– Jest tutaj niedaleko, kilkaset metrow w lewo, plaski kawalek terenu – rzekl Francuz wskazujac reka. – Kiedys bylo tam pastwisko, ale ostatnio laduja na nim helikoptery przywozace pasazerow na spotkanie z morderca. Przejdzmy na jego przeciwlegly skraj. Odpoczniemy sobie i porozmawiamy. W razie gdyby ktos z wioski zauwazyl pozar.
Wioska jest dziesiec kilometrow stad. Nie zapominaj, ze to Chiny.
Nocny wiatr rozpedzil chmury; ksiezyc zachodzil, ale znajdowal sie jeszcze dosc wysoko, by zalac odlegle gory srebrzysta poswiata. Dwoch tak rozniacych sie od siebie meduzyjczykow usiadlo na ziemi. Bourne zapalil papierosa.
– .Pamietasz Paryz – mowil d'Anjou – zatloczona kafejke, w ktorej rozmawialismy po tym szalenstwie przed Luwrem?
– Pewnie. Carios o malo nas nie zabil tamtego popoludnia.
– A ty omal nie zlapales w sidla Szakala.
– Ale nie udalo mi sie. Coz z ta kafejka w Paryzu?
– Powiedzialem ci wtedy, ze wracam do Azji. Do Singapuru albo Hongkongu, moze na Seszele, tak chyba mowilem. We Francji nigdy nie czulem sie dobrze. Po Dien Bien Phu – wszystko, co mialem, zostalo zniszczone, wysadzone w powietrze przez naszych dzielnych zolnierzy – opowiesci o odszkodowaniach nie mialy dla mnie sensu. Puste giedzenie pustych ludzi. Dlatego wstapilem do „Meduzy”. Tylko zwyciestwo Amerykanow dawalo szanse na odzyskanie tego co moje.
– Pamietam – odparl Jason. – Co to ma wspolnego z dzisiejsza noca?
– Jak widzisz, wrocilem do Azji. Poniewaz Szakal mnie widzial, podrozowalem okrezna droga i mialem czas na przemyslenie pewnych spraw. Musialem jasno ocenic sytuacje i swoje mozliwosci. Podczas tej ucieczki przed smiercia uznalem, ze moje aktywa nie sa znaczne, ale tez nie mozna ich uznac za zalosne. Tamtego popoludnia zaryzykowalem i wrocilem do sklepu przy St. Honore. Zabralem stamtad kazde su, ktore lezalo na wierzchu, a takze nieco glebiej. Znalem szyfr sejfu, ktory nie zostal na szczescie oprozniony. Moglem kupic sobie bilet na koniec swiata, tam gdzie nie znalazlby mnie Carios, i zyc przez wiele tygodni niczego sie nie bojac. Ale coz mialem poczac dalej? Fundusze w koncu by sie wyczerpaly, a umiejetnosci – tak cenione w cywilizowanym swiecie – nie byly tego rodzaju, by pozwolic mi przezyc reszte moich dni w komforcie, ktorego mnie pozbawiono. Nie na darmo jednak bylem wezem z glowy „Meduzy”. Bog jeden wie, jakie odkrylem w sobie i rozwinalem talenty: talenty, o ktorych istnieniu nie mialem wczesniej pojecia. Stwierdzilem tez, ze wzgledy moralne, prawde mowiac, wcale sie nie licza. Zostalem zle potraktowany, moglem wiec zle traktowac innych. Probowalo mnie zabic wielu obcych ludzi, bez twarzy i bez nazwiska, wiec teraz ja z kolei wziac moglem odpowiedzialnosc za smierc wielu obcych ludzi, bez twarzy i nazwiska. Dostrzegasz symetrie, prawda? Jeden ruch i rownanie staje sie abstrakcyjne.
– Jak dotad slysze stek bzdur – odparl Bourne.
– W takim razie nie sluchasz mnie dobrze, Delta.
– Nie jestem Delta.
– Bardzo dobrze. Bourne.
– Nie jestem… mow dalej. Byc moze jestem.
– Comment?
– Rien. Mow dalej.
– Uderzyla mnie mysl, ze niezaleznie od tego, co sie stanie z toba w Paryzu… wygrasz czy przegrasz, zginiesz czy sie uratujesz, Jason Bourne i tak jest skonczony. I na wszystkich swietych, wiedzialem, ze Waszyngton nie wykrztusi z siebie jednego slowa, zeby przyznac sie do udzialu w tej sprawie albo cokolwiek wyjasnic; po prostu znikniesz. „Nie do uratowania”, tak chyba brzmi ten termin.
– Znam go – odparl Jason. – A wiec bylem skonczony.
– Naturellement. Bez zadnych wyjasnien, poniewaz nie moglo ich byc. Mon Dieu, zabojca, ktorego wymyslili, oszalal… i zaczal zabijac. Nie, na ten temat ani mru-mru. Stratedzy wycofaja sie w najglebszy cien, tam gdzie odklada sie ich plany… „na polke”, takie chyba jest to wyrazenie.
– Znam je takze.
– Bien. W takim razie potrafisz zrozumiec rozwiazanie, ktore dla siebie znalazlem, sposob na zycie dla starzejacego sie mezczyzny.
– Zaczynam rozumiec.
