– Co ci sie, do cholery, stalo?

Harris lypnal na niego z poduszek. Jego twarz byla napuchnieta i posiniaczona. Mial rozcieta gorna warge i zaszyta rane pod lewym okiem.

– Wywalili mnie z roboty, ot co.

Lindros pokrecil glowa.

– Nie rozumiem.

– Prezydencka doradczyni do spraw bezpieczenstwa narodowego zadzwonila do mojego szefa. Bezposrednio. I wymogla na nim, zeby mnie wywalil. Zwolnil bez odprawy i prawa do emerytury. Powiedzial mi to wczoraj, kiedy mnie wezwal na dywanik.

Lindros zacisnal piesci.

– A potem?

– Jak to? Wypieprzyl mnie na zbity pysk. Ponizyl mnie po tylu latach wzorowej sluzby.

– Jak trafiles tutaj?

– A, o to. – Harris odwrocil glowe, spogladajac w pustke. – Zdaje sie, ze sie upilem.

– Zdaje ci sie?

Harris popatrzyl na niego z blyskiem w oku.

– Urznalem sie jak swinia, okej? Mysle, ze przynajmniej tyle mi sie nalezalo.

– Ale dostales jeszcze po gebie.

– Taa… Jesli dobrze pamietam, miedzy paroma harleyowcami doszlo do sprzeczki, ktora przerodzila sie w bojke.

– I pewnie uwazasz, ze pranie po pysku tez ci sie nalezalo.

Harris nie odpowiedzial.

Lindros potarl dlonia twarz.

– Wiem, ze obiecalem sie tym zajac, Harry. Myslalem, ze mam wszystko pod kontrola, nawet Starego udalo mi sie przekonac. Nie przyszlo mi do glowy, ze Alonzo- Ortiz wykona taki ruch.

– Pieprzyc ja – powiedzial Harris. – Pieprzyc ich wszystkich. – Zasmial sie gorzko. – Jak mawiala moja mamusia: 'Zaden dobry uczynek nie ujdzie kary'.

– Sluchaj, Harry, nigdy nie rozgryzlbym sprawy tego Schiffera, gdyby nie ty. Nie zostawie cie. Wyciagne cie z tego.

– Czyzby? Chcialbym wiedziec jak, do kurwy nedzy?

– Jak powiedzial Hannibal: 'Znajdziemy jakas droge, a jak nie, to ja wyrabiemy'.

Kiedy byli gotowi, Oszkar zawiozl ich na lotnisko. Bourne, ktory nie doszedl jeszcze do siebie po torturach, chetnie pozwolil prowadzic komu innemu. Mimo to zachowal operacyjna czujnosc. Z zadowoleniem zauwazyl, ze Oszkar czesto zerka w lusterko, sprawdzajac, czy ktos nie siedzi im na ogonie. Zdawalo sie, ze nikt ich nie sledzi.

W oddali zamajaczyl ksztalt wiezy kontrolnej i chwile pozniej Oszkar zjechal z autostrady. W poblizu nie bylo policjantow. Nic nie wskazywalo na zadne zagrozenie. Mimo to Bourne wolal sie miec na bacznosci.

Nikt ich nie zatrzymal, gdy przejezdzali po lotnisku w strone ladowiska przeznaczonego dla uslug czarterowych. Samolot juz na nich czekal, zatankowany i gotowy do startu. Wysiedli z wozu. Bourne uscisnal Oszkarowi dlon.

– Jeszcze raz dziekuje.

– Nie ma za co – odparl Oszkar z usmiechem. – Wszystko jest wliczone w rachunek.

Kiedy odjechal, weszli po schodkach do samolotu.

Pilot powital ich na pokladzie, po czym zlozyl schodki i zatrzasnal drzwi. Bourne podal mu cel podrozy i piec minut pozniej oderwali sie od ziemi, rozpoczynajac dwugodzinny lot do Reykjaviku.

– Za trzy minuty znajdziemy sie nad kutrem – oznajmil pilot. Spalko poprawil sluchawke radiowa w uchu, wzial schlodzony pojemnik

Petera Sido i przeszedl na tyl samolotu, gdzie przypial sie do uprzezy. Mocujac zaczep, popatrzyl na tyl glowy Sido, ktory siedzial przykuty kajdankami do fotela. Jeden z uzbrojonych ludzi Spalki siedzial obok niego.

– Wiecie, gdzie go zabrac – powiedzial sciszonym glosem do pilota.

– Tak jest. Na pewno bedzie to daleko od Grenlandii.

Spalko podszedl do tylnych drzwi i dal znak swojemu czlowiekowi, ktory wstal i dolaczyl do niego.

– Jak stoimy z paliwem?

– Dobrze – odpowiedzial pilot. – Moje obliczenia okazaly sie trafne.

Spalko wyjrzal przez male okienko w drzwiach. Lecieli teraz nizej.

Widzial atramentowe wody polnocnego Atlantyku i biale grzbiety wzburzonych fal.

– Trzydziesci sekund – poinformowal go pilot. – Wieje dosc mocny wiatr z polnocnego wschodu. Szesnascie wezlow.

– Zrozumialem. – Spalko poczul, jak samolot zwalnia. Pod ubraniem mial szczelny siedmiomilimetrowy kombinezon. Inaczej niz w kombinezonie do nurkowania, ktory utrzymuje cieplote organizmu dzieki warstewce wody miedzy cialem a neoprenem, jego kombinezon zakrywal stopy i dlonie, by nie dopuscic wody do srodka. Pod spodem mial dodatkowa warstwe materialu tkanego z mikrowlokien, co wzmacnialo ochrone przed zimnem. Mimo to, gdyby nie wymierzyl dokladnie skoku, zetkniecie z lodowata woda moglo go sparalizowac, a nawet skonczyc sie smiercia. Wszystko musialo pojsc zgodnie z planem. Przymocowal pojemnik lancuchem do lewego nadgarstka i zalozyl rekawice.

– Pietnascie sekund – powiedzial pilot. – Wiatr staly.

Dobrze, nie bedzie niekontrolowanych podmuchow, pomyslal Spalko. Skinal glowa do swojego czlowieka, ktory nacisnal klamke i drzwi otworzyly sie na osciez. Wycie wiatru wypelnilo kabine samolotu. Pod spodem nie bylo niczego poza siedmioma tysiacami metrow powietrza i oceanem, ktory bylby twardy jak beton, gdyby uderzyl w jego powierzchnie przy swobodnym upadku.

– Juz! – krzyknal pilot.

Spalko skoczyl. Wiatr smagal go po twarzy, powietrze szumialo w uszach. Spalko wygial sie w luk. W ciagu jedenastu sekund osiagnal predkosc siedemdziesieciu kilometrow na godzine, zabojcza przy upadku. Mimo to nie mial wrazenia, ze spada. Czul raczej lekki nacisk masy powietrza.

Spojrzal w dol, zobaczyl kuter i, wykorzystujac opor powietrza, poszybowal w jego kierunku, aby zrekompensowac wplyw szesnastowezlowego wiatru z polnocnego wschodu. Skorygowawszy swoja pozycje, zerknal na wysokosciomierz. Na wysokosci siedmiuset szescdziesieciu metrow pociagnal za sznurek spadochronu, poczul lekkie szarpniecie i uslyszal cichy szelest nylonu, gdy otworzyla sie czasza. Jeden metr kwadratowy oporu powietrza, jaki zapewnialo mu cialo, wzrosl do dwudziestu pieciu metrow. Spadal teraz z predkoscia czterech metrow na sekunde.

Nad nim wznosila sie swietlista kopula nieba, pod nim rozposcieral sie ogrom polnocnego Atlantyku, niespokojny, rozkolysany, lsniacy niczym mosiadz w promieniach poznopopoludniowego slonca. Zobaczyl podskakujacy na falach kuter, a w oddali wdzierajacy sie w ocean luk polwyspu, na ktorym zbudowano Reykjavik. Wiatr zniosl go z obranego kursu i przez dluzszy czas musial go korygowac. Odetchnal gleboko, rozkoszujac sie lotem.

Zdawal sie zawieszony w przestrzeni. Zanurzony w kapsule niezmierzonego blekitu, pomyslal o drobiazgowych planach, latach ciezkiej pracy, ukladach i manipulacjach, dzieki ktorym dotarl az do tego punktu, szczytowego w swoim zyciu. Pomyslal o roku spedzonym w Ameryce, w tropikalnym Miami, o bolesnych zabiegach i operacjach odtwarzajacych i remodelujacych jego zeszpecona twarz. Musial przyznac, ze z przyjemnoscia opowiedzial Annace historyjke o fikcyjnym bracie, ale z drugiej strony jak inaczej moglby wytlumaczyc swoja obecnosc w sanatorium? Nigdy nie moglby jej wyjawic, ze mial plomienny romans z jej matka. Wystarczylo tylko przekupic lekarzy i pielegniarki, aby spedzic troche czasu sam na sam z ich pacjentka. Jakze latwo zdemoralizowac czlowieka, pomyslal. Wiekszosc swoich sukcesow zawdzieczal stosowaniu tej zasady.

Jaka wspaniala kobieta byla Sasa! Nigdy przedtem ani pozniej nie spotkal takiej jak ona. W sposob zupelnie naturalny przyjal, ze Annaka bedzie taka jak matka. Oczywiscie, byl wtedy znacznie mlodszy, wiec mozna mu bylo wybaczyc glupote.

Co by pomyslala Annaka, zastanawial sie teraz, gdyby powiedzial jej prawde: ze lata temu sluzyl w mafii, a boss, msciwy, sadystyczny potwor, wyslal go, aby zalatwil jego porachunki, wiedzac doskonale, ze moze to byc pulapka. I rzeczywiscie – wpadl w zasadzke, stracil pol twarzy. Zemscil sie potem na Wladimirze, ale nie w tak

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату