jak ja ja kocham! Jak jej potrzebuje!
– Opanuj sie! – syknal Conklin. – Powiedziales mi wczoraj w nocy, ze mam jeszcze tegi leb, choc cialo do kitu. Ty masz i jedno, i drugie! Odegraj sie!
– W jaki sposob?
– Stan sie tym, kim chca, zebys sie stal: kameleonem! Przemien sie w Jasona Bourne'a!
– To bylo tak dawno…
– Mozesz to zrobic! Podejmij ich gre!
– Zdaje sie, ze nie mam zadnego wyboru, prawda?
Z glosnikow rozleglo sie ostatnie wezwanie do odprawy pasazerow udajacych sie lotem numer 26 do Hongkongu.
Siwowlosy Havilland odlozyl sluchawke, oparl sie gleboko w fotelu i spojrzal na McAllistera stojacego przy duzym, osadzonym na ozdobnym trojnogu globusie. Palec podsekretarza stanu spoczywal na poludniowych krancach Chin, lecz jego oczy byly skierowane na ambasadora.
– Zalatwione – oznajmil dyplomata. – Wsiadl do samolotu.
– To straszne… – szepnal McAllister.
– Rozumiem, ze moze pan tak myslec, ale zanim wyda pan ostateczny wyrok, prosze rozwazyc wszystkie „za” i „przeciw”. Nas to juz nie dotyczy. Od tej pory nie ponosimy najmniejszej odpowiedzialnosci za wydarzenia, jakie sie rozegraja. Kontrole przejela inna, nieznana sila.
– Boze, to okropne!
– Czy panski Bog wzial pod uwage konsekwencje ewentualnej porazki?
– Dal nam wolna wole. Ogranicza nas jedynie sumienie.
– To banaly, panie podsekretarzu. Istnieje jeszcze cos takiego, jak wieksze dobro.
– A takze ludzka istota, czlowiek, ktorym manipulujemy, wpedzajac go ponownie w koszmar, z ktorego dopiero co sie otrzasnal. Czy mamy do tego prawo?
– Wiem tylko tyle, ze na pewno nie mamy wyboru. On jest w stanie osiagnac to, czego nie udaloby sie dokonac nikomu innemu, pod warunkiem, ze dostarczymy mu odpowiedni powod.
McAllister zakrecil globusem i podszedl do biurka ambasadora.
– Moze nie powinienem tego mowic, ale powiem – wycedzil, stajac tuz przed Raymondem Havillandem. – Jest pan najbardziej niemoralnym czlowiekiem, jakiego spotkalem.
– To pozory, panie podsekretarzu. Mam jedna zalete, ktora przewaza wszystkie grzechy, jakie popelnilem lub popelnie. Uzyje wszelkich srodkow, chocby najbardziej wstretnych, zeby nie dopuscic do zaglady tej planety. W tym celu gotow jestem nawet poswiecic zycie niejakiego Dawida Webba, jesli potrzebuje go jako Jasona Bourne'a.
ROZDZIAL 8
Ogromny samolot podchodzil do ladowania na lotnisku Kai Tak, przebijajac pasma mgly unoszace sie nad Portem Wiktorii. Gesta, poranna mgla zapowiadala kolejny wilgotny dzien. Ponizej, na wodzie, dzonki i sampany kolysaly sie wsrod wielkich frachtowcow, prostokatnych barek, sapiacych, wielopokladowych promow i nielicznych wojskowych lodzi patrolowych. Kiedy samolot znalazl sie nad lotniskiem w Koulunie, stloczone na wyspie Hongkong drapacze chmur upodobnily sie nagle do alabastrowych gigantow, siegajac ponad otuline mgly i odbijajac promienie wschodzacego slonca.
Webb spogladal na rozciagajacy sie w dole widok oczami czlowieka znajdujacego sie pod ogromna presja, a jednoczesnie trawionego palaca ciekawoscia. Gdzies w tym kipiacym, przeludnionym miescie znajdowala sie Marie – to byla dominujaca i zarazem najbardziej bolesna mysl. Jednak w jego duszy kryl sie takze opanowany uczony, ktory spoglada z chlodnym zainteresowaniem w okular mikroskopu, starajac sie rozwiazac kolejna, pasjonujaca zagadke. To, co znajome, i to, co zupelnie obce, polaczylo sie w calosc, wywolujac strach i zdziwienie. Podczas seansow z Panovem w Wirginii Dawid, poddajac sie nieustajacemu, bolesnemu sondowaniu, przegladal setki folderow i zdjec z miejsc, w ktorych bywal niegdys mityczny Jason Bourne. Wspomnienia powracaly w pojedynczych blyskach, czasem zbyt krotkich i niewyraznych, czasem w dlugich i szczegolowych sekwencjach, zdumiewajacych bogactwem detali. Patrzac teraz w dol wiedzial, ze widzi cos, co zna, lecz czego nie moze sobie przypomniec. Odwrocil wzrok i skoncentrowal mysli na czekajacym go dniu.
Jeszcze przed odlotem z Waszyngtonu zadzwonil do hotelu Regent w Koulunie i zarezerwowal na tydzien pokoj dla niejakiego Jamesa Howarda Cruetta, niebieskookiego mezczyzny z jednego ze spreparowanych przez Kaktusa paszportow.
– Zdaje sie, ze nasza firma zamawiala apartament 690 – dodal. – Dzien przyjazdu na pewno sie nie zmieni, natomiast nie mam jeszcze pewnosci co do godziny.
W odpowiedzi uslyszal, ze apartament bedzie przygotowany. Pozostalo tylko ustalic, komu ma to zawdzieczac. Bedzie to jego pierwszy krok w kierunku Marie. Przedtem, w trakcie lub potem musi dokonac kilku zakupow; czesc nie powinna nastreczac zadnych problemow, inne mogly zabrac troche czasu, lecz z pewnoscia nie bedzie mial z tym wiekszych trudnosci. Byl to przeciez Hongkong, miasto gotowe dostarczyc narzedzi zapewniajacych przetrwanie kazdemu, kto za nie odpowiednio zaplaci, a zarazem jedyne cywilizowane miejsce na Ziemi, gdzie kwitly i rozwijaly sie bez przeszkod najrozniejsze religie i gdzie jedynym wyznawanym powszechnie bogiem byl pieniadz. Marie ujela to w taki sposob: „To jedyny powod istnienia tego miasta”.
Wilgotne powietrze wczesnego poranka bylo przesiakniete wonia stloczonych, spieszacych sie ludzi; zapach byl dziwny, ale nie przykry. Chodniki splukiwano z zapalem woda, kaluze schly blyskawicznie, parujac w promieniach slonca, a w waskich uliczkach unosila sie won gotowanych w oleju ziol, zachwalanych przez krzykliwych wlascicieli malych lokali i obwoznych barow na kolkach. Halas wzmagal sie z kazda chwila – kakofonia wrzaskow ludzi usilujacych sprzedac towar lub przynajmniej zainteresowac nim kogos z przechodniow. Hongkong stanowil kwintesencje filozofii przetrwania: tutaj mogl przezyc jedynie ten, kto sie o to pilnie staral, Adam Smith nie przewidzial takiej mozliwosci, jego koncepcje gospodarki rynkowej nie mialy tu racji bytu. To byl Hongkong.
Dawid uniosl reke, by zatrzymac taksowke, wiedzac, ze juz kiedys to robil, wiedzac, ze widzial juz kiedys drzwi, przez ktore wyszedl z budynku dworca lotniczego i wypelnione ludzkim mrowiem ulice. Nie pamietal ich, ale wiedzial, ze powinien. Bylo to uczucie zarazem uspokajajace i przerazajace. Wiedzial i jednoczesnie nic nie wiedzial. Czul sie jak marionetka w teatrze cieni, nie znajac ani imienia odtwarzanej przez siebie postaci, ani tego, kto nim manipulowal.
Zaszla jakas pomylka – powiedzial Dawid do recepcjonisty stojacego za polokraglym, marmurowym blatem posrodku holu w hotelu Regent. – Nie chce apartamentu. Wole cos mniejszego, jedynke albo dwojke.
– Ale wszystko zostalo juz przygotowane, panie Cruett – odparl ze zdziwieniem recepcjonista.
– Na czyje polecenie?
Mlody Azjata spojrzal na podpis figurujacy pod komputerowym wydrukiem.
– Pana Lianga, zastepcy dyrektora.
– W takim razie, czy moglbym z nim porozmawiac?
– Obawiam sie, ze to bedzie konieczne, prosze pana. Nie jestem pewien, czy mamy jeszcze jakies wolne pokoje.
– Rozumiem. Wobec tego poszukam innego hotelu.
– Nie ma potrzeby, prosze pana. Zaraz pojde po pana Lianga. Dawid skinal glowa; chlopak, sciskajac w reku wydruk, dal nura pod kontuarem i skierowal sie szybkim krokiem w strone najblizszych drzwi. Webb rozejrzal sie po obszernym holu, ktory wlasciwie zaczynal sie jeszcze przed wejsciem, wsrod wysokich fontann. Posadzka byla wylozona marmurowymi plytami, a jedna ze scian skladala sie z ogromnych tafli przyciemnionego szkla, za ktorymi rozciagal sie wspanialy widok na Port Wiktorii. Ta zywa makieta stanowila hipnotyzujace tlo dla wypelniajacego hali, wielojezycznego tlumu. Przed szklana sciana staly skorzane fotele i stoliki, wsrod ktorych uwijali sie bezszelestnie kelnerzy i kelnerki. Z tego miejsca, niczym z lozy widokowej, turysci i biznesmeni mogli obserwowac ruch w porcie, oddzielonym od horyzontu masywem wyspy Hongkong. Webb znal ten widok, ale nic poza tym. Nigdy przedtem nie byl we wnetrzu tego hotelu, a w kazdym razie nic z tego, co zobaczyl, nie wywolalo w nim zadnych przeblyskow wspomnien.