– Co mianowicie? – zapytal czlowiek z Langley, wyrwany z rozmyslan przez dyplomate. – Co Dawid panu powiedzial?
– Sheng nigdy by sie nie zgodzil spotkac z kims, kogo nie zna, z kims, kto by nie ujawnil swego nazwiska.
– To zalezy, jak sprawa zostalaby przedstawiona. Tak sie zawsze dzieje w podobnych wypadkach. Jezeli informacja jest rzeczywiscie alarmujaca, a fakty prawdziwe, adresat nie ma zbyt duzego wyboru. Nie moze wypytywac poslanca – on nic nie wie – musi wiec probowac dotrzec do zrodla. Tak jak ujal to Webb, nie moze postapic inaczej.
– Webb? – zapytal obojetnie ambasador marszczac brwi.
– Bourne, Delta. Kto to, u diabla, wie? Strategia jest sluszna.
– Jednak zbyt latwo mozna sie przeliczyc, zbyt wiele jest szans na zrobienie niewlasciwego kroku, kiedy jedna ze stron wymysla sobie mityczna postac.
– Niech pan to powie Jasonowi Bourne'owi.
– Inne okolicznosci. W Treadstone dzialal zapaleniec, agent-prowokator, ktory scigal Szakala, czlowiek opetany, podejmujacy najwieksze ryzyko, poniewaz tak byl wyszkolony, a poza tym zbyt dlugo stosowal przemoc, by z niej zrezygnowac. Nie chcial zrezygnowac. Nie bylo dla niego innej roli.
– To akademickie – powiedzial Conklin – i nie sadze, ze ma pan odpowiednie argumenty, by z nim dyskutowac. Wyslal go pan z misja bez zadnych szans powodzenia, a on wraca z pojmanym morderca – i znajduje pana. Skoro powiedzial, ze mozna to bylo zrobic w inny sposob, to prawdopodobnie ma racje i nie moze pan temu zaprzeczyc.
– Moge natomiast powiedziec – rzekl Havilland opierajac rece na stole i nie spuszczajac wzroku z agenta CIA – ze to, co zrobilismy, jednak bylo udanym pociagnieciem. Stracilismy zabojce, ale zyskalismy zapalenca, a nawet opetanego prowokatora. Od poczatku stanowil on nasza najkorzystniejsza alternatywe, lecz nigdy, ani przez chwile, nie przypuszczalismy, ze podjalby sie tego zadania z wlasnej woli. A teraz nie pozwoli tego zrobic nikomu innemu, uwazajac, ze to jemu nalezy sie wylaczne prawo. Tak wiec w rezultacie mielismy racje -ja mialem racje. Trzeba wprawic sily w ruch doprowadzajac do starcia – i obserwowac, bedac gotowym zatrzymac akcje, zabic, jesli trzeba, wiedzac jednoczesnie, ze im bardziej pietrza sie przeszkody, im bardziej przeciwnicy staja sie dla siebie niebezpieczni, tym szybciej nastapi rozwiazanie. W koncu – to ich nienawisc, podejrzenia i namietnosci rodza w nich te przemoc – i robota jest wykonana. Mozna stracic wlasnych ludzi, lecz warto poniesc te strate, by zniszczyc przeciwnika, zdemaskowac go.
– Pan rowniez ryzykuje ujawnienie swojego udzialu, tej reki, ktora, jak pan twierdzi, musi pozostac niewidoczna.
– Jak to?
– Poniewaz to jeszcze nie koniec. Przypuscmy, ze Webbowi sie nie uda. Powiedzmy, ze go zlapia, a moze sie pan zalozyc o swoj wytworny tylek, ze wydadza rozkaz, aby wziac go zywcem. Kiedy czlowiek pokroju Shenga zobaczy, ze zastawiono na niego pulapke, bedzie chcial sie dowiedziec, kto za tym stoi. Jezeli nie wystarczy wyrwanie jednego lub dziesieciu paznokci – a prawdopodobnie nie wystarczy – wycisna z Webba wszystkie soki, aby dowiedziec sie, kto go przysyla. A on slyszal wszystko, co pan mu powiedzial…
– Az po samo sedno sprawy, w co rzad Stanow Zjednoczonych nie moze byc zamieszany – przerwal dyplomata.
– Zgadza sie, ale on nie bedzie w stanie sobie z tym poradzic. Srodki chemiczne wszystko z niego wyciagna. Panska reka zostanie odkryta, jak rowniez fakt, ze Waszyngton j e s t w to zamieszany.
– Przez kogo?
– Przez Webba, na litosc boska! Przez Jasona Bourne'a, jesli pan woli.
– Przez czlowieka z historia choroby umyslowej, z adnotacjami o sklonnosciach do slepej agresji i samooszukiwania? Paranoicznego schizofrenika, ktorego natretne telefony swiadcza o tym, iz jest to czlowiek tracacy zmysly, wysuwajacy szalencze oskarzenia i rzucajacy wsciekle grozby pod adresem tych, ktorzy chca mu pomoc? – Havilland przerwal, po czym dodal ciszej: – Prosze mnie posluchac, panie Conklin, taki czlowiek nie reprezentuje rzadu Stanow Zjednoczonych. Bo jakzeby mogl? Szukamy go wszedzie. Jest jak bez-rozumna bomba zegarowa, weszaca spisek, gdziekolwiek skieruje sie jego chory, udreczony umysl. Chcemy ponownie poddac go terapii. Podejrzewamy rowniez, ze z powodu swej dawnej dzialalnosci wyjechal z kraju z falszywym paszportem…
– Terapia…? – wtracil Aleks zaskoczony slowami starego czlowieka. – Dawna dzialalnosc?
– Oczywiscie, panie Conklin. Jezeli zajdzie taka potrzeba, jestesmy sklonni przyznac – wykorzystujac w tym celu goraca linie Shenga – ze Webb pracowal swego czasu dla rzadu, co narazilo go na powazne szkody. Lecz obecnie niemozliwe jest, aby mial jakiekolwiek oficjalne poparcie. No bo jakim sposobem? Ten nieszczesny, porywczy czlowiek byc moze jest odpowiedzialny za smierc zony, ktora, jak utrzymuje, zniknela.
– Marie? Uzylibyscie Marie?
– Musielibysmy. Ona jest zwiazana przysiega z ludzmi, ktorzy znali Webbajako psychicznie chorego pacjenta i starali sie mu pomoc.
– O, Jezu! – szepnal Aleks oszolomiony slowami wyrachowanego, dokladnego, podstarzalego dyplomaty od tajnych operacji. – Powiedzial mu pan wszystko, poniewaz mial pan swoje wlasne cele. Nawet gdyby go schwytano, moglby pan ochronic swoj tylek zaslaniajac sie oficjalna przysiega czy diagnoza psychiatrow – wylaczajac z tego swoja osobe! O, Boze, ty sukinsynu!
– Powiedzialem mu prawde, poniewaz zorientowalby sie, gdybym usilowal znowu go oklamac. McAllister posunal sie oczywiscie dalej, kladac nacisk na czynnik zorganizowanej przestepczosci, co oczywiscie stanowi prawdziwy problem, lecz jednoczesnie jest to na tyle drazliwa kwestia, ze ja osobiscie wolalbym jej nie poruszac. Nikt tego nie robi. Nie powiedzialem wtedy Edwardowi calej prawdy. On nie potrafi pogodzic swoich norm etycznych z wymaganiami, jakie stawia przed nim jego praca. Jezeli mu sie to uda, moze zajsc rownie wysoko jak ja, nie sadze jednak, aby byl do tego zdolny.
– Powiedzial pan Dawidowi wszystko, na wypadek gdyby zostal Ul^ty – ciagnal Conklin, nie sluchajac Havillanda. – Jezeli nie dojdzie do zabojstwa, to chcialby pan, zeby go schwytano. Liczy pan na amfetaminy i skopolamine. Na narkotyki. Bo wowczas Sheng uzyska informacje, ze wiemy o jego spisku, a uzyska ja n i e o f i ej a 1-n i e, nie od nas, lecz od psychicznie chorego czlowieka. Jezu! To jest inny wariant tego, co Webb panu powiedzial!
– Nieoficjalnie – przyznal dyplomata. – Tak wiele mozna w ten sposob zyskac. Bez zadnej konfrontacji, bardzo gladko. Bardzo tanio. Wlasciwie bez zadnych kosztow.
– Z wyjatkiem ludzkiego zycia! – krzyknal Aleks. – On zginie. Musi zginac, bo to jest w interesie wszystkich.
– Taka jest cena, panie Conklin, jezeli trzeba ja zaplacic. Aleks czekal, jakby spodziewal sie, ze Havilland dokonczy zdanie.
Nic jednak na to nie wskazywalo, napotkal tylko spojrzenie jego stanowczych, smutnych oczu.
– Czy to wszystko, co ma pan do powiedzenia? Taka jest cena – jesli trzeba ja zaplacic?
– Stawka jest duzo wyzsza, niz przypuszczalismy, o wiele wyzsza. Wie pan o tym rownie dobrze jak ja, wiec niech pan nie bedzie taki zaskoczony. – Ambasador odchylil sie do tylu na swoim krzesle troche sztywno. – Pan podejmowal przedtem takie decyzje, dokonywal takich kalkulacji.
– Nie takie. Nigdy takich nie podejmowalem! Wysyla pan swojego czlowieka, wiedzac, jakie grozi mu niebezpieczenstwo, ale nie zapewnia mu pan zadnego ubezpieczenia i zamyka w ten sposob droge ucieczki.
– Cel jest jednak inny. Nieskonczenie bardziej istotny.
– To wiem. Niech pan go wiec nie wysyla! Zdobedzie pan szyfry i bedzie pan mogl wyslac kogos innego. Kogos, kto nie jest na wpol zywy z wyczerpania!
– Wyczerpany czy nie, on sie najlepiej do tego nadaje, a przy tym upiera sie, zeby to zrobic.
– Bo nie wie, co pan obmyslil. Jak go pan urzadzil robiac z niego poslanca, ktory musi zginac!
– Nie mialem wyboru. Tak jak pan mowi – odnalazl mnie. Musialem powiedziec mu prawde.
– W takim razie powtarzam: niech pan posle kogos innego! Specjalna grupe zwerbowana gdzies przez slepca. Zadnych powiazan z nami, tylko zaplata za usluge – zabicie Shenga. Webb wie, jak do niego dotrzec, powiedzial to panu. Przekonam go, aby podal panu szyfry czy haslo, czy cokolwiek to, u diabla, jest, ale niech pan oplaci specjalna grupe!
– Postawilby pan nas na rowni z Kadafimi tego swiata?