– Bien encore. W Azji bylo miejsce do wypelnienia. Nie istnial juz Jason Bourne, ale jego legenda byla wciaz zywa. Znalezliby sie ludzie, ktorzy chetnie zaplaciliby za uslugi tak niezwyklego osobnika. Dlatego wiedzialem, co mam robic. Byla to po prostu kwestia znalezienia odpowiedniego materialu.
– Materialu?
– No dobrze, jesli sobie zyczysz, oszusta. I wyszkolenia go za pomoca metod stosowanych w „Meduzie”, metod, ktore trafialy nawet do najbardziej chelpliwych czlonkow tego zakonspirowanego, przestepczego bractwa. Pojechalem do Singapuru i czesto z narazeniem zycia odwiedzalem jaskinie wystepku, az znalazlem odpowiedniego czlowieka. I moge dodac, ze znalazlem go szybko. Byl zdesperowany;
przez prawie trzy lata uciekal walczac o wlasne zycie, a pogon, jak to sie mowi, deptala mu po pietach. To Anglik, byly komandos Jej Krolewskiej Mosci. Ktorejs nocy upil sie i w napadzie szalu zabil siedem osob. Ze wzgledu na wzorowa sluzbe wyslano go na leczenie do szpitala psychiatrycznego w Kent, skad uciekl i jakims cudem – Bog jeden wie jakim – przedostal sie do Singapuru. Mial wszelkie predyspozycje – trzeba bylo je tylko wyszlifowac i skierowac w odpowiednim kierunku.
– Wyglada tak jak ja. Tak jak kiedys wygladalem.
– Teraz jest do ciebie duzo bardziej podobny niz przedtem. Mial zblizone rysy twarzy, a takze wysoki wzrost i muskularne cialo; to byly jego atuty. Nalezalo jedynie nieco zmienic zbyt sterczacy nos i ksztalt policzkow, ktore byly bardziej wydatne od twoich, tak jak je zapamietalem u ciebie – to znaczy u Delty, oczywiscie. W Paryzu wygladales inaczej, ale nie do tego stopnia, zebym cie nie rozpoznal.
– Komandos – powiedzial cicho Jason. – Pasuje. Kto to jest?
– To facet bez nazwiska, ale za to z makabryczna historia – odparl d'Anjou wpatrujac sie w odlegle gory.
– Bez nazwiska…?
– Nie podal mi zadnego, ktorego by nie odwolal w nastepnym zdaniu, zadnego, ktore chocby w przyblizeniu bylo autentyczne. Strzeze go tak, jakby stanowilo jedyna gwarancje zachowania sie przy zyciu, a jego ujawnienie grozilo mu nieunikniona smiercia. Ma oczywiscie racje: w takiej znajduje sie teraz sytuacji. Gdybym znal jego nazwisko, moglbym je anonimowo wyslac brytyjskim wladzom Hongkongu. Ich komputery jakos by sobie z tym poradzily; z Londynu przyjechaliby specjalisci i zorganizowali lowy na taka skale, o jakiej mnie nawet sie nie snilo. Nie wzieliby go nigdy zywcem – on by na to nie pozwolil, a im wcale by na tym nie zalezalo – i w ten sposob osiagnalbym swoj cel.
– Dlaczego Brytyjczycy chca go zlikwidowac?
– Wystarczy powiedziec, ze podczas gdy Waszyngton ma swoje May Lai i swoja „Meduze”, konto Londynu obciaza calkiem niedawna dzialalnosc pewnej specjalnej jednostki wojskowej, ktora dowodzil psychopatyczny morderca. Zostawial za soba setki ofiar; kwestia, czy byli winni, czy nie, nie miala dla niego wiekszego znaczenia. Zna zbyt wiele tajemnic. Ich ujawnienie mogloby doprowadzic do aktow odwetu na calym Bliskim Wschodzie i w Afryce. Najwazniejsze sa wzgledy praktyczne, wiesz o tym. Albo powinienes wiedziec.
– On byl dowodca? – zapytal ze zdumieniem Bourne.
– To nie zaden prosty zoldak, Delta. W wieku dwudziestu dwu lat zostal kapitanem, a dwudziestu czterech majorem, a wszystko to w czasach, kiedy jakikolwiek awans graniczyl z cudem z powodu oszczednosciowej polityki Whitehallu. Gdyby nie opuscilo go szczescie, dzisiaj bez watpienia bylby brygadierem albo nawet pelnym generalem.
– Sam ci o tym opowiadal?
– Podczas powtarzajacych sie pijackich seansow, kiedy wychodzila na jaw brzydka prawda… ale nigdy jego nazwisko. Zdarzaly sie przecietnie raz albo dwa razy w miesiacu i trwaly kilka dni;
odblokowywal sie wtedy pograzajac w pijackim oceanie odrazy do samego siebie. Do ostatniej chwili jednak zawsze kolataly sie w nim jakies resztki swiadomosci. Kiedy nadchodzil ten jego atak, prosil, bym go zwiazal, zamknal, uchronil przed nim samym… Przezywal na nowo straszliwe wydarzenia z przeszlosci, glos mial chrapliwy, gardlowy, gluchy. Kiedy byl we wladaniu alkoholu, zaczynal opisywac sceny tortur i meczarni, przesluchan, podczas ktorych wylupywal wiezniom oczy, przecinal im nozem przeguby, kazac swym ofiarom patrzec, jak zycie wycieka im z zyl. Z tego, co udalo mi sie zebrac do kupy na podstawie jego opowiesci, dowodzil
