karoserii, ktora pozostala po wypaleniu wnetrza mazdy. Dziewczynce w wozku nic sie nie stalo. Po studencie zostaly spopielone resztki. Byl jedyna­kiem. Rodzice kupili mu auto, gdy dostal sie na uczelnie. Niecale 20 lat. Jeszcze nie wiedza. Mieszkaja niedaleko. W Erlangen. Gdy skonczy ten protokol, bedzie musial do nich pojechac i im to powiedziec. Ze ich syn umarl i ze zostal po nim wtopiony slad na wewnetrznej stronie karose­rii i popiol z tego, co mial na sobie.

Do domu wrocil metrem. Zostawil skuter pod sciana wiaduktu. Nie mogl zasnac. Probowal bezskutecznie czytac. Nie potrafil sie skoncen­trowac. Wyciagnal wino i wlaczyl muzyke. Usiadl na podlodze przy lozku w sypialni i pil z butelki. Myslal o rodzicach tego studenta. Chcialby im powiedziec, ze to mozna przezyc. Chcialby im to powie­dziec, zanim zjawi sie u nich ten policjant. Myslal i o nim, o policjancie w skorzanej kurtce. Wydal mu sie nagle bohaterski i szlachetny. I my­slal tez o tej Rumunce. Czy mozna zyc z taka wiedza i nie zwariowac?

Obudzil sie rano na podlodze przy lozku. Wstajac, potracil pusta bu­telke. Rozbieral sie po drodze do lazienki. Wlaczyl najglosniej, jak sie tylko dalo, radio wiszace przy oknie. Wszedl pod prysznic. Myslal o ostatniej nocy. Radio przypominalo, ze jest 30 stycznia 1996 roku, wtorek. Zycie toczy sie dalej. Jak gdyby nigdy nic. Znowu wyszly ga­zety i znowu sa korki w tych samych miejscach na tych samych auto­stradach. Gdy Natalia odeszla, najbardziej nie mogl pogodzic sie z tym, ze nastepnego dnia zycie toczylo sie dalej. Jak gdyby nigdy nic. Wtedy tez swiat sie nie zatrzymal. Nawet na najkrotsza chwile. Znowu Bog ni­czego nie zauwazyl...

Uwazal to za wstydliwa slabosc i niedoleznosc. Jak u jakiegos scho­rowanego starca. Nie umial po czyms takim jak to ostatniej nocy nie wpasc w depresje. Ze wszystkimi symptomami: smutkiem, lekiem, uci­skiem w klatce piersiowej, ociezaloscia przechodzaca chwilami w odre­twienie, poczuciem bezsensu i nastrojem mszy za zmarlych. To bylo patologiczne i wiedzial, ze to resztki rozpaczy z jego wlasnej przeszlo­sci. Tylko praca pomagala na to.

Zabral rano z firmowej kuchni kilkanascie puszek coli i zamknal sie w biurze, nie pokazujac sie nikomu na oczy. Programowal. Chcial skonczyc do poludnia ten fragment programu, ktory obiecal wyslac do Warszawy. Jego instytut wspolpracowal z Uniwersytetem Warszaw­skim. To byl jego pomysl, aby wciagnac Warszawe do jednego z ich projektow. Dzieki temu wysylal legalnie oprogramowanie, ktore kupo­wali w USA, takze do Warszawy, wspolnie z nimi publikowal, a takze, co bylo dla niego szczegolnie wazne, jezdzil tam od czasu do czasu z wykladami. Odkad zrobil habilitacje w Polsce, zalezalo mu, aby nie przestac byc obecnym, przynajmniej naukowo, w kraju, mimo ze od kilkunastu lat pracowal i mieszkal w Monachium.

To mlody doktorant z Warszawy podsunal mu pomysl, aby zainsta­lowal w swoim komputerze program, ktory robil ostatnio furore w Internecie. Napisany przez dwoch studentow z Izraela i – jak prawie wszystko najlepsze w Internecie – bezplatny, pozwalal na bezposredni, rzeczywiscie bez opoznien, kontakt pomiedzy osobami podlaczonymi do Sieci w tym samym czasie. To nie przypadek, ze ten doktorant napi­sal Siec wielka litera. Internet stawal sie powoli czyms kultowym. Szczegolnie dla mlodego pokolenia. Nazywanie tego po prostu siecia komputerowa, jak jakiegos nieznaczacego zwojowiska kabli w banku lub w urzedzie, odbieralo Internetowi mistyczny urok czegos, co laczy absolutnie ponad wszystkimi podzialami.

Dobra, niech bedzie Siec – pomyslal. On ma juz dawno poza soba ten caly kult. Uzywa tej Sieci przez wielkie S od czasow, gdy Internet byl absolutnym wtajemniczeniem, intelektualna Kamasutra, a nie klikaniem mysza po kolorowych, najczesciej niebieskich, napisach lub obrazkach. Ale program polecany przez doktoranta byl naprawde inte­resujacy. Nazywal sie ICQ. Autorzy wykorzystali transkrypcje angiel­skich liter I, C, Q jako identyczna z angielskim zdaniem I seek you, co oznacza «szukam cie». Ludzie majacy w swoich komputerach program ICQ – i oczywiscie podlaczeni do Sieci – znajdowali sie nawzajem wla­snie dzieki ICQ. Na swoich komputerach tworzyli liste przyjaciol, kto­rych poszukiwali, a ICQ dawal im znac, czy ci przyjaciele takze sa aku­rat teraz, w tym momencie, podlaczeni do Internetu. To tak, jak gdyby wejsc do sali, rozejrzec sie i wiedziec, kto z przyjaciol akurat sie tam znajduje. Tyle ze sala byl caly swiat. Nie odgrywalo zadnej roli to, ze ktos jest w Sydney, inny w Dublinie, a jeszcze inny niemal za rogiem – w Krakowie lub Gdansku. To chyba wlasnie bylo najbardziej kultowe w Internecie. Wszystko wydawalo sie za rogiem.

ICQ melduje obecnosc przyjaciol i pozwala wymieniac z nimi wia­domosci. Bez opoznien. Natychmiast. Taka rozmowa z uzyciem kla­wiatury. Wysylanie krotkich e-maili, ktore natychmiast docieraja. To faktycznie symuluje rozmowe.

Ale ICQ to nie tylko wymiana krotkich wiadomosci. To o wiele wiecej. To na przyklad Chat. Angielskie slowo, ktore przyjeli nawet Francuzi, dla ktorych komputer nie nazywa sie komputer. Ale Chat przyjeli, bo Chat mozna tylko tak nazwac, aby to znaczylo, co znaczy. Znaczy «pogawedka», ale w Internecie jest to autentyczna rozmowa. Bez granic. W przypadku ICQ polega to na tym, ze ekran komputera dzieli sie na dwie czesci. Rozmowcy dostaja po polowie ekranu i pisza swoje teksty. Kazdy widzi proces pisania drugiego. Jego nerwowosc, jego bledy, jego oczekiwanie. Moze to nie to samo, co drzenie glosu, ale to tez jest emocjonalne. I na dodatek nie mozna sie z niczego wycofac. Niczemu zaprzeczyc prostackim «ja tego przeciez nie powiedzia­lem». Wszystko jest zarejestrowane. Mozna wrocic na poczatek ekranu i zacytowac wszystko. A na koncu przebieg Chatu mozna zapisac na dysku komputera, wydrukowac lub nawet przeslac jako e-mail na do­wolny adres w swiecie. Dlatego Chat jest dla wielu rozmowa ostatecz­na. Autoryzowana z definicji. Jak zapis zeznania lub nagranie wywiadu. Kazde wyznanie, kazde klamstwo, kazda obietnica moze byc przywolana ponownie. Poza tym, aby rozpoczac Chat, mozna byc gdziekolwiek. Wystarczy komputer, Internet i program, ktory taki Chat umozliwia. Takim programem jest na przyklad ICQ. Sa takze inne. Wiele innych. Odleglosc nie gra roli. Sygnaly w Sieci rozchodza sie z predkoscia swiatla.

Pomysl ICQ byl genialny. Wszystkie genialne pomysly biora sie z najprostszych podstawowych potrzeb. Tutaj potrzeba podstawowa byl nieograniczony kontakt. Gdy okazalo sie, ze mozna pokonac odleglosc dzieki Internetowi, cos takiego jak ICQ bylo tylko kwestia czasu. Bo ludzie od poczatku lubili sie kontaktowac.

Doktorant z Warszawy takze chcial miec z nim staly kontakt, wiec podsunal mu ten pomysl z ICQ. Gdy potrzebowali omowic status pro­jektu, najnowsze pomysly, bledy w programie, ale takze pogode w Warszawie i ceny piwa w Monachium, otwierali po prostu Chat na ICQ i rozmawiali.

Kontakt taki byl niezbedny, pisali bowiem razem jeden program. To znaczy, kazdy z nich pisal inny jego kawalek. Ustalili na poczatku, jak zloza te dwa kawalki, zeby wszystko funkcjonowalo. Teraz tylko tak pisze sie duze programy. Kazdy robi jeden klocek i potem sie to sklada razem. Wcale nie potrzeba sie widziec ani nawet znac, aby zrobic dobre klocki i dobrze je potem zlozyc. Internet wystarczyl. Pamietal, jak z za­ciekawieniem czytal o wspolnym projekcie inzynierskim prowadzonym przez firme Mercedes-Benz. Projekt byl realizowany w Japonii, na za­chodnim wybrzezu USA i w Niemczech. Grupa w Japonii zaczynala programowac. Gdy konczyla prace, do swoich biur po sniadaniu przy­chodzili Niemcy, a gdy oni szli do domow, wszystko przejmowali programisci w Kalifornii. Kazdy wysylal wyniki swojego dnia pracy w calosci Internetem nastepcom: Japonczycy Niemcom, Niemcy Ame­rykanom, Amerykanie Japonczykom. W ten sposob praca nad projek­tem w Mercedes-Benz trwala przez cala dobe.

On testowal swoja czesc na firmowym duzym komputerze. Kilkaset metrow kabla laczylo komputer na jego biurku z duzym, szybkim komputerem znajdujacym sie w klimatyzowanej hali niedaleko ich instytu­towej kuchni. Gdyby doktorant z Warszawy chcial uruchomic swoj «kawalek» na ich monachijskim komputerze, potrzebowalby tylko bar­dzo dlugiego kabla. Na dobra sprawe nic wiecej. Takiego kabla jednak nie trzeba bylo nawet ciagnac. On juz istnial. Internet.

Doktorant w Warszawie nie musial zreszta nic uruchamiac w Mona­chium. Testowal swoja czesc w Warszawie i po prostu przysylal goto­wa, uzywajac jednej z kolejnych mozliwosci ICQ. To samo robil on po przetestowaniu swojej czesci. Ale tylko do czternastej. Potem budzilo sie wschodnie wybrzeze USA i Internet «zwalnial». Szczegolnie bylo to widac, gdy porownywalo sie czas dostepu do stron internetowych WWW. Ameryka zaraz po przebudzeniu wlaczala swoje modemy, za­czynala czytac e-maile z nocy i poranna internetowa prase i otwierac swoje Chaty.

Dzieki Internetowi i ICQ mial wrazenie, ze czlowiek z Warszawy jest w sasiednim biurze i nie odwiedzaja sie tylko z braku czasu lub le­nistwa. Dzien pracy zaczynali razem na ICQ, ustalali plan kontaktow i pozostawali non stop w Sieci. To sie nazywalo byc online. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednemu z nich przyszlo cos waznego do glo­wy i zapragnal poinformowac natychmiast partnera.

Dzisiejszego poranka chcial byc jednak zupelnie sam w biurze. Zdal sobie nagle sprawe, ze zupelnie sam oznaczalo takze wszystkich na je­go liscie ICQ. Nagle realni ludzie z pokojow obok byli tak samo nie­chetnie widziani jak i ci wirtualni. To, ze byli w Warszawie, San Diego, Bazylei, Dublinie czy Hamburgu, nie gralo wiekszej roli. Mogli prze­ciez w kazdej chwili zapytac: «Jakub, jak sie dzisiaj czujesz?».

Czesto zreszta pytali. On nie chcial odpowiadac dzisiaj na takie py­tania. Glownie dlatego, ze musialby sie

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату