Wloch wlaczyl lampke i zerknal na zegarek.
– Stoi przy drodze niecala mile od stacji benzynowej. Pojedzie za DeSole'em i zaczeka na odpowiedni moment.
– Wasz czlowiek wie, co ma zrobic?
– Daj spokoj, przeciez nie jest dziewica. Ma zamontowany w samochodzie taki reflektor, ze zobacza go chyba w Miami. Podjedzie z boku, wlaczy go, troche pokreci i twoj warty dwa miliony bubek przestaje cokolwiek widziec i wypada z gry, a was kosztuje to cztery razy mniej. To twoj szczesliwy dzien, Alby.
Przewodniczacy Federalnej Komisji Handlu oparl sie wygodnie o miekkie poduszki i spojrzal przez przyciemniona szybe na niewyrazne, umykajace do tylu ksztalty.
– Wiesz co? – powiedzial cicho. – Gdyby dwadziescia lat temu ktos powiedzial mi, ze kiedys bede siedzial w tym samochodzie z kims takim jak ty i mowil to, co mowie, wzialbym go za wariata.
– Wlasnie to mi sie u was podoba. Patrzycie na nas z gory, dopoki nie okaze sie, ze nas potrzebujecie, a wtedy, ni z tego, ni z owego, jestesmy wspolnikami. Jakkolwiek by na to patrzec, Alby, uwalniamy cie od kolejnego klopotu. Mozesz spokojnie wracac do swojej wysokiej komisji i decydowac, ktore firmy maja czyste rece, a ktore nie… Nie myslac o tym, jakie ty masz.
– Zamknij sie! – ryknal Armbruster, uderzajac piescia w podlokietnik. – Ten Simon… Webb! Skad on sie wzial? Czego od nas chce?
– Moze to ma cos wspolnego z tym Szakalem?
– Bez sensu. My nie mamy z nim nic wspolnego.
– Bo i po co? – Mafioso usmiechnal sie szeroko. – Macie przeciez nas, no nie?
– To bardzo luzny zwiazek i byloby dobrze, gdybys o tym pamietal… Webb czy Simon, wszystko jedno, musimy go znalezc! Wiedzac to, co juz wiedzial, plus to, co ja mu powiedzialem, jest dla nas cholernym zagrozeniem!
– To wazny bubek, nie?
– Wazny – potwierdzil przewodniczacy, ponownie spogladajac przez okno. Zacisnal kurczowo prawa dlon, a palcami lewej bebnil nerwowo w skorzany podlokietnik.
– Chcesz sie targowac?
– Co takiego? – Armbruster wyprostowal sie i spojrzal ostro na Sycylijczyka.
– Dobrze slyszales, tyle tylko ze ja uzylem nie tego slowa, co trzeba. Podam ci konkretna sume, ale o zadnych targach nie ma mowy.
– Chcesz zawrzec… kontrakt? W sprawie Simona… Webba?
– Nie – odparl mafioso, krecac powoli glowa. – W sprawie osobnika nazwiskiem Jason Bourne. Nie uwazasz, ze duzo latwiej zabic kogos, kto juz nie zyje? Poniewaz przed chwila pozwolilismy ci oszczedzic poltorej banki, nasza cena wynosi piec.
– Piec milionow?
– Koszty takich operacji sa bardzo duze, a ryzyko jeszcze wieksze. Piec milionow, Alby, z tego polowa w ciagu dwudziestu czterech godzin od zawarcia umowy.
– To szalenstwo!
– Przeciez mozesz odmowic. Kiedy zglosisz sie drugi raz, cena wzrosnie do siedmiu i pol, a potem juz dwa razy, do pietnastu.
– Jaka mamy gwarancje, ze w ogole uda sie wam go odnalezc? Slyszales, co mowil DeSole. Ten facet jest poza zasiegiem, schowany pod ziemia.
– Wiec trzeba go wykopac i przesadzic.
– W jaki sposob? Dwa i pol miliona to za duzo forsy, zebym mial ci uwierzyc na slowo.
Mafioso siegnal z usmiechem do kieszeni i wydobyl z niej ten sam notatnik, ktory podsunal na parkingu funkcjonariuszowi CIA.
– Najlepszym zrodlem informacji sa starzy przyjaciele, Alby. To oni obsmarowuja cie pozniej w plotkarskich ksiazkach. Mam dwa adresy.
– Nawet nie uda ci sie tam zblizyc.
– Daj spokoj, czlowieku! Myslisz, ze z kim masz do czynienia? Z prymitywami dawnego Chicago, Szalonym Psem Capone i Nittim 'Sztucerem'? Zatrudniamy teraz naprawde wyksztalconych ludzi. Prawdziwych geniuszow, naukowcow, profesorow i doktorow. Skonczymy z tym kulasem i Zydkiem tak predko, ze nawet sie nie obejrza, a my dostaniemy Jasona Bourne'a, tego tajemniczego faceta, ktory nie istnieje, bo juz od dawna nie zyje.
Albert Armbruster skinal w milczeniu glowa i odwrocil sie do okna.
Przez pol roku bede siedzial cicho, a potem zmienie nazwisko i przed ponownym otwarciem przeprowadze intensywna kampanie reklamowa – powiedzial John St. Jacques, stojac przy oknie i przygladajac sie, jak lekarz opatruje jego szwagra.
– Nikt nie zostal? – zapytal siedzacy w fotelu Bourne i skrzywil sie, gdy doktor zalozyl na rane ostatni szew
– Oczywiscie, ze zostali. Czternascioro zwariowanych Kanadyjczykow, w tym moj stary kumpel, ktory wlasnie teraz kluje cie w szyje. Nie uwierzysz, ale chca utworzyc specjalny oddzial do walki ze zlymi ludzmi.
– To byl pomysl Scotty'ego – odezwal sie cichym glosem lekarz, nie odrywajac sie od pracy. – Mnie mozecie skreslic, jestem za stary.
– On tez, tyle tylko ze o tym nie wie. Chcial wyznaczyc sto tysiecy dolarow nagrody za informacje mogaca… i dalej w tym samym guscie. Ledwo udalo mi sie go przekonac, ze im mniej bedzie sie mowilo na ten temat, tym lepiej.
– Najlepiej, zeby w ogole nikt nic nie mowil – mruknal Jason. – I tak ma byc.
– Masz troche zbyt wygorowane wymagania, Davidzie – odparl St. Jacques. – Naprawde – dodal, mylnie interpretujac ostre spojrzenie, jakie rzucil mu Bourne. – Tu na miejscu serwujemy wszystkim ciekawskim historyjke o wycieku propanu ze zbiornikow, ale malo kto w nia wierzy. Oczywiscie, dla szerokiego swiata nawet trzesienie ziemi tutaj nie byloby warte wiecej niz kilka linijek u dolu strony z ogloszeniami, ale w okolicy zaczynaja juz krazyc plotki.
– Wlasnie, co z szerokim swiatem? Byly juz jakies wiadomosci?
– Na razie nie, a jesli nawet beda, to o Montserrat, nie o Wyspie Spokoju. Zajma troche miejsca w londynskim 'Timesie', jakies wzmianki moga ukazac sie w gazetach w Nowym Jorku i Waszyngtonie, ale nie wydaje mi sie, zeby dotyczyly nas bezposrednio.
– Przestan byc taki tajemniczy.
– Porozmawiamy o tym pozniej.
– Mow, co chcesz, John – odezwal sie lekarz. – Ja juz prawie koncze, wiec wlasciwie nie slucham, a nawet jesli, to mam do tego prawo.
– Bede sie streszczal – oznajmil St. Jacques, podchodzac do fotela. – Przede wszystkim, gubernator. Miales racje, w kazdym razie tak mi sie wydaje.
– Dlaczego?
– Informacje nadeszly zaledwie pare minut temu. Na jednej z paskudnych raf w okolicy Antiguy, w polowie drogi na Barbuda, znaleziono roztrzaskana lodz gubernatora, lecz ani sladu rozbitkow. Plymouth przypuszcza, ze to sprawka niespodziewanego szkwalu, ktory nadszedl znad Nevis, ale trudno w to uwierzyc. Chodzi mi nie tyle o szkwal, co o okolicznosci.
– Mianowicie?
– Tym razem nie poplyneli z nim dwaj ludzie tworzacy stala zaloge. Dal im wolne, twierdzac, ze chce sam poprowadzic lodz, a jednoczesnie powiedzial Henry'emu, ze ma ochote zapolowac na gruba rybe…
– A do tego bylaby mu potrzebna zaloga – uzupelnil lekarz. – Och, przepraszam.
– Otoz to – potwierdzil wlasciciel Pensjonatu Spokoju. – Nie mozna jednoczesnie lowic ryb i prowadzic lodzi, a w kazdym razie na pewno nie potrafil tego nasz gubernator. Zawsze bal sie choc na chwile oderwac wzrok od mapy.
– Czyli potrafil ja czytac? – zapytal Jason Bourne.
– Z pewnoscia nie poradzilby sobie z nawigacja wedlug gwiazd, ale orientowal sie wystarczajaco dobrze, zeby trzymac sie z daleka od klopotow.
– Kazali mu, zeby wyplynal zupelnie sam… – mruknal Bourne. – Zwabili go tam, gdzie rzeczywiscie nie mogl ani na chwile spuscic oka z mapy. – Nagle Jason uswiadomil sobie, ze nie czuje na karku delikatnych dotkniec