Potem pomyslal, ze chcialby, aby byla piekna. I w tym wypadku wirtualnosc nie zmieniala absolutnie niczego. Mezczyzni w swej proznosci, takze w Internecie, chca byc zaczepiani wylacznie przez piekne kobiety. To nic, ze w tym wypadku piekno nie gra zadnej roli. Jest przeciez nie­widoczne, nieistotne. Mezczyzni, nawet ci wybrani do zaczepki zupelnie przypadkowo, chca wierzyc i przewaznie wierza naiwnie, ze sa wyjatko­wi na tyle, aby zwracac uwage jedynie pieknych kobiet. Wyobrazal so­bie, jak wielu z tych mezczyzn wciaga brzuchy lub zakrywa resztkami wlosow zbyt wysokie czola, siedzac przy swoich komputerach. Taka in­stynktowna reakcja prawdziwych samcow, znana z plaz, przeniesiona do Internetu. Czy ewolucja sie zatrzymala i tylko zmienia dekoracje? A moze to, co jest teraz, tak naprawde nazywa sie eWolucja?

Nie wiedzial, co w tym wypadku znaczylo «piekna». Znowu pomy­slal o Natalii. Czy piekna byla tylko Natalia? Czy juz zawsze tak be­dzie?

Bylby rozczarowany, gdyby wiecej nie napisala. Bardzo rozczaro­wany. Byl tego pewien, wychodzac rano z metra. Wiec gdy teraz zoba­czyl ten e-mail, poczul... nie wiedzial, jak to nazwac... poczul, ze go nie zawiodla. Zaczal czytac.

Warszawa, 30 stycznia

Dowiedzialam sie o Twoim istnieniu okolo 16.30. Teraz jest dopiero 17.15 w Warszawie, a zdazyles juz wywolac we mnie podziw, zdumienie, ciekawosc, zazdrosc, wzruszenie, smutek i radosc. Ja ostatnio mato przezywam, wiec za­uwazam ostrzej takie uczucia.

Miales racje, mowiac, ze nie potrzebuje zadnej rady. Potrzebowalam to tyl­ko uwolnic z siebie i komus po prostu powiedziec. Teraz wiem nawet, ze najmniej ze wszystkich chce to powiedziec Tobie. Poza tym to stalo sie nagle zbyt banalne, aby tracic na to Twoj czas.

Mialam tyle wiadomosci o Tobie, ze chce, abys i Ty cos wiedzial o mnie. Mam 29 lat, mieszkam w Warszawie, od 5 lat z mezczyzna, ktory jest moim me­zem, mam dlugie czarne wlosy i oczy, ktorych kolor zalezy od mojego nastroju.

Nawet nie wiesz, jak sie ciesze, ze mam ICQ tutaj w moim komputerze, l ze Ty masz.

Od 16.30 dzisiaj tak sie ciesze.

Do jutra.

Jesli pozwolisz.

Przeczytal ten e-mail kilka razy. Za kazdym razem, gdy dochodzil do fragmentu o mezu, przeskakiwal wzrokiem kilka slow. Czytajac po raz ostatni, po prostu go nie zauwazyl.

Startujac swoje ICQ, spojrzal na zegarek. Moze ona juz tam jest – pomyslal.

ONA: Przyszla do biura znacznie wczesniej niz zwykle. Jej maz wy­jezdzal porannym pociagiem do Lodzi, wiec poprosila go, aby zabral ja i podwiozl do biura po drodze na dworzec. Zdziwil sie, bo wiedzial, jak bardzo lubi spac rano. Gdyby nie dwa budziki dzwoniace jeden po dru­gim, nigdy nie wstalaby na czas.

Uwielbiala spac. Szczegolnie ostatnio. Miala niezwykle sny. Wie­czorem z lazienki szla do kuchni, pila kubek cieplego mleka i cieszyla sie na sny, ktore mialy nadejsc. Czasami budzila sie w nocy, pamietajac ostatni sen, pila mleko i wracala do snu. W to samo miejsce, w ten sam watek, przy ktorym sie obudzila.

Sny byly jak ucieczka. Miala bardzo trudny okres w malzenstwie. Wszystko stalo sie jakies takie powierzchowne. Maz zachlysnal sie bo­gactwem, ktore przynosily mu te wszystkie projekty po godzinach. Wpadl w uzaleznienie od pieniedzy i pracy. Nigdy wczesniej nie mial pieniedzy i teraz nie umial sobie z tym radzic. Nagle wszystko, co moz­na bylo kupic, znalazlo sie w jego zasiegu. Dzielilo go od tego tylko kilka projektow po godzinach. Samochod, ktory stal pod blokiem. No­we mieszkanie w dobrej dzielnicy, gdzie ten samochod juz nie byl dy­sonansem. Sprzety, ktore po pol roku stawaly sie przestarzale.

Pracowal od lub do switu, niedziele mylil z czwartkiem. Kupowal no­we sprzety, bral nowe projekty. Jeszcze tylko ten rok. Jeszcze tylko kupi­my tobie auto i te dzialke pod lasem – mowil, gdy czasami pytala go, czy mogliby przedluzyc o jeden dzien weekend i pojechac do Zakopanego.

I tak zwyczajnie sobie pogadac jak dawniej – mowila.

