wierzania, ze to naprawde koniec i ze trzeba zaczynac myslec. Dzisiaj chciala byc jak najszybciej w biurze. Wczoraj otworzyla tylko kilkana­scie z tych 28 stron internetowych z jego nazwiskiem i imieniem. Za­nim dzisiaj wejdzie na ICQ, chciala przejrzec pozostale. Dlatego wsta­la rano i kazala sie podwiezc pod biuro. Aby miec czas, zanim wszyscy inni przyjda do pracy.

Otwierala strone po stronie. Tracila juz nadzieje. Wszedzie informa­tyka, genetyka, jakies bezsensowne raporty z posiedzen, artykuly, kto­rych i tak nie rozumiala. To byla chyba przedostatnia strona na liscie 28 adresow. Kliknela i pojawil sie tekst: Boze, pomoz mi byc takim czlo­wiekiem, za jakiego uwaza mnie moj pies. Usmiechnela sie. Pomyslala, ze to wyjatkowo madra prosba. Potem usmiechala sie juz prawie caly czas. To byla jego wlasna, prywatna strona internetowa! Tez genetyka, ale tym razem jego wlasne geny.

Opowiadal o sobie. Wiedziala, ze nielatwo jest wybrac interesujace informacje o sobie i wystawic je publicznie na stronie WWW. Kiedys myslala o przygotowaniu i opublikowaniu w Sieci wlasnej strony, ale zrezygnowala – glownie dlatego, ze nie wiedziala, co moglaby opowie­dziec o sobie i jak, aby to nie bylo kiczowate i banalne.

On zrobil to sprytnie: skupil sie na innych i poprzez innych opowiadal o sobie. Opowiedzial, jak wazny jest dla niego Mozart, Chopin, Morrison, ktore wiersze Rilkego zna na pamiec, a ktorych zamierza sie dopiero w najblizszym czasie nauczyc (a tak na marginesie: kto w tym wieku uczy sie jeszcze wierszy? – myslala rozbawiona). Opowiedzial, jakie ksiazki czyta i co o nich sadzi, ale takze jakich nigdy wiecej nie dotknie. Przedsta­wil struktury chemiczne kilku substancji i interesujaco opowiedzial, jak sie czuje, gdy mu ich brakuje, a jak, gdy ma ich w nadmiarze. Byla zdu­miona, czytajac, co z czlowiekiem moze zrobic dopamina i na co trzeba uwazac, aby poradzic sobie z brakiem lub nadmiarem testosteronu.

Pokazal nieprawdopodobnie piekne zdjecia z Nowego Orleanu i przekonywal wszystkich, ze jest to jedno z najwazniejszych miejsc na ziemi. Oprocz Nowego Orleanu wymienial Dublin, Boston, Wroclaw, Princeton, wyspe Wight (nie miala zielonego pojecia, gdzie moze znaj­dowac sie taka wyspa), San Diego, Kuala Lumpur i Krakow – jak stacje na trasie tej samej linii kolejki podmiejskiej. Jego swiat nie mial granic. Opowiadal o nauce, o wszechswiecie, madrosci i mozgu. Mozg byl je­go pasja.

Gdy zastanowila sie glebiej nad ta strona, doszla do wniosku, ze chyba jest niesmialy. Nie umial na dobra sprawe pisac o sobie wprost. Opowiadal o tym, co mysli, czuje, podziwia, a nawet pragnie, powolu­jac sie na wiersze, autorytety i nauke.

Nie dowiedziala sie z tej strony niczego, co mogloby ja zaniepoko­ic. Nie dowiedziala sie bowiem niczego o zadnej kobiecie – pomijajac kobiety z wierszy Rilkego – ktora miala lub mogla miec obecnie zna­czenie dla niego. To byla dla niej cenna i poruszajaca informacja!

Gdyby miala jednym slowem scharakteryzowac go na podstawie je­go wlasnej strony internetowej, to uzylaby tylko tego jednego: wrazli­wosc. Drugie, jakie nasuwalo sie zaraz po wrazliwosci, to «smutek». Ta strona byla pelna smutku. Smutku i tesknoty. Nie wiedziala za czym, ale widziala to wszedzie: on za czyms lub za kims tesknil.

Poza tym ta strona byla jedna wielka pochwala madrosci. Zamyslila sie, czytajac ostatnie zdanie: Badz madrzejszy od innych i nie okazuj im tego... W tym momencie w biurze pojawila sie sekretarka. Nie potrafila ukryc zdumienia, widzac ja przed komputerem. Jak dotad nie zdarzylo sie – a dzielily to biuro od pieciu lat – aby ona byla w biurze przed sekre­tarka. Nie skomentowala tego ani slowem. Szukala jednak wszelkiego prawdopodobnego powodu, aby przejsc do drukarki lub segregatorow przy oknie i moc, przechodzac, zerknac na ekran jej monitora.

Ta sekretarka byla najbardziej wscibskim organizmem, jaki znala. Odkad przekonala sie o tym, kazda anorektycznie chuda kobieta – a ta­kim typem byla sekretarka – zaczela kojarzyc sie jej automatycznie z bezgranicznym wscibstwem. I ta jej chudosc! Nieprzyzwoita, prowo­kacyjna, wyzywajaca i nieosiagalna chudosc! Odechciewalo sie pic na­wet wode mineralna, bo wydawalo sie, ze ma zbyt wiele kalorii. Cza­sem miala wrazenie, ze ta kobieta jest tak chuda, ze mozna by ja wyslac faksem.

Zdanie o anorektycznie chudych kobietach zaczela zmieniac powo­li, ale nieuchronnie, dopiero gdy polska telewizja zaczela wyswietlac serial «Ally McBeal». Gdy zaczela odnajdywac fragmenty siebie w neurotycznych dywagacjach lub zachowaniach nadwrazliwej glow­nej bohaterki, rownie chudej jak ich sekretarka, zaczela powoli wyzby­wac sie swoich uprzedzen.

Skonczyla czytac jego strone internetowa i poczula niepokoj.

Zeby byl, zeby chcial byc, zeby nie zniknal – pomyslala zatrwozona.

Wlaczyla swoje ICQ. On byl online.

Napisala:

Jakub, tesknilam za Toba.

ON: Pracowal. Konczyl test programu dla Warszawy. To znaczy cze­kal, pracujac. Nareszcie! ICQ dal znac, ze ona jest online. Kliknal w migajaca zolta karteczke w dolnym prawym rogu ekranu.

Zadnego «dzien dobry», zadnego «jak sie masz». Od razu to: «Ja­kub, tesknilam za Toba». Zacisnal zeby. Jak zawsze, gdy zdarzalo sie cos, z czym nie umial sobie poradzic lub gdy nie wiedzial, jak zareago­wac. Jego ojciec tez tak robil.

Od dawna byl przekonany, ze za nim nie teskni nikt, i to juz od wie­lu lat. Tak wybral. Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego niz nieodwza­jemniona tesknota. To nawet gorsze niz nieodwzajemniona milosc. Znacznie gorsze. On po Natalii nie potrafil tesknic za nikim i za niczym. Jakby sie wszystko juz w nim wypalilo. Moze, czasami, tylko za swoimi rodzicami. W ich urodziny, rocznice smierci lub w Zaduszki.

Wydawalo mu sie, poniewaz sam nie byl zdolny do tesknoty, ze najbar­dziej godziwie jest zyc tak, aby nikt za nim nie tesknil. Ale i to sie nie spraw­dzalo. Od tego e-mailu od Jennifer wiedzial, ze nie zawsze udaje sie tak zyc. To byl kwiecien lub maj ubieglego roku. Nie zapomni tego paralizujacego poczucia winy, gdy przeczytal jej list w pociagu z Berlina do Warszawy. Nie czytal dotad tak wstrzasajacej opowiesci o tesknocie. Odpisal:

Dzien dobry. Ciesze sie, ze jestes. Czekalem na Ciebie.

Czekac. Czy to to samo, co tesknic?

Otworzyla Chat.

ONA: Nie. Dla mnie nie. Przy czekaniu nie budze sie o 5 rano, rezygnujac z najlepszych snow. Nie przychodze takze z tego powodu juz przed 7 do biura. Przy czekaniu mleko nie traci dla mnie smaku. Przy tesknocie tak.

ON: Bede pamietal. Szczegolnie o mleku. Pytam, bo wydawalo mi sie, ze za mna nikt nie teskni, od wielu lat. l gdy ktos pisze mi cos takiego zamiast «dzien dobry», to... to w pierwszej chwili chcialem odwrocic glowe i sprawdzic, czy to bylo do kogos, kto siedzi za mna. Ale za mna nikt nie siedzi.

ONA: To bylo do Ciebie. Tylko do Ciebie. Mam wrazenie, ze sie przyzwycza­isz. Zobaczysz.

ON: Opowiesz cos o sobie? Wiem juz, ze snisz, ze lubisz mleko i ze tesknilas za mna. Czy moglbym wiedziec wiecej?

Czy Twoje oczy sa duze? Czy masz wysokie czolo? Male stopy? Czy zasy­piasz na boku? Czy Twoje wlosy sa puszyste? Czy masz opalona skore? Czy mowisz po angielsku? Czy lubisz chodzic po deszczu? Czy lubisz opery? Czy zwilzasz wargi jezykiem? Czy wierzysz w Boga? Czy lubisz jagody? Czy...

ONA: Pytania pojawialy sie na ekranie jedno po drugim. Jak gdyby mial je przygotowane na jakiejs nieuporzadkowanej liscie i po prostu przepisywal. Byla pewna, ze nie mial zadnej listy. Niektorych z tych pytan nie zadal jej nikt przed nim. Nigdy. Maz takze. A jest z nim od pieciu lat. Odpisala:

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату