spozytkowac kazdy wybieg i podstep, z jakiego kiedykolwiek korzystal.
Znowu jakis dzwiek, tym razem wyrazny i glosny! Metalowe drzwi prowadzace na klatke schodowa otworzyly sie, z hukiem uderzajac w betonowa sciane; Szakal zbiegal na dol, do glownego holu. Jesli ci z recepcji zrobili to, czego zazadal Conklin, Carlos znalazl sie w pulapce!
Bourne dopiero teraz spojrzal uwazniej na kryjaca sie w kacie pare starszych ludzi. Poruszylo go, ze mezczyzna oslanial kobiete wlasnym cialem.
– Wszystko w porzadku – powiedzial, majac nadzieje uspokoic ich tonem glosu. – Wiem, ze mnie nie rozumiecie, bo nie znam rosyjskiego, ale teraz jestescie juz bezpieczni.
– My tez nie znamy rosyjskiego – odparl mezczyzna po angielsku, ze stuprocentowym brytyjskim akcentem. – Trzydziesci lat temu na pewno nie chowalbym sie w kacie. Osma Armia generala Montgomery'ego, do uslug. Bylem pod El Alamein, ale, jak to mowia, starosc nie radosc…
– Wolalbym tego nie slyszec, pulkowniku…
– Tylko kapitanie, jesli laska.
– Znakomicie. – Bourne wstal z lozka i ostroznie zgial noge w kolanie; cos przedtem bylo nie tak, ale teraz staw funkcjonowal prawidlowo. – Musze zadzwonic!
– Z tego wszystkiego najbardziej oburzyl mnie ten szlafrok – ciagnal weteran spod El Alamein. – Pieprzone obrzydlistwo… Wybacz mi, kochanie.
– O czym pan mowi?
– O tym bialym szlafroku! Nalezal do Binky'ego – tez jest z zona, mieszkaja naprzeciwko – a on z kolei zwedzil go z Beau- Rivage w Lozannie. Juz za to nalezaly mu sie ciegi, ale co go podkusilo, zeby dawac go temu wariatowi…
Nie czekajac na dalszy ciag, Jason chwycil bron Szakala i popedzil do pokoju po drugiej stronie korytarza; kiedy tam wpadl, pojal w ciagu ulamka sekundy, ze Binky zasluguje na znacznie wiecej szacunku i podziwu, niz gotow byl mu okazac stary kapitan. Mezczyzna lezal bez ruchu na podlodze, krwawiac obficie z zadanych nozem ran na brzuchu i szyi.
– Nie moge sie nigdzie dodzwonic! – wykrzyknela kobieta o mocno przerzedzonych, siwiejacych wlosach. Kleczala na podlodze obok meza, zanoszac sie histerycznym lkaniem. – Walczyl jak szaleniec! Jakby wiedzial, ze ten ksiadz nie bedzie strzelal…
– Niech pani mocno scisnie brzegi rany! – polecil jej Bourne, rozgladajac sie w poszukiwaniu telefonu. Byl, nietkniety! Podbiegl do aparatu, ale nie wykrecil numeru recepcji, tylko zadzwonil do apartamentu.
– To ty, Krupkin? – uslyszal glos Aleksa.
– Nie, to ja. Carlos jest na schodach w tym skrzydle, do ktorego pobieglem. Pokoj po prawej stronie, siodme drzwi, ciezko ranny czlowiek. Przyslij kogos, szybko!
– Za chwile. Mam bezposrednia lacznosc z dolem.
– Gdzie jest ten ich oddzial specjalny, do cholery?
– Wlasnie przyjechali. Krupkin dzwonil doslownie kilka sekund temu, dlatego myslalem, ze…
– Ide na schody.
– Na litosc boska, dlaczego?
– Dlatego, ze on jest moj!
Jason rzucil sie do drzwi, nie tracac czasu na pocieszanie rozpaczajacej kobiety; nawet gdyby chcial, nie potrafilby znalezc odpowiednich slow. Wypadl na schody, sciskajac w dloniach bron Szakala, popedzil na dol, ale prawie natychmiast zatrzymal sie, niemal ogluszony loskotem wlasnych krokow, i sciagnal zarowno buty, jak i skarpetki. Chlodne dotkniecie kamiennej powierzchni przywiodlo mu nagle na mysl lata spedzone w dzungli, kojarzac sie z zimna, poranna rosa. To przelotne, oderwane wspomnienie sprawilo, ze udalo mu sie czesciowo opanowac – dzungla zawsze byla sprzymierzencem Delty.
Schodzil pietro za pietrem, sledzac wzrokiem plamy swiezej krwi, teraz znacznie wieksze i wyrazniejsze. Druga rana byla zbyt powazna, zeby Carlos mogl powstrzymac krwawienie. Sadzac po sladach, dwa razy probowal to uczynic, ale po kilku krokach jego wysilki spelzaly na niczym, o czym swiadczyly pozostawione na stopniach szerokie, szkarlatne smugi.
Drugie pietro, pierwsze… Pozostal juz tylko parter! Szakal znalazl sie w pulapce! Gdzies tam, w zaczynajacej sie pod stopami Bourne'a ciemnosci, czekal na swoja smierc jego najwiekszy wrog. Jason zatrzymal sie, wyjal z kieszeni pudelko hotelowych zapalek, podpalil je i rzucil przez porecz, gotow w kazdej chwili nacisnac spust i zasypac gradem pociskow wszystko, co ukazaloby sie w migotliwym blasku.
Nie zobaczyl nic, zupelnie nic! Betonowy podest byl pusty. Niemozliwe! Jason zbiegl po ostatnim odcinku schodow i zalomotal piesciami w drzwi prowadzace do glownego holu.
– Szto? – krzyknal ktos po rosyjsku. – Kto tam?
– Jestem Amerykaninem! Wspolpracuje z KGB! Wpusccie mnie!
– Szto?
– Rozumiem! – odezwal sie inny glos. – Tylko niech pan pamieta, ze wyjdzie pan prosto pod nasze lufy!
– Pamietam! – odkrzyknal Jason, w ostatniej chwili przypominajac sobie, ze wciaz sciska w dloniach pistolet Szakala; rzucil go na podloge. Drzwi otworzyly sie z trzaskiem.
– Da! – powiedzial milicjant, po czym spostrzegl lezaca na podlodze bron i natychmiast zmienil zdanie. – Niet! – ryknal.
– Nie za szto! – wysapal Krupkin, wpadajac miedzy Bourne'a a oficera milicji.
– Poczemu?
– Komitet!
– Priekrasno. – Milicjant skinal poslusznie glowa, ale pozostal na miejscu.
– Co robisz? – zapytal zadyszany Krupkin. – Caly parter jest oczyszczony z ludzi, a nasz oddzial czeka na pozycjach.
– On juz byl tutaj! – wyszeptal Bourne, jakby chcac, zeby nienaturalnie sciszony glos dodal wiekszej wagi jego slowom.
– Szakal? – zapytal ze zdumieniem Krupkin.
– Schodzil tymi schodami! Na pewno nie zostal na zadnym pietrze, bo drzwi mozna otworzyc tylko od strony korytarza.
– Skazi! – Krupkin zwrocil sie do wyprezonego milicjanta. – Czy w ciagu
ostatnich dziesieciu minut jakis mezczyzna wychodzil przez te drzwi?
– Nie, towarzyszu – odparl funkcjonariusz. – Tylko jakas rozhisteryzowana kobieta w zakrwawionym szlafroku. Upadla w lazience i pokaleczyla sie jakims szklem. Balismy sie, zeby nie dostala ataku serca, tak strasznie krzyczala. Zaprowadzilismy ja natychmiast do ambulatorium.
Krupkin odwrocil sie z powrotem do Jasona i przeszedl na angielski.
– Mowi, ze widzial tylko jakas przerazona, zakrwawiona kobiete.
– Kobiete? Jest tego pewien…? Jakie miala wlosy?
Dymitr przetlumaczyl pytanie milicjantowi, a otrzymawszy odpowiedz, spojrzal ponownie na Bourne'a.
– Rudawe, mocno krecone.
– Rudawe? – Jasonowi przemknelo jeszcze calkiem swieze, niezbyt przyjemne wspomnienie. – Szybko, chodz do recepcji! Moze bedziesz musial mi pomoc.
Bosonogi Bourne pobiegl przez hol, a za nim Krupkin.
– Mowi pan po angielsku? – zapytal Jason recepcjoniste.
– Bardzo znakomicie, nawet z akcentami, panie sir.
– Musze miec plan pokoi na dziesiatym pietrze, predko!
– Slucham, panie sir?
Krupkin natychmiast przetlumaczyl zadanie Amerykanina; na ladzie pojawil sie segregator z duzymi, oprawionymi w plastikowe okladki kartkami.
– To ten pokoj! – wykrzyknal Jason, wskazujac palcem na jeden z identycznych czworokatow. – Prosze mnie z nim polaczyc – powiedzial, z najwyzszym trudem opanowujac wzburzenie, zeby nie przerazic wpatrujacego sie w niego wytrzeszczonymi oczami recepcjonisty. – Jezeli telefon bedzie zajety, ma pan przerwac tamta rozmowe!
Krupkin ponownie przetlumaczyl i po chwili na ladzie obok niepotrzebnego juz planu pojawil sie takze telefon. Jason natychmiast chwycil sluchawke.