inny powod nie przychodzil mu do glowy, wiec doszedl do wniosku, iz bedzie najlepiej, jesli przestanie o tym myslec. Mial teraz na glowie inne sprawy, chyba najwazniejsze sposrod tych, z jakimi musial sie borykac w zyciu. Skoncentrowal sie znowu na kawie i notesie; kazdy szczegol musial byc dopracowany z maksymalna precyzja.

Godzine pozniej dokonczyl kawe, pociagnal maly lyk koniaku i wylal reszte na chodnik pod stolikiem. Wyszedlszy z kawiarni, skrecil w prawo i ruszyl powolnym krokiem starego czlowieka w kierunku bulwaru Lefebvre. W miare jak zblizal sie do ostatniego rogu, do jego uszu zaczelo docierac coraz wyrazniej charakterystyczne zawodzenie policyjnych syren. Policja! Co sie stalo? Co sie stalo? Zrezygnowal z zachowywania pozorow i puscil sie biegiem w kierunku skrzyzowania ulicy z bulwarem; wypadlszy zza rogu, stanal jak wryty, sparalizowany wsciekloscia i zdumieniem, do ktorych po chwili dolaczyla obezwladniajaca panika. Co oni robia, do cholery?!

Przed szereg kamiennych domow zajechalo z piskiem opon piec radiowozow, a kilka sekund pozniej przed pierwszym budynkiem z prawej strony zatrzymala sie czarna furgonetka, oswietlajac go blaskiem swoich reflektorow. Tylne drzwi otworzyly sie gwaltownie i z samochodu wysypal sie oddzial ubranych w czarne stroje mezczyzn z pistoletami maszynowymi w dloniach, zajmujac blyskawicznie pozycje za stojacymi nieruchomo pojazdami.

Glupcy! Przekleci glupcy! Ostrzec w ten sposob Carlosa oznaczalo tyle samo, co go stracic! Jego zawodem bylo zabijanie, lecz obsesja bylo przygotowywanie sobie w kazdej sytuacji drogi ucieczki. Trzynascie lat temu Bourne dowiedzial sie, ze w kryjowce Carlosa w Vitry- sur- Seine kolo Paryza bylo wiecej obrotowych scian i tajnych przejsc niz w jakiejkolwiek rezydencji budowanej za czasow Ludwika XIV. Fakt, ze nikomu nie udalo sie odnalezc tej kryjowki, wcale nie zmniejszal prawdopodobienstwa tych opowiesci. Bylo bardziej niz pewne, ze trzy podwojne budynki stojace przy bulwarze Lefebvre sa polaczone ze soba wydrazonymi w ziemi tunelami.

Na litosc boska, kto to zrobil? Czyzby on i Bernardine popelnili okropny blad, nie biorac pod uwage mozliwosci zalozenia przez Deuxieme lub paryska placowke CIA podsluchu w zajmowanym przez Bourne'a pokoju? Jesli tak bylo w istocie, to ten fakt graniczyl z niemoznoscia, gdyz dyskretne zainstalowanie niezbednych urzadzen w tak krotkim czasie bylo po prostu nieprawdopodobne. Do pokoju musialby sie dostac obcy czlowiek, ale jak? Przekupienie personelu nie wchodzilo raczej w gre, bo ten juz zostal przekupiony przez niejakiego monsieur Simona. Santos? Mikrofony umieszczone przez pokojowke albo kelnera? Malo realne. Zaufany czlowiek Szakala z pewnoscia nie usilowalby zdemaskowac swego chlebodawcy, szczegolnie wtedy, gdyby postanowil zerwac umowe z Bourne'em. W takim razie kto? Jak? Jasonowi obserwujacemu z przerazeniem i groza scene na bulwarze Lefebvre pytania te przelatywaly przez glowe z oszalamiajaca szybkoscia.

– Z rozkazu policji wszyscy mieszkancy maja natychmiast opuscic budynek! – Slowa wydobywajace sie z glosnika odbily sie od murow metalicznym echem. – Za minuta przystapimy do dzialan ofensywnych!

Do jakich dzialan ofensywnych?! – ryknal Jason w ciszy swego umyslu. Stracilem go! Wszyscy oszaleli! Kto to zrobil? Dlaczego?

Jako pierwsze otworzyly sie drzwi u szczytu ceglanych schodow po lewej stronie budynku. Niski, otyly mezczyzna, ubrany w brudny podkoszulek i spodnie na szelkach, wyszedl przed prog, oslaniajac rekami twarz przed oslepiajacym blaskiem reflektorow.

– O co chodzi, messieurs? – zawolal drzacym glosem. – Ja jestem tylko zwyklym piekarzem i nic nie wiem o tej ulicy oprocz tego, ze nie kaza placic wysokich czynszow! Czy to teraz przestepstwo?

– Pan nas nie interesuje, monsieur – padla odpowiedz przez glosnik.

– Jak to, ja was nie interesuje? Wpadacie tu jak jakas armia, straszycie mi zone i dzieci, a potem mowicie, ze ja was nie interesuje? Co to za gada nie? Jestescie jakimis cholernymi faszystami czy co?

Pospieszcie sie, pomyslal rozpaczliwie Jason. Na litosc boska, pospieszcie sie! Kazda sekunda zwloki to dla Szakala minuta albo nawet godzina!

W chwile potem otworzyly sie drzwi po prawej stronie i na wysokim podescie pojawila sie zakonnica w czarnym habicie. W jej zachowaniu nie bylo ani sladu strachu lub niepokoju.

– Jak smiecie?! – ryknela niespodziewanie donosnym glosem. – Zaklocacie nam czas modlitewnego skupienia! Powinniscie raczej blagac Pana, by zechcial darowac wam wasze grzechy, niz przeszkadzac tym, ktorzy robia to za was!

– Ladnie powiedziane, siostro – odparl spokojnie oficer przez glosnik – ale otrzymalismy pewne informacje i mimo calego szacunku musimy prze szukac ten dom. Jezeli beda siostry stawialy opor, zapomnimy o szacunku, ale i tak wykonamy rozkaz.

– Jestesmy zakonem milosierdzia swietej Magdaleny! – wykrzyknela zakonnica. – W tym domu mieszkaja swiatobliwe kobiety, ktore cale swoje zycie oddaly Chrystusowi!

– Zdajemy sobie z tego sprawe, siostro, lecz mimo to musimy tam wejsc. Jestem pewien, ze wladze dopilnuja, zeby wynagrodzono wam wszelkie straty i niedogodnosci.

Tracicie czas, jeknal w duchu Bourne. On ucieka!

– Oby wasze dusze smazyly sie po wsze czasy w piekle! Prosze, mozecie zdeptac nasze swiete progi.

– Nie wydaje mi sie, zeby miala siostra prawo skazywac nas na wieczne potepienie za tak niewielka w gruncie rzeczy wine – odparl inny glos. – Prosze zaczynac, panie inspektorze. Przypuszczam, ze pod tymi habitami znajdzie pan bielizne, jaka nosi sie raczej na placu Pigalle.

Bourne znal ten glos! To byl Bernardine! Co sie stalo? Czyzby stary Francuz jednak nie byl przyjacielem tylko zdrajca, ktoremu udalo sie uspic jego czujnosc gladkimi slowkami? Jesli tak, to zginie jeszcze tej nocy!

Policjanci z brygady antyterrorystycznej z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzalu podbiegli do budynku i przywarli do kamiennych scian po obu stronach schodow. Bulwar zostal zamkniety dla ruchu, a migajace na dachach radiowozow jaskrawoniebieskie swiatla ostrzegaly wszystkich przechodniow: trzymajcie sie z daleka!

– Moge juz wejsc? – zapytal zalosnym tonem piekarz. Nie otrzymawszy odpowiedzi, odwrocil sie na piecie i umknal do domu, podtrzymujac opadajace spodnie.

Do oddzialu w czarnych mundurach dolaczyl cywil, z pewnoscia jego dowodca. Na znak dany przez niego glowa funkcjonariusze popedzili w gore po schodach i wpadli do srodka, minawszy stojaca w drzwiach oporna zakonnice.

Mokry od potu Jason przywarl plecami do muru, nie spuszczajac wzroku z niepojetej sceny, rozgrywajacej sie zaledwie kilkanascie metrow od niego. Juz wiedzial kto, ale dlaczego? Czyzby czlowiek, ktoremu ufal zarowno on, jak i Conklin, okazal sie jeszcze jednym sluga Szakala? Boze, spraw, zeby to nie byla prawda!

Kiedy po dwunastu minutach z wnetrza budynku zaczeli kolejno wychodzic uzbrojeni mezczyzni w czarnych mundurach, klaniajac sie lub nawet calujac dlon triumfujacej matki przelozonej, Bourne zrozumial, ze przeczucia nie omylily ani jego, ani Aleksa.

– Bernardine! – ryknal wysoki funkcjonariusz policji z pierwszego radiowozu. – Jestes skonczony! Precz stad! Zabraniam ci rozmawiac nawet z najnizszym funkcjonariuszem Deuxieme, malo tego, nawet z facetem, ktory sprzata sracze! Skompromitowales sie! Gdyby to ode mnie zalezalo, kazalbym cie rozstrzelac…! Kryjowka najwiekszego terrorysty wszech czasow na bulwarze Lefebvre, dobre sobie! To zakon, ty cholerny idioto! Babski,

pieprzony zakon…! Znikaj, cuchnaca swinio! Spieprzaj, zanim niechcacy pociagne za cyngiel i wywale ci flaki na ulice, gdzie ich miejsce!

Bernardine, zataczajac sie, wypadl z samochodu; dwa razy potknal sie i przewrocil, zanim udalo mu sie dotrzec do chodnika. Jason z trudem powstrzymal sie, zeby nie wybiec z ukrycia i nie pospieszyc z pomoca przyjacielowi; musial czekac. Radiowozy i furgonetka odjechaly z wylaczonymi syrenami, ale Bourne w dalszym ciagu musial pozostac na miejscu, obserwujac na zmiane to weterana Deuxieme, to dom Carlosa. O tym, ze naprawde byla to jego kryjowka, swiadczyla obecnosc zakonnicy; Szakal wciaz kurczowo trzymal sie utraconej wiary, wykorzystujac ja jako znakomity parawan, ale krylo sie za tym jeszcze cos wiecej… Znacznie wiecej.

Idacy chwiejnym krokiem Bernardine znalazl sie w cieniu wejscia do od dawna opuszczonego sklepu po drugiej stronie bulwaru. Jason opuscil swoja kryjowke, przemknal blyskawicznie przez jezdnie i dopadl starego mezczyzny, ktory tymczasem oparl sie o jedno z wystawowych okien, lapiac powietrze gwaltownymi, plytkimi lykami.

– Na litosc boska, co sie stalo? – wykrzyknal Bourne, chwytajac go za ramiona.

– Spokojnie, mon ami… – wysapal Bernardine. – Ta swinia, z ktora siedzialem w radiowozie… Jakis polityk, ktory za wszelka cene chcial sie pokazac… Rabnal mnie w piers, a potem wyrzucil z samochodu. Juz ci mowilem,

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату