codziennie. Potem dzwonil do mnie i ja dzwonilem do matki Natalii. Nigdy nie doszlo do kontaktu miedzy rodzicami Natalii.

To bylo dziwne uczucie wiedziec, ze Natalia moze nawet stoi przy telefonie, ale i tak nie mozna z nia porozmawiac. To uczucie to bezsilnosc.

Natalia pisala listy. Kazdego dnia trzy. do matki, do ojca i do mnie.

Pisala cudowne listy. Wiem to na pewno. Jej matka czytala mi kazdy swoj list. Dwa razy, raz przez telefon, zaraz gdy go otworzyla, i potem wieczorem przy kolacji jeszcze raz. Bylem u niej kazdego wieczoru.

Ja przeczytalem jej tylko jeden list od Natalii. W zasadzie nie przeczytalem jej go. Wyrecytowalem go. l to tez dopiero po trzech latach. Znam go na pa­miec do dzisiaj, l zawsze bede go znal.

Zawsze.

Jakubku,

Tesknie za Toba tak, ze az mi szumi w uszach. Wyobrazasz to sobie? Mnie, gluchej, szumi w uszach z tesknoty. Nie potrafie sobie z tym poradzic. Ty zawsze byles. Po prostu przyszedles z ulicy i tak juz zostalo. Odkad Cie kocham, za­wsze byles, l przedtem tez. Bo tak naprawde to nie bylo «przedtem» przed Toba.

Wiesz, ze ja zawsze tesknilam za Toba juz troszeczke, nawet gdy byles bli­sko mnie. Tesknilam juz tak sobie troche na zapas. Zeby pozniej tesknic mniej, gdy juz pojdziesz do domu. l tak nie pomagalo.

Czy mowilam Ci, ze gdy juz bede slyszec, to jako pierwsze naucze sie wy­mawiac Twoje imie? We wszystkich jezykach? Ale najpierw po rosyjsku.

A gdy juz wroce, to usiade Ci na kolanach, opre moje dlonie na Twoich ra­mionach i bede calowac Twoja twarz. Kawalek po kawalku. Obiecaj mi, ze mnie nie rozbierzesz, zanim skoncze.

Jeszcze tylko dwa dni do operacji. Czekam. To oczekiwanie jest takie uroczy­ste. Czuje sie, jak gdybym zblizala sie do jakiegos nastepnego wtajemniczenia.

Jakubku, Ty przeciez wiesz, ze ja nawet nie probuje Ci opisac, jak wdziecz­na Ci jestem. Bo tego nie mozna opisac. A przeciez wiesz, ze ja dotad umialam opisac wszystko.

Tutaj nie ma zadnego kosciola. A ja tak bardzo chcialabym sie modlic. Mo­dle sie i tak. Zabralam od Mamy ten maly drewniany krzyzyk. Klade go na po­duszce i modle sie do niego, ale chcialabym chociaz raz przed operacja pomo­dlic sie w prawdziwym kosciele. Bog na pewno wie, co robi. Przeciez znalazl mi Ciebie.

Myslisz, ze ja nie ogluchne od tego calego halasu, ktory na mnie spadnie, gdy juz zaczne slyszec? Nie smiej sie, ja naprawde sie tym martwie.

Przeniesli mnie do innego pokoju. Nie wiem, dlaczego. Tam bylo bardzo do­brze. Bylo nas 16 kobiet i byly pietrowe lozka. Ja nigdy nie spalam na gorze pie­trowego lozka.

Teraz mieszkam w pokoju dwuosobowym. To pewnie moj ojciec. Tutaj w po­kojach dwuosobowych mieszkaja tylko ci, co maja waznych ojcow lub sami sa waznymi ojcami.

Mieszkam teraz w pokoju z mezczyzna! Ma na imie Witia i ma 8 lat. Witia tez nie slyszy od urodzenia. Przyjechal tutaj z Leningradu. Jest cudowny. Malutki blondynek o rozbieganych oczach. Troche podobny jest do Ciebie na tej foto­grafii z Twoim bratem i rodzicami, gdy miales 9 lat.

Opowiadamy sobie z Witia rozne historie. To znaczy migamy sobie. Wiesz, ze Witia miga po rosyjsku? U nich niektore migi sa inne. Ucze sie od niego tak­ze rosyjskiego.

Z Witia bawimy sie czesto na podworzu przed barakami tego szpitala. Tam jest taki duzy dol wykopywany przez ogromne koparki.

Jeszcze nigdy nie widzialam czegos takiego. Te koparki wygladaja jak za­rdzewiale czolgi, ktorym lufy dzial zamieniono na te lyzki do nabierania ziemi.

Ale tutaj wszystko jest jak na starych fotografiach mojego dziadka. Te koparki to po to, ze oni tam maja postawic zupelnie nowy budynek kliniki. Tak opowiadal nam Profesor. Profesor wstydzi sie tych barakow i nie moze doczekac sie nowej kliniki.

Witia uwielbia schodzic do tego dolu, a ja udaje, ze nie wiem, gdzie on jest, i szukam go.

Jeszcze tylko 2 dni do operacji. To bedzie piatek. Sprawdzilam wlasnie, ze Ty urodziles sie w piatek. To bedzie znowu szczesliwy piatek, prawda, Jakubku?

Uwielbiam Cie.

Natalia

PS Nagle tak cicho zrobilo sie w moim swiecie bez Ciebie...

W piatek rano w drodze na uczelnie poszedlem do kosciola. Potem mialem zajecia do poznego popoludnia. Wieczorem bytem umowiony z matka Natalii. Wybieglem z instytutu, spieszac sie na autobus. Przy wjezdzie na parking insty­tutu stala czarna wolga. W otwartych drzwiach, na siedzeniu obok kierowcy, siedzial ojciec Natalii i palil papierosa. Zauwazyl mnie. Wyrzucil niedopalek pa­pierosa na ulice, wstal, poprawil krawat i zaczal isc w moim kierunku. Zblizyl sie do mnie, stanal bardzo blisko mnie i powiedzial zupelnie obcym, nienatural­nym glosem, jak gdyby wypowiadal formulke setki razy cwiczonej roli:

– Natalia dzisiaj nad ranem umarla. Wczoraj zmiazdzyla ja koparka na po­dworzu przed klinika. Ten chlopiec, ktorego probowala wypchnac spod kopar­ki, ma amputowane obie nogi. On nie zauwazyl koparki i nie mogl tez jej usly­szec. Operator koparki byl zamroczony alkoholem, gdy to sie stalo. Od wczoraj go szukaja.

Nie moglem tego wiecej sluchac. Od pewnego momentu kazde slowo, kto­re wypowiedzial, bylo jak uderzenie kamieniem w glowe. Zatkalem mu dlonmi usta. On probowal mowic dalej, gryzac mi dlonie. Gdy uwolnil sie z mojego uscisku, odwrocilem sie i zaczalem uciekac. Slyszalem tylko, jak krzyczy za mna. To bylo jak skowyt.

– Jakub, zaczekaj... Jakub, nie uciekaj... Jakub, nie rob mi tego. Jakub, nie zostawiaj mnie teraz samego, prosze! Jakub, ja trzeba stamtad przywiezc. Ja tego nie zrobie. Jakub, kurwa...

Pamietam, ze gdy bylem dzieckiem i ktos mnie na podworku bardzo skrzywdzil, to bieglem do domu. Znowu bylo tak jak wtedy. Gdy moj ojciec otworzyl drzwi, przytulilem sie do niego tak mocno, jak moglem. Nie pytal o nic. Bylo tak jak wtedy. Juz tak nie bolalo.

– Natalia nie zyje – wyszeptalem w jego ramie po chwili.

– Synku...

Tej nocy zrozumialem, dlaczego moj ojciec pil, gdy umarla mama. Wodka byla tej nocy jak tlen. Znowu mozna bylo oddychac.

Rano stalem pod drzwiami mieszkania Natalii. Otworzyla mloda kobieta w czepku pielegniarki.

– Tej pani nie ma w domu. Prosze przyjsc za kilka dni – powiedziala. W tym momencie ukazala sie za nia matka Natalii. Byla zupelnie siwa. Posiwiala tej nocy.

Zatrzasnela drzwi. Slyszalem straszny krzyk, zbiegajac po schodach.

Moj ojciec czekal w taksowce na dole.

– Musisz jechac ja odebrac. Masz jeszcze dwie godziny, aby w banku wy­kupic przydzial dewiz. Nie wjedziesz tam bez rubli. Dzwonil ojciec Natalii.

– Niech pan jedzie wreszcie do tego banku – polecil zniecierpliwiony tak­ sowkarzowi.

To byl maly bank na przedmiesciach Wroclawia. Sala kasowa zadymiona do granic. Zawinieta kilka razy kolejka do jedynej czynnej kasy. Przy scianie, na ciezkim stojaku, metalowa popielniczka wypelniona niedopalkami.

Za szyba siedzial mlody, otyly kasjer. Caly czas jadl kanapki wyjmowane z szarej, poplamionej tluszczem torby lezacej przy kalkulatorze. Kawalki pomi­dora i sera wypadaly mu z ust, osuwaly mu sie po brodzie i spadaly na blat biurka, przy ktorym siedzial. Po godzinie stalem przed kasa.

– Rubli nie ma – wymamrotal niewyraznie, przelykajac kes bulki. – Ruble mamy w poniedzialki i

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату