planow architektonicznych, ktore widzial na ekranie komputera u Hearna.
Ustawil sie przodem do tajemniczego pustostanu i zobaczyl sciane wylozona lsniacymi drewnianymi panelami. Zaczal opukiwac po kolei kazda plyte. Przy trzeciej uslyszal gluchy odglos. Nacisnal ja i zakamuflowane drzwi ustapily.
Wszedl do pomieszczenia z czarnymi betonowymi scianami i bialymi kafelkami na podlodze i stanal przed zakrwawionym, ciezko pobitym Jasonem Bourne'em. Bourne siedzial przywiazany do metalowego fotela dentystycznego, na posadzce wokol czerwienily sie plamy krwi. Byl nagi od pasa w gore. Jego ramiona, barki, piers i plecy pokrywaly opuchniete rany i since.
Bourne uniosl glowe i popatrzyl na Chana z mina zranionego byka – krwawiacego, ale nieuleglego.
– Slyszalem druga eksplozje – powiedzial ochryplym glosem. – Myslalem, ze zginales.
– Zawiedziony? – Chan wyszczerzyl zeby. – Gdzie on jest? Gdzie Spalko?
– Obawiam sie, ze przyszedles za pozno. Wyjechal, a Annaka Vadas razem z nim.
– Od poczatku dla niego pracowala. Probowalem cie ostrzec w klinice, ale nie chciales sluchac.
Bourne westchnal i zacisnal powieki, jakby probowal nie przyjac do siebie tej nagany.
– Nie mialem czasu.
– Na sluchanie nigdy go nie masz.
Chan zblizyl sie do Bourne'a. Scisnelo go w gardle. Wiedzial, ze powinien ruszyc w pogon, lecz cos go powstrzymywalo. Spojrzal jeszcze raz na rany zadane przez Spalke.
– Zabijesz mnie teraz – powiedzial Bourne takim tonem, jakby stwierdzal oczywisty fakt.
Chan wiedzial, ze nigdy nie nadarzy mu sie lepsza okazja. Mroczna istota, ktora karmil i hodowal w swoim wnetrzu, ktora stala sie jego jedynym towarzyszem, zywiac sie codziennie jego nienawiscia i zatruwajac umysl gniewem, nie chciala odpuscic. Nakazywala mu zabic Bourne'a i niewiele brakowalo, by owladnela nim zupelnie. Czul morderczy impuls promieniujacy z podbrzusza i plynacy do ramienia. Omijal jednak serce i dlatego Chan nie poddal sie jego sile.
Gwaltownie odwrocil sie i ruszyl z powrotem do luksusowej sypialni Spalki. Chwile pozniej wrocil ze szklanka wody i garscia buteleczek, ktore zabral z lazienki. Przystawil szklanke do ust Bourne'a, przychylajac ja powoli, az splynela z niej ostatnia kropla. Porozpinal pasy, uwalniajac Bourne'a z pet.
Jason przygladal sie, jak Chan przemywa i dezynfekuje mu rany, lecz jego rece spoczywaly bez ruchu na poreczach fotela. W pewnym sensie czul sie teraz bardziej obezwladniony niz przed chwila, gdy byl zwiazany. Wpatrywal sie w Chana, analizujac kazdy rys jego twarzy. Czyzby widzial usta Dao, swoj wlasny nos? Czy to tylko iluzja? Jesli to byl jego syn, musial to wiedziec; musial zrozumiec, co sie stalo. Wciaz jednak drazyla go niepewnosc i strach. Mozliwosc, ze stal oko w oko ze swoim rodzonym synem byla dla niego zbyt przytlaczajaca. Z drugiej strony cisza, ktora miedzy nimi zalegla, robila sie coraz bardziej nieznosna. Dlatego postanowil poruszyc jedyny neutralny temat, ktorym na pewno obaj sie interesowali.
– Chciales wiedziec, co takiego szykuje Spalko – powiedzial, oddychajac powoli i gleboko za kazdym razem, gdy srodek dezynfekujacy draznil bolesnie jego cialo. – Wykradl bron skonstruowana przez Feliksa Schiffera, przenosny biodyfuzer. Jakims sposobem udalo mu sie naklonic Petera Sido, epidemiologa z kliniki, aby dostarczyl mu odpowiedni material biologiczny.
Chan wyrzucil przesiakniety krwia kawalek gazy i wzial czysty.
– Jaki?
– Waglika, zmodyfikowany wirus Ebola, nie wiem. Wiem tylko, ze to cos smiercionosnego.
Chan dalej przemywal Bourne'owi rany. Posadzka byla teraz zaslana krwawymi tamponami.
– Dlaczego teraz mi o tym mowisz? – zapytal podejrzliwie.
– Poniewaz wiem, co Spalko zamierza zrobic z ta bronia.
Chan podniosl wzrok.
Bourne odczul niemal fizyczny bol, patrzac mu w oczy. Wziawszy gleboki oddech, mowil dalej:
– Spalce bardzo sie spieszylo. Musial natychmiast opuscic Budapeszt.
– Szczyt antyterrorystyczny w Reykjaviku.
Bourne skinal glowa.
– To jedyna sensowna mozliwosc.
Chan wstal i oplukal rece woda ze szlauchu.
– Jezeli oczywiscie mozna ci wierzyc – mruknal.
– Musze ich doscignac – powiedzial Bourne. – Conklin ukryl Schiffera u Vadasa i Molnara, bo dowiedzial sie o planach Spalki. Kryptonim biodyfuzera – NX 20 – odczytalem z notesu w domu Conklina.
– Wiec dlatego Conklin zostal zamordowany. – Chan pokiwal glowa. – Ale dlaczego nie przekazal tych informacji agencji? CIA musiala byc znacznie lepiej przygotowana do ochrony doktora Schiffera.
– Powodow moglo byc kilka – odrzekl Bourne. – Conklin mogl uznac, ze mu nie uwierza, biorac pod uwage reputacje Spalki jako wielkiego dobroczyncy. Moze nie mial dosc czasu; jego informacje byly zbyt malo konkretne, by agencja zadziala dostatecznie szybko. Poza tym Alex taki juz byl. Nie lubil dzielic sie swoimi sekretami.
Wstal powoli, podpierajac sie reka o fotel. Po godzinach bezruchu jego nogi byly jak z waty.
– Spalko zabil Schiffera i trzeba zalozyc, ze uwiezil lub zamordowal doktora Sido. Musze go powstrzymac, zanim wymorduje wszystkich na konferencji w Reykjaviku.
Chan odwrocil sie i podal Bourne'owi telefon komorkowy.
– Masz. Skontaktuj sie z agencja.
– Myslisz, ze mi uwierza? Przeciez wedlug CIA to ja zabilem Conklina i Panova.
– To ja zadzwonie. Nawet biurokraci z CIA musza potraktowac powaznie donos anonimowego obywatela, jesli chodzi o zagrozenie zycia prezydenta Stanow Zjednoczonych.
Bourne pokrecil glowa.
– Szefem prezydenckiej ochrony jest niejaki Jamie Hull. Na pewno znalazlby sposob, zeby ukrecic sprawie leb. – Zalsnily mu oczy. – Zostaje tylko jedna mozliwosc, ale watpie, zebym byl w stanie poradzic sobie sam.
– Sadzac po tym, jak wygladasz – zauwazyl Chan – w ogole nie jestes do tego zdolny.
Bourne zmusil sie, by spojrzec Chanowi w oczy.
– Wiec tym bardziej powinienes mi pomoc.
– Oszalales!
– Chcesz dorwac Spalke tak samo jak ja. Widzisz jakies slabe strony?
– Widze same slabe strony – prychnal Chan. – Spojrz na siebie! Jestes wrakiem.
Bourne chodzil tam i z powrotem, rozciagajac miesnie, z kazdym stawianym krokiem odzyskujac sily i zaufanie do swojego ciala. Chan patrzyl na niego ze zdumieniem.
Jason odwrocil sie do niego.
– Obiecuje, ze nie obarcze cie cala ciezka robota.
Chan nie odrzucil propozycji od razu. Poszedl na niechetne ustepstwo, choc nie wiedzial wlasciwie, dlaczego to robi.
– Po pierwsze, musimy sie stad bezpiecznie wydostac.
– Wiem. Udalo ci sie wywolac pozar, a teraz w budynku roi sie od strazakow i policjantow.
– Gdyby nie ten pozar, nie byloby mnie tutaj.
Boume zorientowal sie, ze jego zartobliwy ton nie rozladowuje napiecia. Wrecz przeciwnie. Nie umieli ze soba rozmawiac. Zastanawial sie, czy kiedykolwiek sie tego naucza.
– Dziekuje, ze mnie uratowales – powiedzial.
Chan spuscil wzrok, unikajac jego spojrzenia.
– Nie pochlebiaj sobie. Chodzilo mi o dorwanie Spalki.
– Nareszcie – zauwazyl Bourne – mam Spalce za co podziekowac.
Chan pokrecil glowa.
– To sie nie moze udac. Ja nie ufam tobie, a ty mnie.
– Jestem gotow sprobowac – powiedzial Bourne. – Ta sprawa jest tego warta, bez wzgledu na to, co zaszlo miedzy nami.
– Nie mow mi, co mam myslec – ucial Chan. – Nie potrzebuje cie do tego; nigdy nie potrzebowalem. – Zdobyl sie na uniesienie glowy i po patrzyl Bourne'owi prosto w twarz. – Okej, umowmy sie tak. Zgodze sie na wspolprace, ale pod jednym warunkiem. Musisz znalezc stad wyjscie.
– Nie ma sprawy. – Usmiech Bourne'a wprawil go w zaklopotanie. – W przeciwienstwie do ciebie, mialem