nalezaly do mnie'.
– Ona tylko wykorzystala swoja inteligencje, Davidzie… Jason. Zapracowales na te pieniadze.
– Na twoim miejscu nie zaglebialbym sie w ten temat, Aleks. Ona zazadala dwukrotnie wyzszej sumy.
– I miala racje. Wlasnie dlatego wszyscy siedza z gebami na klodke… Co bedziesz teraz robil?
– Poczekam na telefon od Kaktusa, a potem sam zadzwonie.
– Do kogo?
– Do zony.
Marie siedziala na balkonie willi w Pensjonacie Spokoju i spogladala na oswietlone blaskiem ksiezyca wody Morza Karaibskiego, usilujac za wszelka cene nie oszalec ze strachu. Bylo to na pewno dziwne, moze glupie, a nawet niebezpieczne, ale ten strach nie mial nic wspolnego z obawa o zycie lub zdrowie. Zarowno w Europie, jak i na Dalekim Wschodzie miala juz do czynienia z maszyna do zabijania, jaka byl Jason Bourne, i wiedziala, ze ten zupelnie obcy czlowiek nie ma sobie rownych w tym rzemiosle. Nie chodzilo jej o Bourne'a, tylko o Davida i o to, co sie z nim dzieje pod wplywem brutalnej swiadomosci mordercy. Musi to powstrzymac! Uciekna gdzies daleko, z dala od wszystkich znajda bezpieczne schronienie i zaczna nowe zycie, ktorego Carlos nigdy nie zdola zaklocic. Maja przeciez wystarczajaco duzo pieniedzy, wiec dlaczego nie mogliby tego zrobic? Przeciez setki mezczyzn, kobiet i dzieci, ktorych zycie z takich czy innych wzgledow bylo powaznie zagrozone, oddawalo sie w opieke swoim rzadom, a jesli jakikolwiek rzad na swiecie mial powod i obowiazek zajac sie jednym ze swoich obywateli, to byl to rzad Stanow Zjednoczonych, tym obywatelem zas David Webb…! Roja mi sie mrzonki, pomyslala Marie, wstajac z fotela i podchodzac do balustrady. David nigdy nie zgodzi sie na takie rozwiazanie. Tam, gdzie w gre wchodzil Szakal, David Webb ustepowal natychmiast miejsca Jasonowi Bourne'owi, a Bourne dazac do celu, gotow byl nawet zniszczyc udzielajace mu gosciny cialo. Dobry Boze, co sie z nami stanie?
Zadzwonil telefon. Marie znieruchomiala na ulamek sekundy, po czym popedzila do sypialni i chwycila sluchawke.
– Tak?
– Czesc, siostrzyczko, tu Johnny.
– Och…
– Co oznacza, ze nie mialas zadnych informacji od Davida.
– Nie. Boje sie, ze zaczynam juz chodzic na uszach, braciszku.
– Wiesz przeciez, ze odezwie sie, jak tylko bedzie mogl.
– Chyba nie dzwonisz po to, zeby mi o tym powiedziec?
– Nie. Chcialem sie tylko zameldowac. Utknalem na duzej wyspie i wyglada na to, ze jeszcze troche bede tu musial posiedziec. Jestem w siedzibie
gubernatora, czekam, zeby mi osobiscie podziekowal za pomoc okazana Foreign Office. Henry dotrzymuje mi towarzystwa.
– Nie rozumiem ani slowa z tego, co mowisz…
– Oczywiscie, wybacz mi. Henry Sykes to zastepca gubernatora, ktory poprosil mnie, zebym zajal sie pewnym starym Francuzem, bohaterem wojennym. Nawiasem mowiac, staruszek mieszka prawie obok ciebie. Kiedy gubernator chce ci osobiscie podziekowac, twoim psim obowiazkiem jest siedziec i czekac. Jak wysiada telefony, bedziemy potrzebowac ich pomocy.
– W dalszym ciagu nic nie rozumiem, Johnny.
– Od Basse- Terre nadciaga sztorm. Powinien do nas dotrzec najdalej za kilka godzin.
– Od kogo?
– Nie od kogo, tylko skad, ale ja i tak chyba zdaze wrocic. Powiedz pokojowce, zeby przygotowala dla mnie lozko.
– Johnny, naprawde nie musisz sie do nas przenosic. Dobry Boze, przeciez wszedzie dookola sa ludzie z bronia i licho wie co jeszcze.
– Sa tam, bo maja byc. Na razie do zobaczenia. I usciskaj ode mnie dzieciaki.
– Juz spia – powiedziala Marie, ale polaczenie zostalo przerwane. Odlozyla sluchawke i spojrzala w zamysleniu na telefon. – Jak malo o tobie wiem, braciszku… – wyszeptala. – Nasz ukochany, niesforny braciszku… O wiele mniej niz moj maz. Niech was obu…
Przerwal jej dzwonek. Zlapala sluchawke i przycisnela ja do ucha.
– Halo?
– To ja.
– Bogu dzieki!
– Chwilowo go tu nie ma, ale wszystko w porzadku. Nic mi nie jest. Posuwamy sie naprzod.
– Nie musisz tego robic! Nie musimy tego robic!
– Owszem, musimy – odparl Jason Bourne. – Pamietaj tylko, ze cie kocham, ze on cie kocha…
– Przestan! Znowu zaczyna sie to samo!
– Wybacz mi, przepraszam.
– Jestes Davidem!
– Oczywiscie, ze nim jestem. Tylko zartowalem.
– Wcale nie zartowales!
– Rozmawialem z Aleksem i troche sie posprzeczalismy, to wszystko.
– Wlasnie ze nie wszystko! Chce, zebys tu przyjechal! Natychmiast! – Nie moge dluzej rozmawiac. Kocham cie.
W sluchawce zapadla glucha cisza, a Marie St. Jacques Webb, glosno szlochajac, osunela sie bezsilnie na lozko.
Aleksander Conklin uderzal w klawisze komputera, wpatrujac sie zaczerwienionymi oczami w rozlozone notatniki, ktore Bourne przyslal mu z posiadlosci generala Normana Swayne'a. Panujaca w pokoju cisze przerwaly w pewnej chwili dwa ostre sygnaly; maszyna dawala znac, ze natrafila na dwukrotny zapis. Conklin wywolal go na monitor: 'R.G.' Co to moglo znaczyc? Cofnal sie o kilka stron, ale nic nie znalazl, wiec podjal na nowo pisanie, stukajac w klawisze niczym oszalaly automat. Trzy pisniecia. Jeszcze bardziej zwiekszyl tempo. Cztery pisniecia… Piec… Szesc… Stop. Z powrotem. 'R.G. R.G. R.G.' Co to jest, do jasnej cholery?
Porownal dane z zapisem tresci dwoch pozostalych notatnikow. Na ekranie monitora pojawily sie zielone cyfry: 617- 202- 0011. Numer telefonu. Conklin podniosl sluchawke aparatu laczacego go bezposrednio z Langley, wystukal numer dyzurnego technika w sekcji telefonicznej i polecil mu go zlokalizowac.
– Jest zastrzezony, sir. To jeden z trzech numerow prywatnej rezydencji w Bostonie.
– Nazwisko?
– Gates, Randolph. Rezydencja znajduje sie…
– Dziekuje, to mi wystarczy.
Aleks wiedzial, ze juz uzyskal najwazniejsza wiadomosc. Randolph Gates, uczony, obronca uprzywilejowanych, adwokat najwiekszych sposrod wielkich i najpotezniejszych sposrod poteznych. Wydawalo sie ze wszech miar sluszne, ze to akurat on jest w jakis sposob powiazany ze zgromadzonymi na kontach w europejskich bankach setkami milionow dolarow… Zaraz, chwileczke! Wrecz przeciwnie, wszystko bylo nie tak! Przeciez to szalenstwo, zeby prawnik i uczony o takiej pozycji mial cokolwiek wspolnego z tajna, calkowicie nielegalna organizacja w rodzaju 'Meduzy'. To nie mialo najmniejszego sensu! Gates cieszyl sie nienaganna opinia nawet wsrod swoich najbardziej zacieklych wrogow. Byl zrzeda i pedantem, wykorzystujacym swa ogromna wiedze i dokladnosc dla wygrywania czestokroc dosc watpliwych spraw, ale nikt nigdy nie smial zakwestionowac jego nieskalanego wizerunku. Gloszone przez niego opinie wywolywaly tak ogromny sprzeciw wsrod bardziej liberalnie nastawionych prawnikow, ze ci z pewnoscia juz dawno wykorzystaliby kazda najmniejsza chocby okazje zdyskredytowania swego przeciwnika.
A jednak jego nazwisko pojawilo sie szesc razy w kalendarzu czlowieka z 'Meduzy', obracajacego setkami milionow dolarow przeznaczonych na wyposazenie i zaopatrzenie amerykanskich sil zbrojnych. Niezrownowazonego czlowieka, ktorego rzekome samobojstwo okazalo sie w rzeczywistosci morderstwem.
Na ekranie widnial ostatni zapis w dzienniku Swayne'a odnoszacy sie do 'R.G.' Pochodzil z drugiego sierpnia, czyli sprzed niespelna tygodnia. Conklin odszukal ten zapis w lezacym na biurku kalendarzu. Do tej pory koncentrowal sie raczej na nazwiskach, nie na komentarzach, chyba ze cos w szczegolny sposob zwrocilo jego uwage. W tym wzgledzie calkowicie zaufal swemu instynktowi. Gdyby wiedzial od poczatku, kto kryje sie pod inicjalami R.G., krotka notatka natychmiast wpadlaby mu w oko.