zadowalajacego kontaktu, wyplacam ci dwa miliony osiemset tysiecy frankow.
– Co to znaczy zadowalajacy kontakt? Co was zadowoli? Skad bedziesz wiedziec, ze was nie oszukalem? Skad ja mam miec pewnosc, ze nie bedziesz chcial mnie oszukac, twierdzac, ze cos poszlo nie po mysli twojego klienta?
– Jestes podejrzliwym czlowiekiem, prawda?
– Bardzo podejrzliwym. W swiecie, w ktorym zyjemy, nie ma zbyt wielu swietych, czyz nie tak?
– Chyba jednak wiecej, niz przypuszczasz.
– Zdziwilbym sie, gdyby tak bylo. Nie odpowiedziales na moje pytania.
– Juz to robie. Skad bede wiedzial, ze mnie nie oszukales? To proste. Bede wiedzial, bo od tego jestem. Za to mi placa, a czlowiek w mojej sytuacji nie moze popelnic bledu, powiedziec przepraszam i zyc dalej, jakby nigdy nic. Zbadalem teren, dowiedzialem sie tego i owego i na samym poczatku zadam dwa lub trzy pytania. Zapewniam cie, ze wtedy wszystko bede wiedzial.
– To bardzo wymijajaca odpowiedz.
– W swiecie, w ktorym zyjemy, umiejetnosc udzielania wymijajacych odpowiedzi trudno zaliczyc do wad, czyz nie tak…? Co do twoich obaw, ze oszukam cie i zabiore twoje pieniadze, to zapewniam, ze nie mam najmniejszej ochoty robic sobie wrogow wsrod ludzi takich jak ty ani wsrod takich jak moi klienci, bo to oznacza sporo niewygod i bardzo krotkie zycie.
– Doceniam zarowno twoja madrosc, jak i ostroznosc – odparl Santos.
– Ksiazki nie klamaly. Jestes wyksztalconym czlowiekiem.
– Nie ma to wprawdzie nic do rzeczy, ale istotnie, wiem to i owo. Pozory myla, choc czasem potrafia pomoc… O tym, co ci teraz powiem, wiedza tylko czterej ludzie na Ziemi, wszyscy mowiacy plynnie po francusku. Od ciebie zalezy, jak wykorzystasz te informacje. Jezeli jednak pisniesz choc slowo o Argenteuil, natychmiast sie o tym dowiem, a zapewniam cie, ze wtedy nie opuscisz zywy hotelu Pont Royal.
– Czyzby kontakt mozna bylo nawiazac az tak szybko?
– Przez telefon, ale zadzwonisz pod ten numer najwczesniej w godzine po tym, jak sie rozstaniemy. Jesli sie nie zastosujesz do tego warunku, rowniez sie o tym dowiem i zginiesz.
– Godzina? W porzadku… Oprocz mnie numer znaja tylko trzy osoby? Moze ujawnisz te z nich, ktora najmniej lubisz, zebym mogl mimochodem rzucic jej nazwisko…?
Przez twarz Santosa przemknal lekki usmiech.
– Moskwa – powiedzial cicho. – Plac Dzierzynskiego. Bardzo wysoko.
– KGB?
– Kos ma obsesje na punkcie Moskwy. Ciagle stara sie tam rozbudowac swoja siatke.
Iljicz Ramirez Sanchez, pomyslal Bourne. Wyszkolony w Nowogrodzie, uznany przez Komitet za niebezpiecznego szalenca. Szakal.
– Bede o tym pamietal… Oczywiscie, jesli ktos mnie zapyta. Jaki to numer?
Santos powtorzyl go dwukrotnie wraz ze slowami, jakie powinien wypowiedziec Bourne. Nie staral sie ukryc zabarwionego podziwem zaskoczenia, kiedy przekonal sie, ze Jason niczego nie zapisuje.
– Czy wszystko jasne?
– Calkowicie. Jak mam ci dostarczyc pieniadze, jesli wszystko potoczy sie po mojej mysli?
– Zadzwon do mnie, masz moj numer. Przyjade do ciebie i juz nigdy nie wroce do Argenteuil.
– Zycze ci szczescia, Santos. Cos mi podpowiada, ze zaslugujesz na nie.
– Jestem tego pewien. Zbyt czesto musialem wychylac czare cykuty.
– Sokrates – powiedzial Jason.
– Niezupelnie. Dialogi Platona. Au revoir.
Santos odwrocil sie i odszedl, a Jason ruszyl w kierunku hotelu, powstrzymujac sie z trudem, zeby nie popedzic co sil w nogach. Biegnacy czlowiek sciaga na siebie uwage, a tym samym staje sie dogodnym celem – jedna z nauk katechizmu Jasona Bourne'a.
– Bernardine! – krzyknal, wpadajac w waski, krety korytarz prowadzacy do pokoju, w ktorym siedzial weteran Deuxieme z pistoletem w jednej, a granatem w drugiej rece. – Trafilismy w dziesiatke!
– Kto wyplaca nagrode? – zapytal Francuz, kiedy Jason zamknal za soba drzwi.
– Ja – odparl Bourne. – Jezeli wszystko potoczy sie tak, jak powinno, bedziesz mogl sporo dopisac do swojego konta w Genewie.
– Wcale na to nie liczylem, przyjacielu. Szczerze mowiac, nawet nie przeszlo mi to przez mysl.
– Wiem, ale skoro rozdajemy pieniadze tak, jakbysmy sami je drukowali, dlaczego masz na tym nie skorzystac?
– Istotnie, to dobry argument.
– Juz za godzine – oznajmil Jason. – A wlasciwie za czterdziesci trzy minuty.
– Co za czterdziesci trzy minuty?
– Przekonamy sie, czy to prawda. – Bourne polozyl sie na lozku, wpatrujac sie w sufit szeroko otwartymi, blyszczacymi oczami. – Zapisz to, Francois. – Podyktowal mu numer podany przez Santosa. – Przekup albo zaszantazuj kogo tylko chcesz, ale ustal, gdzie to jest!
– Nie wydaje mi sie, zeby bylo w tym cos trudnego…
– Mylisz sie – przerwal mu Bourne. – To tajny, zastrzezony numer. Zna go tylko czterech ludzi z jego armii.
– W takim razie zamiast gdzies wysoko poszukamy pomocy nisko, a dokladniej rzecz biorac, pod ziemia, w kanalach i studzienkach telefonicznych.
Jason odwrocil raptownie glowe i spojrzal na starego czlowieka.
– Nie pomyslalem o tym – przyznal.
– Nic dziwnego, w koncu nie jestes z Deuxieme'em. Najlepszym zrodlem informacji sa nie biurokraci przykuci do biurek, lecz technicy i monterzy… Znam kilku. Zadzwonie wieczorem do ktoregos…
– Wieczorem? – zapytal Bourne, siadajac na lozku.
– Bedzie cie to kosztowalo jakies tysiac frankow, ale dostaniesz, czego chcesz.
– Nic moge czekac az do wieczora!
A czy mozesz podjac dodatkowe ryzyko, kontaktujac sie z nim w pracy? W firmach telefonicznych nikt nikomu nie ufa i pracownicy sa pod stala obserwacja. To taki socjalistyczny paradoks: robotnik odpowiada za to, co robi, ale najczesciej nie wie, przed kim.
– Zaczekaj! – wykrzyknal Jason. – Masz ich domowe numery?
– Sa w ksiazce telefonicznej.
– Wiec zawiadom ktoras zone, zeby sciagnela meza do domu. Wiesz, cos niespodziewanego, ale niegroznego.
Bernardine skinal glowa.
– Niezle, przyjacielu. Calkiem niezle.
Minuty laczyly sie w kolejne kwadranse, podczas ktorych emerytowany oficer Deuxieme rozmawial po kolei z zonami znajomych pracownikow firm telefonicznych, obiecujac sowita nagrode, jesli zrobia to, o co je prosi. Dwie odlozyly natychmiast sluchawke, trzy odmowily, obrzucajac go uprzednio raczej malo wybrednymi epitetami, ale szosta, po zaprezentowaniu szerokiego wachlarza rynsztokowych przeklenstw, zgodzila sie. Zeby tylko ten szczur sciekowy, za ktorego wyszla za maz, wiedzial, ze pieniadze beda jej, nie jego.
Minela godzina; Jason wyszedl z hotelu i niespiesznie ruszyl przed siebie ulica. Minawszy cztery przecznice, zobaczyl budke po drugiej stronie Quai Voltaire, nad sama Sekwana. Na Paryz stopniowo opadala zaslona ciemnosci, a na brzegach rzeki i mostach zaplonely liczne swiatla. Wszedlszy do pomaranczowej budki, odetchnal kilka razy gleboko, narzucajac sobie spokoj, jaki jeszcze niedawno wydawal mu sie niemozliwy do osiagniecia. Rozmowa, ktora mial za chwile przeprowadzic, byla najwazniejsza w jego zyciu, ale nie mogl dac tego po sobie poznac. Wsunal monete, podniosl sluchawke i wykrecil zapamietany numer.
– Oui? – odezwal sie kobiecy glos. Oui bylo ostre i chrapliwe, typowo paryskie.
– Kosy kraza wysoko po niebie – powiedzial Bourne, powtarzajac slowa uslyszane od Santosa. – Robia wiele halasu, z wyjatkiem jednego, ktory milczy.
– Skad dzwonisz?
– Z Paryza, ale nie jestem stad.
– Wiec skad?