taipana. Masz. On chce, zebys to wziela i poszla stad, ale nie pokazuj sie na ulicy. – Wyciagnal pieniadze.

– Taipan jest bardzo hojny – odparla dziwka siegajac po banknoty.

– Ktora to klatka schodowa? – zapytal Bourne cofajac reke z pieniedzmi. – Ktore pietro? Taipan wczesniej tego nie wiedzial.

– Tam – odrzekla kobieta wskazujac odlegla sciane. – Trzecia klatka, drugie pietro. Teraz pieniadze.

– Komu jeszcze zaplacil zarzadca? Szybko.

– Na targowisku jest jeszcze ta dziwka z wezem, stary zlodziej, co sprzedaje falszywe zlote lancuszki z polnocy, facet przy garach, ten co pichci brudna rybe i mieso.

– To wszyscy?

– Umowilismy sie. To wszyscy.

– Taipan mial racje, oszukano go. Odwdzieczy ci sie. – Bourne rozwinal kolejny banknot. – Ale i ja chce byc uczciwy. Ilu jeszcze ludzi pracuje dla zarzadcy oprocz tego faceta z radiotelefonem?

– Jest ich trzech, kazdy ma radio – powiedziala dziwka nie odrywajac oczu od pieniedzy i wyciagajac po nie reke.

– Masz, wez to i zjezdzaj. Tedy. Nie wychodz na ulice. Kobieta zlapala banknoty i stukajac obcasami pobiegla w glab zaulka. Jej postac rozplynela sie w polmroku. Bourne patrzyl za nia, dopoki nie zniknela, a potem odwrocil sie i szybko ruszyl w strone wyjscia, ku schodkom. Przybrawszy znowu zgarbiona sylwetke wyszedl na ulice. Trzech goryli i zarzadca. Wiedzial, co ma robic, i musial sie z tym szybko uwinac. Byla 9.36. Zona za taipana.

Dostrzegl pierwszego czlonka ochrony, ktory wypytywal podniesionym tonem sprzedawce ryb, dzgajac go przy tym palcem w piers. Zgielk byl tak wielki, ze Jason nie slyszal ani slowa. Przekupien wytrwale potrzasal glowa. Bourne wybral poteznego, stojacego nie opodal, nie spodziewajacego sie niczego mezczyzne, po czym ruszyl do przodu popychajac go na czlonka obstawy, a kiedy ten uskoczyl, podstawil mu noge. W krotkiej bijatyce, jaka sie wywiazala, Jason odciagnal oszolomionego ochroniarza na bok i wbil mu piesc w gardlo. Tamten runal na ziemie. Bourne obrocil go i trzasnal prawa dlonia w kark, tuz nad kregiem szyjnym. Powlokl nieprzytomnego mezczyzne po chodniku, przepraszajac po chinsku tloczacych sie ludzi za swego pijanego przyjaciela. Zostawil go przy opuszczonym straganie rozbijajac przedtem na kawalki jego radio.

Drugi czlowiek taipana nie wymagal az tak skomplikowanych podchodow. Stal na uboczu i krzyczal glosno do mikrofonu. Bourne zblizyl sie do niego w postawie pelnej unizenia, wyciagajac reke w zebraczym gescie. Na pozor nie stanowil zadnego zagrozenia. Goryl machnal nan, zeby sie wynosil; byl to ostatni ruch, jaki zapamietal. Bourne zlapal go za nadgarstek, wykrecil i zlamal mu reke. Po czternastu sekundach drugi czlowiek taipana legl w cieniu sterty smieci, w ktora cisniete zostalo jego radio.

Trzeci czlonek ochrony konferowal wlasnie z „dziwka z wezem”. Ku zadowoleniu Bourne'a ona takze, podobnie jak sprzedawca ryb, potrzasala glowa; kiedy w gre wchodzily lapowki, w Miescie za Murami obowiazywala szczegolnego rodzaju lojalnosc. Mezczyzna wyciagnal radio, ale nie zdazyl juz z niego skorzystac. Jason podbiegl do niego, zlapal wiekowa, bezzebna kobre i cisnal jej plaski leb prosto w twarz ochroniarza. Ten wytrzeszczyl szeroko oczy i wrzasnal. Takiej wlasnie reakcji oczekiwal Bourne. W szyi umiejscowiony jest misterny i latwy do zablokowania splot cienkich jak szpagat wlokien, laczacych wszystkie narzady z centralnym ukladem nerwowym. Bourne szybko go zlokalizowal i po raz ktorys z rzedu powlokl swa nieprzytomna ofiare przez tlum gesto sie przy tym tlumaczac. Zostawil ja w mroku, na betonowej plycie. Podniosl do ucha radio; w tym momencie nikt nie nadawal. Byla 9.40. Pozostal mu tylko zarzadca.

Nieduzy Chinczyk w drogim garniturze i lsniacych butach ciagle zadzieral nosa biegajac od jednego posterunku do drugiego i szukajac swoich ludzi, wystrzegajac sie przy tym najmniejszego fizycznego kontaktu z hordami oblegajacymi stragany i stoly. Przy tak niskim wzroscie nielatwo bylo mu cokolwiek dostrzec. Bourne zaobserwowal, w ktorym kierunku zmierza Chinczyk, wyprzedzil go, a potem nagle sie odwrocil i zadal mu potezny cios piescia w brzuch. Kiedy Chinczyk zwijal sie wpol, Jason zlapal go lewa reka w pasie. Doprowadzil slaniajacego sie na nogach do kraweznika, przy ktorym siedzialo dwoch oprychow kiwajac sie i podajac sobie z rak do rak butelke. Bourne zdzielil zarzadce przez kark ciosem Wushu i posadzil miedzy jego nowymi kumplami. Pijacy, chociaz odurzeni, z pewnoscia zadbaja o to, by ich nowy towarzysz pozostal nieprzytomny przez odpowiednio dlugi czas. Mieli bowiem do przetrzasniecia liczne kieszenie, musieli tez uwolnic go z ubrania i butow. Wszystko mozna sprzedac, a znaleziona gotowka bedzie dodatkowa premia za ich starania. 9.43.

Bourne juz sie nie garbil, kameleon gdzies sie ulotnil. Przedarl sie przez zalewajacy ulice tlum i zbiegl po schodkach do zaulka. Dokonal tego! Pokonal gwardie pretorianow. Zona za taipana! Dotarl do klatki schodowej – trzeciej po prawej stronie – i wyciagnal znakomita bron, ktora nabyl od handlarza w Mongkoku. Tak cicho, jak tylko potrafil, sprawdzajac stopien po stopniu, wspial sie na drugie pietro. Stanawszy pod drzwiami zmobilizowal sie, odpowiednio ustawil, po czym uniosl lewa noge i roztrzaskal kopnieciem cienkie drewno.

Drzwi otworzyly sie na osciez. Bourne wskoczyl do srodka i przykucnal, trzymajac bron w wyciagnietej rece.

Mial przed soba trzech mezczyzn ustawionych w polkolu. Kazdy z nich trzymal wycelowany w jego glowe pistolet. Za nimi siedzial na krzesle olbrzymi Chinczyk, odziany w bialy, jedwabny garnitur. Grubas skinal na swoich straznikow.

A wiec przegral. Bourne pomylil sie w obliczeniach i Dawid Webb umrze. O wiele bardziej bolala go jednak swiadomosc, ze wkrotce po nim zginie Marie. Niech strzelaja, pomyslal Dawid. Niech pociagna za spust, niech wyswiadcza mu te laske i przyniosa wyzwolenie. Zniszczyl te jedna jedyna rzecz, ktora liczyla sie w jego zyciu.

– Niech was wszyscy diabli, strzelajcie! Strzelajcie!

ROZDZIAL 11

Witamy, panie Bourne – odezwal sie grubas w bialym, jedwabnym garniturze, dajac znak gorylom, zeby sie odsuneli. – Chyba zgodzi sie pan ze mna, ze rozsadniej bedzie odlozyc pistolet na podloge i podsunac go w nasza strone. Naprawde, nie ma zadnej innej alternatywy, wie pan o tym.

Webb przyjrzal sie trzem Chinczykom; ten w srodku odbezpieczyl bron. Dawid schylil sie, polozyl pistolet na podlodze i pchnal go do przodu.

– Spodziewaliscie sie mnie, prawda? – spytal cicho i wyprostowal sie. Straznik po prawej stronie podniosl pistolet z podlogi.

– Nie wiedzielismy, czego mamy sie spodziewac… z wyjatkiem niespodziewanego. Jak pan tego dokonal? Czy moi ludzie nie zyja?

– Sa pokiereszowani i nieprzytomni, ale zyja.

– Znakomicie. Sadzil pan, ze siedze tutaj sam?

– Powiedziano mi, ze przyjechal pan ze swoim zarzadca i trzema innymi ludzmi, nie z szescioma. Pomyslalem, ze to logiczne. Wieksza obstawa rzucalaby sie w oczy.

– Dlatego wlasnie ci ludzie przyszli tutaj wczesniej, zeby wszystko przygotowac i juz nie opuszczali tej dziury. A wiec myslal pan, ze zdola mnie ujac i wymienic na swoja zone.

– Ona nie ma z ta przekleta sprawa nic wspolnego, to oczywiste. Wypusccie ja, przeciez nie moze wam zrobic nic zlego. Zabijcie mnie, ale jej pozwolcie odejsc.

– Pigu! – warknal bankier, rozkazujac dwom ze swych goryli wyjsc z pokoju; pochylili glowy w uklonie i szybko sie ulotnili. – Ten zostanie – mowil dalej Chinczyk, zwracajac sie do Webba. – Niezaleznie od faktu, ze darzy mnie bezgraniczna lojalnoscia, nie rozumie on i nie potrafi wymowic ani jednego slowa po angielsku.

– Widze, ze ufa pan swoim ludziom.

– Nie ufam nikomu. – Finansista wskazal Dawidowi rozlatujace sie krzeslo po drugiej stronie obdrapanego pokoju, blyskajac przy tym zlotym, wysadzanym brylantami rolexem na nadgarstku. Zegarkowi w niczym nie ustepowaly inkrustowane zlote spinki, ktore Chinczyk mial przy mankietach koszuli. – Niech pan siada – rozkazal. – Poczynilem olbrzymie starania i wydalem mnostwo pieniedzy, zeby doprowadzic do naszego spotkania.

– Panski zarzadca… zakladam, ze to byl panski zarzadca – odezwal sie mimochodem Bourne, przemierzajac pokoj i przygladajac sie wszystkiemu dokladnie – uprzedzil mnie, zebym idac tutaj nie wkladal drogiego zegarka. Widze, ze pan nie korzysta z jego rad.

– Przyszedlem tutaj w poplamionym, brudnym kaftanie o rekawach wystarczajaco dlugich, by zakryc to, co

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату