– Chyba rozumiem. – I Jason rzeczywiscie rozumial. Rodzily sie w nim te same pytania i te same przeczucia, kiedy ujrzal, jak zabojca, ktory nazywa siebie Bourne'em, wsiada do rzadowej limuzyny ChRL.

– Byles zbyt szczodry dla straznika. Zegarek byl za drogi.

– Ten czlowiek moze mi sie jeszcze przydac.

– Moga go przeniesc na inny posterunek.

– Znajde go.

– Sprzeda zegarek.

– No i dobrze. Przyniose mu nastepny.

Zgieci wpol przebiegli przez wysoka, rosnaca na polu trawe, co jakis czas przypadajac do ziemi. Bourne biegl tuz za przewodnikiem, nieustannie rozgladajac sie na boki i obserwujac szczyt wzgorza, wypatrujac cieni w ciemnosciach, choc niecalkowitych ciemnosciach. Po niebie plynely niskie chmury, co pewien czas jednak wychylal sie spoza nich ksiezyc i zalewal krajobraz srebrzysta poswiata. Dotarli do pagorka porosnietego wysokimi drzewami i zaczeli sie wspinac. Chinczyk zatrzymal sie i obrocil, podnoszac obie rece.

– Co jest? – szepnal Jason.

– Musimy isc powoli, bez halasu.

– Patrole?

Przewodnik wzruszyl ramionami.

– Nie wiem. Brak jest harmonii.

Wspinali sie pod gore przedzierajac sie przez gesty las. Zatrzymywali sie, ilekroc uslyszeli swiergot zaniepokojonego ptaka, a zaraz potem trzepot skrzydel. Mijaly dlugie chwile. Szum lasu byl wszechogarniajacy; swierszcze graly swoja nie konczaca sie symfonie, pohukiwala samotna sowa, poki nie odezwala sie inna w odpowiedzi, w krzakach buszowaly male, podobne do lasic stworzenia. Bourne i jego przewodnik doszli do skraju lasu; porosniete wysoka trawa zbocze opadalo tu w dol, w oddali zas wznosily sie postrzepione, ciemne zarysy kolejnego zalesionego pagorka.

Jason dostrzegl cos wiecej. Blask nad szczytem nastepnego wzgorza, wysoko ponad galeziami drzew. To bylo ognisko, ich ognisko! Musial sie opanowac, powstrzymac ogarniajace go pragnienie, by puscic sie biegiem przez pole, dopasc lasu, wspiac sie ku ognisku. Cierpliwosc byla teraz wszystkim. Znajdowal sie w ciemnosciach, w otoczeniu, ktore tak dobrze znal; mgliste wspomnienia kazaly mu zaufac samemu sobie – podpowiadaly, ze jest najlepszym z najlepszych. Cierpliwosc. Przetnie pole i po cichu wdrapie sie na szczyt wzgorza; znajdzie wsrod drzew miejsce, z ktorego bedzie mial dobry widok na ognisko, umowione miejsce spotkania. Bedzie obserwowal i czekal wiedzac, kiedy wykonac ruch. Kiedys czesto tak robil – ulotnily sie z jego pamieci szczegoly, ale pozostal wzor. Od ogniska oddali sie mezczyzna, a on ruszy za nim przez las i bedzie sie skradal bezszelestnie niczym kot, az nadejdzie wlasciwy moment. Wyczuje ten moment i pokona swego sobowtora.

Tym razem nie zawiode nas, Marie. Potrafie teraz dzialac, bo mam poczucie straszliwej czystosci – brzmi to po wariacku, wiem, ale to prawda… Potrafie nienawidzic i pozostac przy tym czysty – to jest miejsce, z ktorego przychodze. Trzy zakrwawione, unoszace sie na wodzie przy brzegu dala nauczyly mnie nienawisci. Krwawy odcisk reki na drzwiach w Maine nauczyl mnie, jak umocnic w sobie te nienawisc i jak nigdy wiecej do czegos takiego nie dopuscic. Nieczesto sie z toba spieram, kochana, ale nie mialas racji w Genewie, nie mialas racji w Paryzu. Jestem zabojca.

– Co sie z toba dzieje? – szepnal przewodnik tuz przy glowie Jasona. – Nie reagujesz na moj sygnal!

– Przepraszam, zamyslilem sie.

– Ja tez caly czas mysle, ale o tym, jak wyjsc z tego calo. Za nas obu.

– Nie masz sie czego obawiac, mozesz juz wracac. Widzialem ognisko na szczycie wzgorza. – Bourne wyciagnal z kieszeni pieniadze. – Wole tam isc sam. Jednego czlowieka trudniej wy-patrzec niz dwu.

– Przypuscmy, ze sa tam inni? Patrole wojskowe? Pokonales mnie w Makau, ale moge ci sie jeszcze na cos przydac.

– Jezeli sa tam inni, to sam zamierzam ich odszukac.

– Jezu Chryste, po co?

– Chce zdobyc pistolet. Nie moglem podejmowac ryzyka i przemycac go przez granice.

– Aiya!

Jason wreczyl przewodnikowi pieniadze.

– Co do centa. Dziewiec tysiecy piecset. Chcesz moze wrocic do lasu i przeliczyc? Mam mala latarke.

– Nie podwaza sie slowa czlowieka, ktory pokonal cie w walce. Nie pozwala na to honor.

– Brzmi to wspaniale, ale nie probuj przypadkiem kupowac brylantow w Amsterdamie. No dobrze, wynos sie stad. To moj teren.

– A to moj pistolet – oswiadczyl przewodnik. Wyjal zza paska bron i podal ja Bourne'owi, biorac jednoczesnie pieniadze. – Uzyj go, jesli bedziesz musial. Magazynek jest pelny: dziewiec nabojow. Bron nie jest zarejestrowana, zadnych sladow. Nauczyl mnie tego Francuz.

– Przemyciles to przez granice?

– Ty przyniosles zegarek. Ja nie. Moglem zawsze wyrzucic pistolet do smieci, ale potem zobaczylem twarz straznika. Nie bede teraz potrzebowal broni.

– Dzieki. Ale uprzedzam, jesli mnie oklamales, odnajde cie. Mozesz byc tego pewien.

– W takim wypadku te klamstwa nie pochodzilyby ode mnie i otrzymalbys z powrotem swoje pieniadze.

– Naprawde przekraczasz wszystkie granice.

– Pokonales mnie. Musze byc honorowy we wszystkim.

Bourne czolgal sie powoli, wolniej niz kiedykolwiek w zyciu, przez wysoka twarda trawe i pokrzywy, wyjmujac z szyi i czola kolce i dziekujac losowi, ze ma na sobie nylonowa kurtke, po ktorej sie zeslizgiwaly. Instynkt podpowiadal mu cos, o czym nie wiedzial jego przewodnik, cos, co bylo przyczyna, dla ktorej nie chcial, zeby Chinczyk dalej z nim szedl. Porosniete wysoka trawa pole bylo najlepszym miejscem do wystawienia posterunkow; poruszajace sie zdzbla zdradzaly, ktoredy przemykaja sie nieproszeni goscie. Dlatego nalezalo obserwowac z ziemi kolyszaca sie trawe i isc tam, gdzie pochylala sie ona akurat pod powiewem nadmorskiej bryzy albo wiatru z gor.

Widzial miejsce, gdzie zaczynal sie las, drzewa wznoszace sie na koncu trawiastego pola. Ukucnal, a potem nagle szybko przypadl do ziemi i zastygl w bezruchu. Z przodu, po prawej stronie stal na skraju pola mezczyzna. W reku trzymal strzelbe i obserwowal trawe w slabym swietle ksiezyca, wypatrujac miejsc, w ktorych porusza sie ona niezgodnie z kierunkiem wiatru. Wialo od strony gor. Bourne wykorzystal to i zblizyl sie do niego na odleglosc trzech metrow. Kawalek po kawalku czolgal sie ku granicy pola; znajdowal sie teraz dokladnie naprzeciwko wartownika, ktory akurat patrzyl prosto przed siebie. Jason uniosl glowe, zeby dojrzec cos przez zdzbla trawy. Mezczyzna odwrocil glowe w lewo. Teraz!

Bourne wyskoczyl z trawy i rzucil sie na wartownika. Tamten ogarniety panika instynktownie podniosl do gory kolbe, zeby sie oslonic przed naglym atakiem. Jason zlapal za lufe, przekrecil ja nad jego glowa i trzasnal go nia w odslonieta czaszke, wbijajac mu jednoczesnie kolano w klatke piersiowa. Wartownik upadl. Bourne szybko zawlokl go w wysoka trawe, gdzie nie mogli byc widoczni. Ograniczajac ruchy do minimum, zdjal z niego kurtke i zerwal mu z plecow koszule, drac material na pasy. Po kilku chwilach wartownik skrepowany byl tak, ze kazdy jego ruch powodowal zaciskanie wiezow. W ustach mial knebel umocowany obwiazanym wokol glowy urwanym rekawem.

Normalnie, tak jak to kiedys bywalo – Bourne instynktownie przewidywal bieg wypadkow w podobnych okolicznosciach – nie tracilby czasu, starajac sie jak najszybciej uciec z pola i przedostac sie przez las ku ognisku. Zamiast tego przyjrzal sie uwaznie nieprzytomnemu Chinczykowi; cos go w tej postaci zaniepokoilo… jakis brak harmonii. Przede wszystkim spodziewal sie, ze wartownik bedzie mial na sobie mundur chinskiej armii: tak silnie zapadl mu w pamiec widok rzadowej limuzyny w Shenzhen, ktora podrozowal wiadomy pasazer. Nie chodzilo tylko o to, ze ten czlowiek nie byl w mundurze, lecz o to, jak w ogole wygladalo jego ubranie: mial na sobie tanie, brudne rzeczy cuchnace zjelczalym olejem. Jason siegnal reka i obrocil ku sobie twarz Chinczyka otwierajac mu usta; mial nieliczne czarne, sprochniale zeby. Coz to za wartownik, co za czlonek patrolu? To byl bandzior – z pewnoscia doswiadczony – ale nader prymitywny, zahartowany w tutejszych ordynarnych bojkach, gdzie zycie ludzkie jest tanie i w zasadzie bez znaczenia. A przeciez ludzie bioracy udzial w tej „konferencji” obracali dziesiatkami tysiecy dolarow. Cena, jaka placili za ludzkie zycie, byla bardzo wysoka. Zachwiana zostala rownowaga.

Bourne zabral strzelbe i wyczolgal sie z trawy. Nie widzac nic i slyszac tylko szmery dobiegajace z lasu, uniosl

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату