zajmie jego miejsce i wsiadzie do furgonetki. Najlepiej, zeby usiadl z tylu, ale to wlasciwie wszystko jedno.
– Oszalales! Zabija cie! Jaki pozytek bedzie miala twoja rodzina z zimnego nieboszczyka?
– Przestales myslec, Francois. Obstawa na pewno usiadzie z tylu, bo kolo kierowcy nie ma dosyc miejsca. Miedzy wsiadaniem do furgonetki a wy siadaniem z niej jest ogromna roznica, przede wszystkim taka, ze to drugie odbywa sie duzo wolniej… Zanim ten, ktory bedzie ostatni, zdazy zamknac drzwi, wrzuce do srodka granat. Wierz mi, nie mam najmniejszego zamiaru dac sie zabic. Zostan tutaj!
Nim Bernardine zdazyl zaprotestowac, Delta blyskawicznie wyczolgal sie na pograzona w mroku ulice; ostry blask dwoch silnych reflektorow sprawial, ze kontrast miedzy ciemnoscia i swiatlem byl jeszcze wiekszy, co bylo niezwykle pozadana z punktu widzenia Bourne'a okolicznoscia. W tym momencie jedyne powazne niebezpieczenstwo grozilo mu ze strony czlowieka stojacego przy otwartych drzwiach samochodu. Jason posuwal sie stopniowo naprzod, wykorzystujac kazda plame gesciejszego cienia tak samo jak wiele lat temu w delcie Mekongu, kiedy skradal sie do zalanego potokami swiatla obozu jenieckiego. Obserwowal uwaznie straznika, sunal do przodu tylko wtedy, kiedy mezczyzna odwracal glowe w innym kierunku, ale jednoczesnie staral sie nie tracic z pola widzenia czlowieka stojacego na ceglanych schodkach.
Nagle pojawila sie jeszcze jedna postac – kobieta z mala walizeczka w jednej i spora torebka w drugiej rece. Powiedziala cos do mezczyzny w czarnym plaszczu, a Bourne, wykorzystujac fakt, ze straznik przez chwile skoncentrowal na nich uwage, popelzl po spekanym chodniku i dotarl do takiego miejsca w poblizu furgonetki, skad mogl obserwowac rozwoj sytuacji nie ryzykujac jednoczesnie, ze ktos go zauwazy. Z ulga spostrzegl, ze dwaj uzbrojeni ludzie stojacy po tej stronie ulicy mruza z wysilkiem oczy, usilujac dojrzec cokolwiek w ciemnosci rozposcierajacej sie poza zasiegiem swiatla reflektorow. Zwazywszy okolicznosci, Jason byl w wysmienitej sytuacji. Teraz wszystko zalezalo od wyczucia czasu, dokladnosci i doswiadczenia nabytego podczas dawno minionych, czesciowo zapomnianych lat. Teraz musial sobie wszystko przypomniec i zaufac instynktowi. Teraz. Lada chwila koszmar zniknie na zawsze z jego zycia…
Zaczelo sie! Z wnetrza domu wyszla szybko trzecia postac; mezczyzna byl nizszy niz ten w czarnym plaszczu, mial na glowie beret, a w reku teczke. Powiedzial cos do goryla czajacego sie pod sciana, ten podbiegl do schodow i z latwoscia zlapal rzucona z gory teczke, przytrzymawszy uprzednio bron lewym ramieniem.
– Allez. Nons partons! Vite! – wykrzyknal nowo przybyly, nakazujac gestem kobiecie i mezczyznie w plaszczu, zeby szli przed nim do samochodu. Kiedy zeszli ze schodow, dolaczyl do nich straznik z pistoletem maszynowym i teczka… Czy wsrod tych ludzi byl Carlos?
Bourne rozpaczliwie chcial uwierzyc, ze tak jest, wiec musialo tak byc! Trzasnely boczne drzwi furgonetki, a w ulamek sekundy pozniej rozlegl sie ryk uruchamianego silnika. Trzej pozostali straznicy podbiegli do tylnych drzwi i jeden za drugim zaczeli wskakiwac do srodka, chwytajac rekami za umocowany pod dachem uchwyt, pozwalajac przez chwile pistoletom kolysac sie swobodnie na przelozonych przez szyje pasach. Ostatni odwrocil sie i siegnal do…
Teraz! Bourne wyciagnal zawleczke, zerwal sie na nogi i popedzil tak szybko, jak nigdy w zyciu, w kierunku stojacego jeszcze nieruchomo samochodu. Rzuciwszy sie rozpaczliwie do przodu, chwycil za krawedz zamykajacych sie drzwi, przytrzymal je i cisnal do wnetrza furgonetki odbezpieczony granat. Szesc sekund do wybuchu! Dzwignal sie na kolana i naparlszy wyciagnietymi ramionami na drzwi, zatrzasnal je z hukiem. Ze srodka dobiegl szalenczy terkot broni maszynowej – cud, na jaki nie smial nawet liczyc. Furgonetka byla opancerzona, wiec zaden pocisk nie mogl wydostac sie na zewnatrz! Kule odbijaly sie od stalowych scian… Odglosowi strzalow zawtorowaly przerazliwe jeki i krzyki.
Pojazd ruszyl gwaltownie do przodu, a Bourne poderwal sie z jezdni i nisko schylony pognal na druga strone szerokiego bulwaru, w kierunku opustoszalych sklepow. Kiedy od celu dzielilo go zaledwie kilka krokow, stalo sie cos zupelnie nieprawdopodobnego.
W chwili, kiedy furgonetke rozerwala potezna eksplozja, rozjasniajac na moment krwawym blaskiem nocne niebo Paryza, zza najblizszego rogu ruszyl gwaltownie brazowy samochod; przez szeroko otwarte okna wychylali sie ludzie z pistoletami maszynowymi, zasypujac okolice gradem pociskow. Jason runal na chodnik przy skrytym w cieniu wejsciu do jednego ze sklepow i zwinal sie jak embrion, zdajac sobie sprawe – nie ze strachem, lecz z wsciekloscia – ze byc moze sa to ostatnie chwile jego zycia. Nie udalo mu sie. Zawiodl Marie i dzieci… Ale dlaczego ma ginac w taki sposob? Zerwal sie na nogi, sciskajac w dloni pistolet. On takze bedzie zabijal, dopoki starczy sil! Tak postepowal Jason Bourne.
I wtedy po raz drugi wydarzylo sie cos, co nie mialo prawa sie wydarzyc. Syrena? Policja? Brazowy samochod zakrecil z piskiem opon, ominal plonacy wrak furgonetki i zniknal w ciemnosci, a w tej samej chwili z przeciwnej strony nadjechal z ogromna szybkoscia migajacy jaskrawoniebieskimi swiatlami radiowoz, ktory zahamowal raptownie, zatrzymujac sie zaledwie kilka metrow od szczatkow pojazdu wysadzonego w powietrze przez Jasona. To wszystko nie ma sensu, pomyslal Bourne. Najpierw zjawia sie piec wozow, potem wraca tylko jeden. Dlaczego? Ale nawet ta zagadka nie miala najmniejszego znaczenia. Carlos mial nie jednego, lecz kilku dublerow, gotowych zginac w kazdej chwili, by ocalic zycie swego pana i wladcy, opetanego obsesja zapewnienia sobie bezpieczenstwa. Szakalowi udalo sie wyrwac z pulapki zastawionej na niego przez Delte, produkt 'Meduzy' i amerykanskich sluzb specjalnych. Bezwzgledny morderca zdolal jeszcze raz przechytrzyc Jasona Bourne'a, ale go nie zabil. Wkrotce nadejdzie kolejny dzien, a potem nastepna noc…
Bernardine! – wrzasnal co sil w plucach wysoki ranga funkcjonariusz Deuxieme, ten sam, ktory niecale pol godziny temu odsadzil starego agenta od czci i wiary. – Bernardine, gdzie jestes? – krzyknal ponownie, wysiadajac z samochodu i rozgladajac sie dookola. – Boze, gdzie jestes? Wrocilem, przyjacielu, bo przeciez nie moglem tak cie zostawic! Miales racje, widze to teraz. Na litosc boska, powiedz, ze zyjesz! Odezwij sie!
– Ja zyje, ale ktos inny zginal – powiedzial Bernardine, wychodzac powoli z glebokiego cienia przed nieczynnym sklepem, jakies piecdziesiat metrow na polnoc od Bourne'a. – Probowalem ci wytlumaczyc, ale ty nie chciales sluchac…
– Postapilem zbyt pochopnie, przyznaje! – Funkcjonariusz podbiegl do Francois i objal go serdecznie, podczas gdy pozostali policjanci okrazyli w bezpiecznej odleglosci plonacy wrak, zaslaniajac dlonmi twarze przed buchajacym od niego zarem. – Wezwalem z powrotem ludzi. Uwierz mi, przyjacielu! Wrocilem, bo nie moglem zniesc mysli, ze rozstalismy sie w gniewie… Nie mialem pojecia, ze tamta swinia odwazyla sie podniesc na ciebie
reke! Wyrzucilem go na zbity pysk, jak mi o tym powiedzial. Wrocilem do ciebie, ale Bog mi swiadkiem, nie spodziewalem sie ujrzec takiego widoku!
– To rzeczywiscie okropne – przyznal weteran Deuxieme, rozgladajac sie dyskretnie dookola. Natychmiast zauwazyl, ze w oknach trzech kamiennych budynkow az roi sie od przycisnietych do szyb przerazonych twarzy. Wraz z eksplozja furgonetki i zniknieciem brazowego samochodu starannie przygotowany scenariusz przestal istniec; sludzy zostali bez pana, a to napawalo ich ogromnym strachem. – Nie tylko ty popelniles blad, stary druhu – dodal Bernardine przepraszajacym tonem. – Wskazalem niewlasciwy budynek.
– Aha! – wykrzyknal triumfalnie jego byly zwierzchnik. – Niewlasciwy budynek, powiadasz? To chyba dosc powazny blad, nie uwazasz, Francois?
– Owszem, ale konsekwencje bylyby z pewnoscia mniej powazne, gdybys nie opuscil mnie w takim gniewie, jak to ladnie okresliles. Zamiast spokojnie wysluchac czlowieka o ogromnym doswiadczeniu, wypraszasz go z samochodu, a on w kilka minut pozniej musi przygladac sie jatkom.
– Zrobilismy wszystko, co chciales! Przeszukalismy caly dom. Nie nasza wina, ze to nie byl ten, o ktory chodzilo!
– Gdybyscie zostali jeszcze choc chwile, daloby sie tego wszystkiego uniknac, a moj przyjaciel nie stracilby zycia. Zaznacze to w swoim raporcie…
– Prosze cie, przyjacielu! – przerwal mu byly wspolpracownik. – Porozmawiajmy o tym spokojnie, dla dobra naszego Biura… – Z przerazliwym rykiem syreny nadjechal woz strazy pozarnej. Bernardine wzial swego rozmowce pod reke i sprowadzil go z jezdni na chodnik, pozornie po to, zeby nie utrudniac dojazdu strazakom, a w rzeczywistosci wylacznie w tym celu, by Bourne mogl slyszec kazde zdanie.
– Natychmiast, jak tylko wroca nasi ludzie, przeszukamy dokladnie budynki i poddamy wszystkich mieszkancow drobiazgowemu przesluchaniu! – oswiadczyl zdecydowanym tonem wazny funkcjonariusz Deuxieme.
– Dobry Boze! – wykrzyknal Bernardine. – Nie dodawaj glupoty do niekompetencji!
– Jak to?
– Widziales ten brazowy samochod?
– Tak, oczywiscie… Bardzo szybko odjechal.