– Mial jeszcze zadzwonic za pol godziny, czyli od teraz za osiemnascie minut. Wskakuj, Norman. O ile pamietasz, mnie to tez dotyczy.
– Musze… Musze cos powiedziec – wymamrotal general. – Nie moge tak po prostu odjechac.
– Tylko sie pospiesz. I pamietaj, idioto, ze masz koszule z krotkim rekawem! Zegnij reke!
Swayne spojrzal z przerazeniem na swoje przedramie, na ktorym widnial niewielki kolorowy tatuaz, po czym szybko zgial reke, przykladajac ja do piersi niczym brytyjski brygadier, i wrocil do swego partnera.
– Niech to szlag trafi, mlodziencze! Armia wzywa – powiedzial z udawana nonszalancja.
– Przykro mi, Norm, ale i tak musze ci zaplacic.
Na wpol oszolomiony general wsadzil bez liczenia do kieszeni zwitek banknotow, nie zdajac sobie sprawy, ze jest w nim o kilkaset dolarow wiecej, niz wynosila kwota zakladu, mruknal jakies bezsensowne podziekowanie i zajal miejsce w wozku obok sierzanta.
– Caluj mnie w dupe, zolnierzyku – szepnal pod nosem wiceprezydent firmy ubiegajacej sie o zamowienia Pentagonu, zamachnal sie kijem i poslal pileczke o wiele dalej i celniej, niz uczynil to Swayne. – To czterysta milionow dolarow, ty obwieszony medalami sukinsynu.
Trafienie numer dwa.
Co pan wygaduje, na litosc boska? – rozesmial sie do sluchawki senator. – A raczej powinienem chyba zapytac, co Al Armbruster kombinuje tym razem? Przeciez w sprawie tej nowej ustawy nie potrzebuje mojego poparcia, a nawet gdyby potrzebowal, to i tak by go nie uzyskal. W Sajgonie byl kompletnym oslem i jest nim nadal, ale ma za soba wiekszosc.
– Nie mowimy teraz o glosach, senatorze, tylko o Krolowej Wezow!
– Jedyne weze, jakie widzialem w Sajgonie, to byl Alby i jemu podobni. Pelzali po calym miescie, sprawiajac wrazenie, ze wszystko wiedza, choc w rzeczywistosci bylo dokladnie odwrotnie… Kim pan wlasciwie jest?
W Vienna, w stanie Wirginia, Aleksander Conklin odlozyl sluchawke.
Pudlo numer trzy.
Phillip Atkinson, ambasador USA w Wielkiej Brytanii, odebral telefon w swoim londynskim gabinecie. Przypuszczal, ze rozmowca, ktory nie podal swego imienia i nazwiska, przedstawiajac sie tylko jako 'kurier z DC', ma mu przekazac scisle poufne instrukcje z Departamentu Stanu. Zgodnie z obowiazujaca w takich wypadkach procedura uruchomil wiec podlaczone do aparatu, rzadko uzywane, urzadzenie szyfrujace. Dzialalo ono jednoczesnie jak zagluszacz, wywolujac w stacjach nasluchowych brytyjskiego wywiadu przerazliwa kakofonie szumow. Kiedy nastepnego dnia w barze Connaught jego angielscy przyjaciele zapytaja go od niechcenia, czy przypadkiem nie otrzymal ostatnio jakichs interesujacych informacji z Waszyngtonu, usmiech- nie sie tylko dobrodusznie, wiedzac, ze przynajmniej kilku z nich ma 'krew- nych'wMI5.
– Slucham?
– Panie ambasadorze, przypuszczam, ze nikt nie moze nas podsluchac?
– Panskie przypuszczenia sa sluszne, chyba ze skonstruowano jakas nowa 'Enigme', ale nic na to nie wskazuje.
– To dobrze… Chce, zeby wrocil pan na chwile myslami do Sajgonu, do pewnej tajnej operacji, o ktorej nikt nie chce mowic…
– Kim pan jest? – zapytal ostrym tonem Atkinson, prostujac sie raptownie w fotelu.
– Wtedy nikt z nas nie uzywal nazwisk, panie ambasadorze, ani nie rozpowiadal o naszych powiazaniach, nieprawdaz?
– Do cholery, kto mowi? Znam pana?
– Z pewnoscia nie, Phil, choc dziwie sie, ze nie rozpoznajesz mojego glosu.
Atkinson rozgladal sie rozpaczliwie po gabinecie, niczego nie widzac, tylko starajac sie usilnie skojarzyc ten glos z jakas twarza.
– Czy to ty, Jack? Nie boj sie, jestesmy zagluszani.
– Cieplo…
– Szosta Flota, prawda? Najpierw odwrocony Morse, a potem grubsze rzeczy…To ty?
– Powiedzmy, ze to mozliwe, ale zarazem bez znaczenia. Chodzi o to, ze trafilismy na bardzo zla pogode…
– To ty!
– Zamknij sie i sluchaj! Cholerna lajba zerwala kotwice i rozbija sie po porcie, niszczac nabrzeza.
– Jack, ja w zyciu nie mialem nic wspolnego z marynarka! Nic nie rozumiem!
– Zdaje sie, ze jakis kapcan zostal odsuniety od akcji w Sajgonie i wsadzony pod scisly nadzor, a teraz udalo mu sie wszystko poskladac do kupy. Wszystko, Phil.
Boze!
Teraz ma zamiar to rozglosic…
– Powstrzymajcie go!
– Wlasnie na tym polega problem. Nie jestesmy pewni, kto to jest. Chlopcy z Langley nie puscili pary z geby.
– Czlowieku, bedac na tym stanowisku, mozesz im po prostu rozkazac, zeby trzymali sie od tego z daleka! Powiedz, ze wszystkie dane sa falszywe, stworzone w celu dezinformacji przeciwnika.
– To by oznaczalo…
– Dzwoniles do Jimmy'ego T. w Brukseli? – przerwal mu ambasador. – On ma dojscie do kogos na samej gorze w Langley.
– Na razie nie chce nadawac sprawie rozglosu. Najpierw musze sie zorientowac w sytuacji.
– Jak uwazasz, Jack. Ty sie na tym znasz.
– Trzymaj mocno faly, Phil.
– Jesli to ma znaczyc, zebym trzymal gebe na klodke, to spokojna glowa – odparl Atkinson, spogladajac na swoje przedramie i zastanawiajac sie, gdzie w Londynie moglby znalezc specjaliste od usuwania tatuazy.
Po drugiej stronie Atlantyku, w miejscowosci Vienna, w stanie Wirginia, Aleks Conklin odlozyl sluchawke i z twarza wykrzywiona grymasem strachu i niepewnosci osunal sie gleboko w fotel. Tak jak przed dwudziestu laty podczas operacji na pierwszej linii zdal sie calkowicie na swoj instynkt, pozwalajac swobodnie plynac slowom, potwierdzajacym zawieszone w powietrzu pytania i niedomowienia, a nawet fakty, o ktorych nie mial, bo i nie mogl miec, najmniejszego pojecia. Przypominalo to blyskawiczna, rozgrywana w pamieci partie szachow; wiedzial, ze jest w tym dobry, a kto wie, czy nawet nie zbyt dobry. Istnialy przeciez sprawy, ktore powinny na zawsze pozostac w swoich kryjowkach wydrazonych gleboko pod ziemia. To, o czym sie przed chwila dowiedzial, moglo nalezec wlasnie do tej kategorii.
Trafienia numer trzy, cztery i piec.
Phillip Atkinson, ambasador w Wielkiej Brytanii; James Teagarten, glownodowodzacy NATO; Jonathan 'Jack' Burton, dawniej admiral Szostej Floty, obecnie przewodniczacy Kolegium Szefow Sztabow.
Krolowa Wezow. 'Meduza'.
Siatka.
Rozdzial 5
Zupelnie jakby nic sie nie zmienilo, pomyslal Jason Bourne, zdajac sobie sprawe z tego, ze jego drugie ja, zwane Davidem Webbem, z kazda chwila cofa sie coraz bardziej w cien. Taksowka zawiozla go do niegdys eleganckiej, a obecnie popadajacej w coraz wieksza ruine dzielnicy w polnocno wschodniej czesci Waszyngtonu; kierowca, podobnie jak przed pieciu laty, nie chcial poczekac. Bourne poszedl ulozona z kamieni zarosnieta sciezka w kierunku wiekowego domu i znowu przemknela mu mysl, ze budynek sprawia wrazenie malo solidnego i szalenie zaniedbanego. Nacisnal na przycisk dzwonka, zastanawiajac sie, czy Kaktus jeszcze w ogole zyje. Zyl; stary, szczuply Murzyn o lagodnej twarzy i przyjaznych oczach stanal w uchylonych drzwiach dokladnie tak samo jak piec lat temu, mruzac oczy pod zielonym, zsunietym na czolo daszkiem. Nawet jego pierwsze slowa przypominaly te, Ktore wtedy wypowiedzial:
– Masz kolpaki na kolach, Jason?
– Jestem bez samochodu, a taksowkarz nie chcial czekac.