Nie «gadali jak dawniej» juz bardzo, bardzo dlugo. Mieli coraz wie­cej sprzetow i coraz mniej kontaktu. Kiedys przez nieuwage pozalila sie matce. Dowiedziala sie, ze jest rozpuszczona zona, ktora nie ma zie­lonego pojecia, na jakiego dobrego i pracowitego meza trafila. Jej ro­dzice cieszyli sie z kazdego nowego sprzetu w ich domu, tak jak gdyby to oni go kupili. Miala wrazenie, ze ojciec, gdyby tylko potrafil, przy­chodzilby do nich na noc, aby pomagac jej mezowi robic te wszystkie projekty po godzinach. Byli dumni z jej bogactwa i z duma opowiadali o tym wszystkim, ktorzy chcieli, a czesto tez i nie chcieli, sluchac.

Byli dumni z takiego ziecia, a ona durzyla sie w Belgu. Spotkali sie ponownie w niecale dwa miesiace po tym berlinskim spedzie. W War­szawie. Gdy wszedl do ich biura z bukietem kwiatow, opalony, pachna­cy, jak zawsze nieskazitelnie elegancki i powiedzial sekretarce, ze za­biera «mademoiselle» – chociaz dobrze wiedzial, ze jest mezatka – na «business lunch do Bristolu», poczula sie wyrozniona.

Mial czas. Znowu jakis mezczyzna mial czas dla niej! Sluchal, byl dowcipny, delikatny, usluzny i zwracal uwage wszystkich kobiet w re­stauracji. Pozniej przysylal e-maile i grube, kolorowe, pachnace jego woda kolonska zaproszenia na wspolne wyjazdy do Paryza, Budapesz­tu lub Berlina. Zastanawiala sie czasami, co zdarzyloby sie naprawde, gdyby miala dosc odwagi przyjac kiedys takie zaproszenie.

Dzwonil. Mowil spokojnym glosem. Sluchal. Szeptal. Czasami szeptal po francusku. To lubila najbardziej. W biurowym nudnym i sza­rym zyciu byl jak kartka przyslana z wakacji, budzaca marzenia o zmia­nie i egzotyce. Zaczela uwazac, ze jest dla niego kims wyjatkowym.

Niecaly miesiac temu, zaraz po Nowym Roku, jej firma organizo­wala spotkanie z najwiekszymi klientami w Szczyrku. On tez mial tam byc! Wiedziala, ze przyjechal juz wczesniej i ze w Szczyrku spedzal sylwestra. Cieszyla sie na ten wyjazd. Troche bala sie mozliwych sce­nariuszy, ktore przychodzily jej do glowy w zwiazku z nim, ale mimo to, a moze wlasnie dzieki temu, byla szczesliwa i podniecona.

Zorganizowala wszystko tak, aby byc w Szczyrku dzien wczesniej. Chciala mu zrobic niespodzianke. Do pensjonatu przyjechala z dworca taksowka. Zmeczona, po calym dniu w pociagu. Pierwszym, co zoba­czyla, gdy weszla do rozswietlonego holu, w ktorym znajdowala sie re­cepcja, byl «jej» Belg siedzacy przy barze obok recepcji i calujacy szy­je drobnej szatynki nachylajacej sie skwapliwie do jego ust. Trzymali sie za rece. Nie zauwazyl jej, siedzial odwrocony plecami do wejscia.

Oprocz grzecznosciowych pozdrowien nie zamienila z nim slowa w ciagu tych trzech dni pobytu w Szczyrku. W zasadzie nie miala pra­wa do zadnej lojalnosci czy czegokolwiek o wiele mniej istotnego w tym rodzaju. Oprocz jego adoracji, zainteresowania i jej zadurzenia nic ich nie laczylo. Ponadto o zadurzeniu Belg mial nawet prawo nie wiedziec i mogl calowac w szyje wszystkie szatynki w tym pensjona­cie.

Mimo to czula sie urazona i zdradzona. Przypatrywala mu sie dys­kretnie w trakcie tego spotkania w Szczyrku. Juz nie wydawal sie jej taki nienaganny. Teraz byl nawet bardzo niski i robil potworne bledy w angielskim. Ponadto ktoregos wieczoru przyszedl do baru z wlosami postawionymi na zel. Wydalo jej sie to smieszne i zenujaco pretensjo­nalne.

Mimo to potrzebowala czasu, aby wyleczyc sie z Belga. Probowala zblizyc sie do meza i u niego odnalezc troche czulosci, ktorej potrzebo­wala. Pragnela zwyklej rozmowy. O ksiazce, o filmie, o przeznaczeniu. O czyms, co nie dotyczylo codziennosci, zakupow, pieniedzy i obia­dow w niedziele u mamy. Ale nie mial dla niej czasu w przerwach mie­dzy projektami po godzinach. Na dobra sprawe nie bylo nawet tych przerw.

I wtedy zaczela snic. Wypijala mleko, szla do lozka i snila. Budzila sie rano jak oczyszczona. Jak gdyby wszystko, co ja dreczylo lub niepo­koilo, przepchnela przez filtr podswiadomosci, ktora oczyscila to w snach. Kiedys, pozniej poruszyla ten temat w rozmowach z Jakubem. Napisal cos, z czym zgadzala sie w zupelnosci:

Sen, kazdy sen, jest jak psychoza. Ze wszystkim, co do niej nalezy: pomieszaniem zmyslow, szalenstwem, absurdem. Taka krotkotrwala psychoza. Nieszkodliwa, wprowadzana za zgoda i konczona z wlasnej woli poprzez przebudzenie. Oczyszczajaca. Tak przynajmniej twierdzi Freud. On sie chyba na tym znal.

Poza tym od wczoraj wszystko bylo inaczej. Nagle Belg stal sie nie­istotny. Jak kolega z przedszkola, ktorego imie pamieta sie jak przez mgle. Dzisiaj tez snila, ale rano przerwala ten sen bez zwyklego niedo­

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату