trzeba. Patrzac na panski przyodziewek, jestem pewien, ze Kameleon wie, o co chodzi.
– To pan jest Yao Ming. – Webb usiadl.
– To nazwisko, ktorego uzywam, pan to z pewnoscia rozumie. Kameleon zmienia ksztalt i barwe.
– Nie zabilem panskiej zony ani mezczyzny, ktory jej towarzyszyl.
– Wiem o tym, panie Webb…
– Co?! – Dawid zerwal sie z krzesla. Straznik zrobil krok do przodu biorac go na muszke.
– Niech pan siada – powtorzyl bankier. – I prosze nie wyprowadzac z rownowagi mego oddanego przyjaciela, bo mozemy tego obaj zalowac, pan w znacznie wiekszym stopniu niz ja.
– Pan wiedzial, ze to nie ja, a jednak pan nam to zrobil.
– Niech pan siada, szybko.
– Zadam odpowiedzi! – powiedzial Webb siadajac.
– Poniewaz jest pan prawdziwym Jasonem Bourne'em. To dlatego pan sie tu znalazl, a panska zona pozostaje pod moja opieka i pozostanie, poki nie wykona pan tego, o co pana poprosze.
– Rozmawialem z nia.
– Wiem. Pozwolilem na to.
– Byla jakas zmieniona, nawet biorac pod uwage okolicznosci. Jest silna, silniejsza, niz ja bylem podczas tych parszywych tygodni w Szwajcarii i Paryzu. Cos jest z nia nie w porzadku. Czy daliscie jej narkotyki?
– Na pewno nie.
– Odniosla jakies rany?
– Byc moze w sensie duchowym, ale w zadnym innym. Niemniej odniesie rany i zginie, jesli pan mi odmowi. Czy mozna sie wyrazic jasniej?
– Jestes martwy, taipanie.
– Teraz przemawia prawdziwy Jason Bourne. Znakomicie. Tego wlasnie potrzebuje.
– Niech pan powie, o co chodzi.
– Przesladuje mnie ktos o panskim nazwisku – zaczal taipan twardym glosem, ktory podnosil sie w miare mowienia. – O wiele bardziej dotkliwie – niechaj przebacza mi bogowie – anizeli zadajac smierc mojej mlodej zonie. Ze wszystkich stron, na wszystkich obszarach atakuje mnie ten terrorysta, ten nowy Jason Bourne. Usmierca moich ludzi, wysadza w powietrze dostawy wartosciowych towarow, grozi innym taipanom smiercia, jesli beda prowadzili ze mna interesy! Swoja hojna zaplate dostaje od moich wrogow: stad, z Hongkongu i Makau, a takze z terenow polozonych po drugiej stronie Deep Bay, z samych polnocnych prowincji!
– Ma pan wielu wrogow.
– Prowadze rozlegle interesy.
– Podobnie, zdaje sie, jak ow czlowiek, ktorego nie zabilem w Makau.
– Zabrzmi to moze dziwnie – oswiadczyl bankier dyszac ciezko i sciskajac porecz fotela, zeby nad soba zapanowac – ale on i ja nie bylismy wcale wrogami. Na pewnych obszarach nasze interesy pokrywaly sie. W ten sposob poznal moja zone.
– Bardzo wygodne. To sie nazywa dzielone wspolnie aktywa.
– Pan mnie obraza.
– To nie sa zasady, do ktorych ja sie stosuje – odparl Bourne mierzac Chinczyka chlodnym spojrzeniem. – Do rzeczy. Moja zona zyje i chce ja miec z powrotem, cala i zdrowa. I niech nikt nie podnosi na nia glosu. Jesli zostanie w jakis sposob skrzywdzona, pan razem z panskimi Zhongguo ren nie bedziecie dla mnie zadnymi przeciwnikami.
– W panskim obecnym polozeniu grozby sa nie na miejscu, panie Webb.
– W polozeniu Webba – przyznal najbardziej niegdys poszukiwany zabojca w Azji i Europie. – Ale nie Bourne'a.
Czlowiek Wschodu spojrzal twardo na Jasona i kiwnal dwa razy glowa. Jego oczy uciekly w koncu przed wzrokiem Webba.
– Panska bezczelnosc dorownuje panskiej arogancji. Do rzeczy. To bardzo proste, proste i jasne. – Taipan zacisnal nagle prawa dlon w piesc, uniosl ja i walnal w watla porecz rozlatujacego sie fotela. – Chce miec dowod przeciwko moim wrogom! – krzyknal. Spomiedzy nabrzmialych miesni twarzy niczym zza nieprzeniknionej sciany wyzieraly wsciekle oczka. – Moge go zdobyc tylko wtedy, gdy przywlecze mi pan tego zbyt wiarygodnego oszusta, ktory zajal pana miejsce! Chce, zeby spojrzal mi prosto w oczy, zeby patrzyl na mnie, kiedy bedzie wyciekalo z niego zycie, patrzyl, dopoki nie powie mi wszystkiego, co musze wiedziec. Niech mi go pan przyprowadzi, Jasonie Bourne! – Bankier odetchnal gleboko. – Wtedy i tylko wtedy – dodal cicho – polaczy sie pan ponownie ze swoja zona.
Webb przygladal sie taipanowi w milczeniu.
– Na jakiej podstawie pan sadzi, ze zdolam to zrobic? – zapytal w koncu.
– Ktoz dostanie w swoje rece oszusta, jesli nie ten, pod ktorego tamten sie podszyl?
– To tylko slowa – odparl Webb. – Bez znaczenia.
– On pana przestudiowal. Przeanalizowal panskie metody, panska technike. Nie potrafilby tak dobrze pana udawac, gdyby tego nie zrobil. Niech pan go odnajdzie! Niech pan go zlapie w pulapke uzywajac metod, ktore sam pan stworzyl!
– Tak po prostu?
– Pomoge panu. Podam kilka nazwisk i rysopisow ludzi, ktorzy, jestem o tym przekonany, wspolpracuja z tym nowym morderca uzywajacym starego nazwiska.
– W Makau?
– Nigdy! Tylko nie Makau! Nie wolno ani slowem wspominac o incydencie w hotelu Lisboa. Ta sprawa jest zamknieta, skonczona; nic pan o niej nie wie. Moja osoba nie moze byc w zaden sposob powiazana z panska dzialalnoscia. Nie ma pan ze mna nic wspolnego. Poluje pan po prostu na czlowieka, ktory sie pod pana podszywa. Chroni pan wylacznie swoje wlasne interesy. W tych okolicznosciach rzecz absolutnie naturalna.
– Sadzilem, ze potrzebuje pan dowodu…
– Bede go mial, kiedy przyprowadzi mi pan tego oszusta! – krzyknal taipan.
– Jesli nie z Makau, to skad?
– Stad, z Koulunu. Z Tsimshalsui. Na zapleczu kabaretu zamordowano piec osob, wsrod nich bankiera, taipana takiego jak ja, od czasu do czasu mojego wspolnika, nie mniej wplywowego ode mnie. Tozsamosci trzech zabitych w ogole nie ujawniono; taka byla najwyrazniej decyzja rzadu. Nigdy sie nie dowiedzialem, kim byli.
– Ale wie pan, kim byl piaty – stwierdzil Bourne.
– Pracowal dla mnie. Zastepowal mnie na tym spotkaniu. Gdybym zjawil sie tam osobiscie, panski imiennik zamordowalby takze mnie. Tam wlasnie pan zacznie, w Koulunie, w Tsimshatsui. Podam panu dwa znane nazwiska zabitych i informacje na temat ich wrogow, ktorzy sa teraz moimi wrogami. Niech pan sie spieszy. Niech pan odnajdzie i przyprowadzi do mnie czlowieka, ktory zabija w panskim imieniu. I jeszcze ostatnie ostrzezenie, panie Boume. Jesli bedzie pan probowal odkryc, kim jestem, rozkaz bedzie szybki, a egzekucja jeszcze szybsza. Panska zona umrze.
– Wtedy pan takze umrze. Niech pan mi da te nazwiska.
– Sa na tej kartce – odparl czlowiek, ktory uzywal nazwiska Yao Ming. Siegnal do kieszeni swej bialej jedwabnej kamizelki. – Napisala je na maszynie zawodowa maszynistka w Mandarynie. Szukanie tej konkretnej maszyny jest bezcelowe.
– Strata czasu – powiedzial Bourne biorac do reki kartke. – W Hongkongu musi byc co najmniej dwadziescia milionow maszyn do pisania.
– Ale nie az tylu taipanow mojego wzrostu i tuszy, he?
– To wlasnie zapamietam.
– Jestem tego pewien.
– Jak do pana dotrzec?
– Nie bedzie takiej potrzeby. Nigdy. To spotkanie nigdy nie mialo miejsca.
– Wiec dlaczego sie w ogole odbylo? Dlaczego zdarzylo sie to wszystko, co sie zdarzylo? A jesli, powiedzmy, uda mi sie odnalezc i porwac tego kretyna, ktory nazywa siebie Bourne'em – a jest to cholernie wielkie jesli – co mam z nim wtedy zrobic? Zostawic go przy schodkach tutaj, na granicy Miasta za Murami?
– To bylby wspanialy pomysl. I nafaszerowac go narkotykami. Nikt nie zwrocilby na niego najmniejszej uwagi, przetrzasneliby mu tylko kieszenie.