Panska
rola polega wylacznie na udzieleniu mi informacji, ktora przekaze do Londynu. Niezaleznie od tego, czy Kos zaakceptuje propozycje moich klientow, trzy miliony frankow naleza do pana.
– Ale pan moze wczesniej zniknac, czyz nie tak?
– Wiec prosze mnie obserwowac tak jak do tej pory. Moge nawet podac numer rejsu, ktorym polece do Londynu. Chyba trudno o bardziej uczciwa oferte, prawda?
– Rzeczywiscie trudno, ale nie jest to zupelnie niemozliwe, monsieur Simon – odparl Santos, podnoszac sie z fotela i zmierzajac dostojnym krokiem w kierunku malego stolika do kart, stojacego przy scianie z lakierowanej cegly. – Moze bedzie pan uprzejmy tu podejsc?
Jason uczynil to.
– Jest pan bardzo dokladny… – powiedzial, nie starajac sie ukryc zaskoczenia.
– Staram sie. Prosze nie miec o to pretensji do recepcjonistow, nie zdradzili pana. Ja nie siegam az tak wysoko. Najlepiej wspolpracuje mi sie ze sprzataczkami i ludzmi z obslugi. Nie sa rozkapryszeni i prawie nikt nie zwraca uwagi, jesli ktoregos dnia znikaja bez sladu.
Na stoliku lezaly trzy paszporty Bourne'a autorstwa Kaktusa, a takze pistolet i noz, te same, ktore odebrano mu poprzedniej nocy.
– Dziala pan bardzo precyzyjnie, ale to chyba niczego nie wyjasnia, prawda?
– Zobaczymy – odparl Santos. – Przyjme teraz od pana pieniadze – jako dowod dobrych intencji – ale zamiast leciec do Londynu, kaze pan przyleciec temu czlowiekowi tutaj, do Paryza. Jutro rano. Kiedy zjawi sie w Pont Royal, zadzwoni pan do mnie i wtedy zabawimy sie w te sama gre co z Sowietami: wymiana wiezniow na moscie, w swietle reflektorow i pod lufami pistoletow.
– Oszalales, Santos! Moi klienci nigdy nie zgodza sie ujawnic. Wlasnie straciles swoje trzy miliony.
– Dlaczego nie chcesz ich wyprobowac? Przeciez zawsze moga kogos podstawic, czyz nie tak? Na przyklad jakiegos niewinnego turyste nie majacego zielonego pojecia o tym, ze w jego walizce jest podwojne dno. Poniewaz beda tam tylko banknoty, przejdzie bez problemu przez kontrole na lotnisku. Sprobuj! Tylko w ten sposob mozesz osiagnac to, na czym ci tak bardzo zalezy.
– Zrobie, co bede mogl – odparl Bourne.
– Prosze, oto moj prywatny numer telefonu. – Santos podal mu przygotowana zawczasu kartke. – Zadzwon, kiedy przyjedzie czlowiek z Londynu. Mozesz byc pewien, ze do tego czasu nie spuszcze cie z oka.
– Swietny z ciebie facet.
– Odprowadze cie do windy.
Marie siedziala w lozku, popijajac goraca herbate i wsluchujac sie w dobiegajace zza okna odglosy paryskiej ulicy. Sen byl nie tylko czyms niemozliwym do pomyslenia, ale wrecz strata czasu w sytuacji, kiedy liczyla sie kazda godzina. Przyleciala z Marsylii pierwszym samolotem i udala sie prosto do hotelu Meurice przy rue de Rivoli, tego samego, gdzie trzynascie lat temu czekala, az jej mezczyzna odzyska zdolnosc normalnego, logicznego myslenia albo straci zycie, jednoczesnie pozbawiajac ja czesci jej wlasnego. Wtedy rowniez zamowila dzbanek goracej herbaty i on do niej wrocil; teraz nieswiadomie powtorzyla ten rytual, jakby liczac na to, ze znowu tak sie stanie.
Boze, przeciez go widziala! Na pewno sie nie pomylila, to byl David! Wyszla z hotelu wczesnym przedpoludniem i rozpoczela wedrowke, odwiedzajac miejsca, ktore spisala jeszcze w samolocie w takiej kolejnosci, w jakiej przychodzily jej na mysl, a wiec chaotycznie i bez zadnego logicznego porzadku. Nauczyla sie tego trzynascie lat temu od Jasona Bourne'a: 'Kiedy uciekasz lub polujesz, analizuj dokladnie wszystkie odczucia, ale przede wszystkim staraj sie zapamietac to, ktore bylo pierwsze. Prawie zawsze ono wlasnie okazuje sie najwlasciwsze'.
Tak wiec wedrowala od jednego miejsca do drugiego, zaczynajac od alei Jerzego V, konczac na banku przy rue Madeleine… i Trocadero. Tam wlasnie wedrowala jak w transie po tarasach, szukajac posagu, ktorego nie mogla sobie przypomniec, potracana przez grupy turystow podazajace za krzykliwymi przewodnikami. Wszystkie wielkie posagi wygladaly tak samo w oslepiajacych promieniach sierpniowego slonca. Wlasnie usiadla na marmurowej lawce, pamietajac jeszcze jedna prawde objawiona jej przez Jasona Bourne'a: 'Odpoczynek rowniez jest rodzajem broni', kiedy nagle, daleko przed soba, ujrzala mezczyzne w czapce i czarnym, wycietym w szpic swetrze; w chwili, kiedy go zobaczyla, odwrocil sie i zbiegl po szerokich schodach prowadzacych na aleje Gustawa V. Znala ten krok, znala go lepiej niz ktokolwiek! Jakze czesto przygladala mu sie, jak usilujac sie pozbyc dreczacych go koszmarow, biega po uniwersyteckim stadionie. To byl David! Zerwala sie z lawki i popedzila za nim.
– David! David, to ja…! Jason!
Zderzyla sie z przewodnikiem oprowadzajacym grupe Japonczykow; probowal odepchnac ja z wsciekloscia, ale jej wscieklosc byla znacznie wieksza, przedarla sie wiec przez tlumek zdumionych skosnookich mezczyzn i kobiet, lecz nic jej to nie dalo. Jej maz zniknal. Dokad poszedl? Do ogrodow? A moze na ulice, wypelniona tlumem ludzi i samochodow nadciagajacych od Pont d'Iena? Na litosc boska, dokad?
– Jason! – krzyknela ze wszystkich sil. – Jason, wroc!
Zaczela sciagac na siebie uwage ludzi. Czesc spogladala na nia ze wspolczuciem, jakim zwykle obdarza sie zawiedzionych kochankow, wiekszosc po prostu z niechecia. Zbiegla po przerazliwie dlugich schodach na ulice i zaczela go rozpaczliwie szukac; nie miala najmniejszego pojecia, jak dlugo to trwalo. Wreszcie, kompletnie wyczerpana, wrocila taksowka do hotelu, poruszajac sie jak we mgle, dotarla do swego pokoju i padla na lozko, nie pozwalajac jednak, zeby po jej policzkach splynela chocby jedna lza. Nie miala czasu na placz, tylko na krotki odpoczynek i posilek. Koniecznie musiala podreperowac nadwatlone sily – jeszcze jedna lekcja otrzymana od Jasona Bourne'a. A zaraz potem z powrotem na ulice kontynuowac poszukiwania. Kiedy tak lezala, wpatrujac sie w sciane i czujac bolesny ucisk w piersi, doznala czegos w rodzaju lagodnego uniesienia. Nie tylko ona szukala Davida; on takze szukal jej. David Webb nie uciekl od niej, nawet Jason Bourne z pewnoscia tego nie zrobil. Po prostu nie zauwazyl jej, a przyczyna, dla ktorej opuscil tak nagle Trocadero, musialo byc cos zupelnie innego. Jedno nie ulegalo najmniejszej watpliwosci: znalazl sie tam dlatego, ze jej szukal. On takze szedl tropem wspomnien sprzed trzynastu lat, wiedzac, ze byc moze gdzies w ich gaszczu uda mu sie odnalezc zone.
Nabrala sil, zamowila do pokoju wczesny lunch i w dwie godziny pozniej znowu wyszla z hotelu.
A teraz siedziala w lozku i pila goraca herbate, nie mogac sie doczekac wschodu slonca. Ten dzien mial byc w calosci przeznaczony na poszukiwania.
Bernardine!
– Mon Dieu, jest czwarta rano, wiec przypuszczam, ze masz cos na prawde waznego do powiedzenia siedemdziesiecioletniemu starcowi…
– Mam problem.
– Wydaje mi sie, ze masz wiele problemow, ale to chyba malo istotna roznica. O co chodzi?
– Jestem juz bardzo blisko, ale potrzeba mi podstawionego faceta.
– Bylbym ci bardzo zobowiazany, gdybys zechcial sie wyrazac nieco jasniej. To chyba jakis amerykanski termin, ten 'podstawiony facet'. Zaloze sie, ze macie w Langley czlowieka, ktory nie robi nic innego, tylko siedzi i wymysla takie okreslenia.
– Daj spokoj, nie mam czasu na twoje bon mots.
– To ty daj spokoj, przyjacielu. Wcale nie staram sie blysnac dowcipem, tylko usiluje sie obudzic… Dobrze, udalo mi sie usiasc i wsadzic do ust papierosa. O co ci wlasciwie chodzi?
– Czlowiek, ktory ma mnie zaprowadzic do Szakala, spodziewa sie, ze dzis rano przyleci do mnie z Londynu pewien Anglik, przywozac ze soba dwa miliony osiemset tysiecy frankow…
– Wydaje mi sie, ze dysponujesz znacznie wieksza suma – przerwal mu Bernardine. – Chyba nie miales zadnych klopotow w Banque Normandie?
– Zadnych. Pieniadze sa na miejscu, a ten twoj Tabouri to prawdziwe cudo. Usilowal sprzedac mi jakies nieruchomosci w Bejrucie.
– Tabouri to zlodziej, ale Bejrut brzmi calkiem interesujaco.
– Nie wyglupiaj sie.
– Przepraszam. Mow, slucham.
– Jestem caly czas sledzony, wiec nie moge pojsc do banku ani nie mam Anglika, ktory zjawilby sie z forsa w hotelu.
– Wiec na tym polega twoj problem?