czesto tych, ktorzy dotarli az na szczyty, a to dlatego, ze oni sami nigdy nie ryzykuja, zajmujac sie wylacznie teoria. To bardzo bezpieczna pozycja… Panska na pewno taka nie jest, sedzio. Moze pan potrzebowac naszej pomocy. Jak brzmi panska odpowiedz?

– Swiety Jozefie, ale z pani twardziel…

– Musze nim byc – odparla Marie, wpatrujac sie prosto w oczy sedziego z Bostonu. – Chce, zeby byl pan po naszej stronie, ale na pewno nie bede o to pana blagac. Najwyzej pozwole panu wrocic do Bostonu.

– Czy jest pani zupelnie pewna, ze nie jest prawnikiem albo przynajmniej nadwornym katem jakiegos krola?

– Wybor nalezy do pana. Czekam na odpowiedz.

– Czy ktos bedzie laskaw mi powiedziec, co tu sie wlasciwie dzieje, do cholery? – warknal John St. Jacques.

– Panskiej siostrze wlasnie udalo sie pozyskac nowego rekruta – odparl Prefontaine, patrzac na Marie lagodnym wzrokiem. – Przedstawila mi jasno wszystkie mozliwosci, jakimi dysponuje, a logika jej argumentow, w polaczeniu z uroda twarzy okolonej tymi wspanialymi rudymi wlosami, sprawila, ze nie moge udzielic innej odpowiedzi.

– Co znowu…?

– Przeszedl na nasza strone, Johnny.

– A niby do czego ma nam sie przydac?

– . Do wielu rzeczy, mlody czlowieku – odparl sedzia. – W pewnych sytuacjach warto dysponowac rowniez odpowiednim zabezpieczeniem od strony prawnej.

– Czy to prawda, siostrzyczko?

– W znacznym stopniu, ale ostateczna decyzje musi podjac Jason… to znaczy, David.

– Wlasnie ze Jason – powiedzial John St. Jacques, patrzac siostrze prosto w oczy.

– Czy powinienem cos wiedziec o tych ludziach? – zapytal Prefontaine. – Nazwisko Jason Bourne bylo wypisane na scianie pokoju.

– Takie otrzymalem polecenie, kuzynie – wyjasnil falszywy, choc wcale nie tak bardzo, bohater Francji.

– Nie rozumiem… Podobnie jak nie wiem, o co chodzi z tym drugim czlowiekiem, jakims Szakalem czy Carlosem, o ktorego wypytywaliscie mnie dosyc brutalnie, kiedy nie bylem nawet pewien, czy jeszcze zyje, czy juz nie. Myslalem, ze Szakal to fikcja.

Jean Pierre Fontaine spojrzal na Marie, ktora skinela glowa przytakujaco.

– Carlos istotnie jest legenda, ale nie fikcja. To zawodowy morderca, obecnie ponad szescdziesiecioletni, podobno powaznie chory, lecz w dalszym ciagu przepelniony ogromna nienawiscia. Jest czlowiekiem o wielu obliczach; ci, ktorzy maja powody, kochaja go, inni, ktorzy widza w nim uosobienie zla, nienawidza – a wszyscy maja wiele argumentow na poparcie swoich tez. Ja mialem okazje zaznajomic sie z obydwoma punktami widzenia, ale, jak pan slusznie zauwazyl, swiety Tomaszu z Akwinu, moj swiat nie ma nic wspolnego z panskim.

– Merci bien.

– D'accord Obsesyjna nienawisc Carlosa wraz z uplywem lat rosnie w jego mozgu jak zlosliwy nowotwor. Pewien czlowiek kiedys zdolal go prze chytrzyc, podszywal sie pod niego, przypisywal sobie jego czyny i kpil z wysilkow Carlosa, ktory rozpaczliwie usilowal zachowac dla siebie miano najlepszego i najbardziej bezwzglednego zabojcy. Ten sam czlowiek zabil kochanke Szakala, jedyna milosc tego czlowieka, kobiete towarzyszaca mu od najmlodszych lat spedzonych jeszcze w Wenezueli. Sposrod setek, byc moze nawet tysiecy ludzi wysylanych przez rzady calego swiata, tylko on jeden widzial prawdziwa twarz Szakala. Dziwny ow czlowiek stal sie wytworem amerykanskiego wywiadu, przyjmujac na trzy lata falszywa, obca sobie tozsamosc. Carlos nie spocznie, dopoki go nie ukarze i nie zabije. Tym czlowiekiem jest Jason Bourne.

Prefontaine oparl lokcie na stole i pochylil sie do przodu, zdumiony opowiescia starego Francuza.

– A kto to wlasciwie jest ten Bourne? – zapytal.

– To moj maz, David Webb – odparla Marie.

– O, moj Boze… – wyszeptal sedzia. – Czy moge prosic o drinka?

– Ronald! – zawolal John St. Jacques.

– Tak, szefie? – odkrzyknal straznik, ktory godzine temu w willi numer dwadziescia trzymal go w swoich silnych rekach.

– Przynies nam whisky i brandy. Wszystko powinno byc w barze.

– Juz ide, prosze pana.

Pomaranczowe slonce, wiszace tuz nad wschodnim widnokregiem, nagle zaplonelo intensywna czerwienia, rozpraszajac resztki unoszacej sie jeszcze nad woda porannej mgly. Cisze, jaka zapadla przy stole, przerwaly spokojne slowa starego Francuza.

– Nie przywyklem do takiej obslugi – powiedzial, spogladajac z balkonu na jasniejace coraz bardziej fale Morza Karaibskiego. – Kiedy ktos czegos chce, zawsze wydaje mi sie, ze to ja powinienem zareagowac.

– Teraz juz tak nie bedzie… Jean Pierre – odparla cicho Marie.

– Chyba moglbym sie przyzwyczaic do tego nazwiska…

– Dlaczego nie tutaj?

– Qu'est- ce que vous dites, madame?

– Zastanow sie nad tym. Paryz moze sie okazac dla ciebie rownie niebezpieczny jak Boston dla naszego sedziego.

Wzmiankowany sedzia przezywal tymczasem chwile uniesienia, obserwujac, jak na stole pojawiaja sie kolejne butelki, a wreszcie naczynie z kostkami lodu. Bez wahania wyciagnal reke i nalal sobie niemal pelna szklanke.

– Musze wam zadac kilka pytan – oswiadczyl zdecydowanym tonem. – Moga?

– Oczywiscie – skinela glowa Marie. – Nie jestem pewna, czy bede chciala lub mogla na nie odpowiedziec, ale prosze probowac.

– Strzaly i farba na scianie… Moj 'kuzyn' twierdzi, ze otrzymal takie polecenia.

– Bo tak bylo, mon ami.

– Po co?

– Strzaly to byl dodatkowy element zwracajacy uwage na to, co sie stalo.

– Jeszcze raz: po co?

– Nauczylem sie tego w Ruchu Oporu. Oczywiscie nie bylem zadnym bohaterem, ale mialem swoj niewielki udzial. W Resistance nazywalo sie to zaakcentowaniem, a chodzilo o to, zeby jasno dac do zrozumienia, kto prze prowadzil akcje.

– Dlaczego zastosowales to tutaj?

– Pielegniarka nie zyje, wiec nie ma nikogo, kto poinformowalby Szakala o tym, ze jego rozkazy zostaly wykonane.

– Niezrozumiala galijska logika.

– Niepodwazalne francuskie poczucie zdrowego rozsadku.

– Dlaczego?

– Carlos zjawi sie tu jutro w poludnie.

– Boze!

Wewnatrz willi zadzwonil telefon. John St. Jacques zerwal sie z miejsca, ale jego siostra byla szybsza; pobiegla do salonu i chwycila sluchawke.

– David?

– Tu Aleks – odezwal sie zadyszany glos. – Boze, probuje sie z wami polaczyc od trzech godzin! Nic wam nie jest?

– Zyjemy, choc mielismy juz byc martwi.

– Starcy! Starcy z Paryza! Czy Johnny…

– Tak, jest tutaj, ale oni sa po naszej stronie!

– Kto?

– Ci starcy.

– Pleciesz bzdury!

– Wcale nie! Opanowalismy sytuacje. Co z Davidem?

– Nie wiem. Linia telefoniczna zostala przecieta. Wszystko sie pochrzanilo! Zawiadomilem policje, zeby tam

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату