czas. Czekamy na niego zawsze bardzo dlugo i stesknieni.

Przerwala pisanie i krzyknela do barmana:

– Czy moglby pan wlaczyc w koncu jakas muzyke?! Najlepiej B.B. Kinga... prosze – dodala.

On juz pewnie sie niczemu nie dziwi, tenbarman – pomyslala.

Za chwile dookola niej w calym tym mrocznym i nagle tak przytul­nym klubie byl blues.

Jakubku, wiec zeby Ci bylo latwiej i zebys mial te same szanse, co wszy­scy, to Ci podam wszystkie najwazniejsze dane o sobie. Mam dzisiaj ciemno­zielony koronkowy stanik rozpinany z przodu, czarna obcisla bluzke z trzema guziczkami sciagana przez glowe, jestem wyjatkowo piekna, bo okres mi sie skonczyl dwa dni temu, mam ciemnoczerwona pomadke na ustach i gdy dotykam warg palcami, to juz mnie mrowi. Poza tym w powietrzu jest blues Twoje­go ulubionego B.B. Kinga i ja mam takie niesamowite mysli na mysli, ze nawet moja wlasna podswiadomosc sie rumieni. Masz przeciez wszystko, czego po­trzebujesz. Klawiature, Internet i te swoje pragnienia, l moje pragnienia tez masz. ZACZYNAJ wreszcie!

W klubie rozbrzmiewal jej ulubiony kawalek, «Dangerous mood», spiewany przez Kinga z Joe Cockerem, a ona rozpiela wszystkie gu­ziczki bluzki, nalala wina do pelna, usiadla wygodniej na pluszowym krzesle, polozyla dlonie na klawiaturze i spojrzala w monitor. On juz pisal jej te wszystkie czulosci, na ktore tak czekala, a ona zastanawiala sie, jak to sie stalo, ze akurat dzisiaj wlozyla wlasnie te bielizne. Podno­szac kieliszek z winem, przez sekunde spojrzala poza monitor. Barman stal nieruchomo, wpatrujac sie w nia z otwartymi ustami i wydawalo sie jej, ze nie oddycha, aby nie zaklocac tego, co sie tutaj wlasnie za­czynalo dziac.

@6

ON: Cieszyl sie, ze udalo mu sie zarezerwowac pokoj wlasnie w tym hotelu. To byl jego hotel w Nowym Orleanie.

Wczoraj, kiedy wysiadl z taksowki, ktora przywiozla go tutaj z lot­niska, i po tylu latach stanal ponownie ze swoja walizka przed dobrze mu znanymi snieznobialymi rozsuwanymi drzwiami z blyszczacymi mosieznymi klamkami, serce zabilo mu szybciej. Ten hotel w pewnym sensie symbolizowal wszystko, co tak bardzo zmienilo jego zycie i jego samego.

To tutaj kilkanascie lat temu, robiac doktorat na uniwersytecie Tulane, urywal sie, najczesciej dopiero w nocy, od swoich komputerow, ksiazek, naukowych czasopism i tych drazacych mysli, pomyslow, pla­now, ktore nieustannie klebily sie w jego glowie. Wraz z innymi, tak jak on bezgranicznie nawiedzonymi mlodymi naukowcami z jego gru­py, przywolywali w nocy taksowki i jechali do tego hotelu, aby przy marmurowych bialych stolikach stojacych na patio napic sie piwa lub wina i sluchajac porywajacego murzynskiego bluesa, dyskutowac w podnieceniu na temat wszystkiego, co dotyczy sekwencjonowania genow lub fantazjowac na temat tego, co zrobia, gdy przeloza te geny na odpowiadajace im bialka, a te z kolei na ludzkie emocje, zachowania lub mysli. Nazywali to fantazyjnie, odpowiednio do miejsca i sytuacji, «DNA breaks», co jedni z nich tlumaczyli jako «nocne przerwy alkoho­lowe w Dauphine», a inni «przerywaniem DNA».

Byli wtedy rozkrzyczana, halasliwa grupa mlodych ludzi przekona­nych o swojej nieomylnosci, o niezwyklosci i wyjatkowosci tego, co robia, i absolutnie pewnych, ze to oni wlasnie wyznaczaja nowe hory­zonty w nauce. Jednakze najlepiej pamieta z tamtych dni w Nowym Or­leanie entuzjazm graniczacy z drapieznoscia. Gdyby mogl cofnac czas i byc tutaj znowu, to wiedzac to, co wie teraz, najpilniej uczylby sie na pamiec, jak wiersza, wlasnie tego entuzjazmu. Byli wtedy jak mlode lwy. Przekonani, ze swiat bedzie ich, byli wtedy tak blisko gwiazd na tym kawalku nocnego nieba nad tarasem hotelu Dauphine New Orleans. Wiec wczoraj, gdy stanal znowu przed tym hotelem, mimo ze by­lo wczesne popoludnie i jasno swiecilo slonce, nagle poczul, ze znowu jest blizej tych gwiazd. To nic, ze teraz nie swiecily juz tak jasno jak przed laty.

Gwiazdy sie przeciez wypalaja.

Zanim wszedl do recepcji przez dobrze mu znana brame, zatrzymal sie na chwile. Pomyslal, ze gdyby mial jej opowiedziec, co czul, gdy tutaj wchodzil – a wiedzial przeciez, ze ona na pewno go o to zapyta – odpowie jej, ze odczuwal na przemian smutek i dume. Dume, bo przy­jechal do tego miasta, gdzie kiedys zaczynal jako zupelnie nieznany mlody stypendysta z Polski o nazwisku, ktore malo kto potrafil wymo­wic, zaproszony jako niekwestionowany autorytet na najwazniejszy swiatowy kongres z jego dziedziny, aby wyglosic wyklad, ktorego chca posluchac wszyscy inni wazni w jego dziedzinie. A smutek, bo zdal so­bie nagle sprawe, ze przy tym wszystkim, co osiagnal, przy tym calym uznaniu i podziwie nigdy juz nie bedzie tak podniecony, tak dumny z siebie i tak spelniony jak wtedy, kilkanascie lat temu, gdy badajac se­kwencje genow pewnej bakterii powodujacej tyfus wierzyl, ze zaglada w karty samemu Stworcy.

Ten Dauphine New Orleans, ze swoja prostota i przytulnoscia, w sa­mym centrum starego Nowego Orleanu, mial atmosfere, ktorej nigdy nie mial i miec nie bedzie wyniosly Hilton, do ktorego chcieli go wsa­dzic organizatorzy kongresu. Wczoraj, gdy po przyjezdzie odbieral klucz do swojego pokoju od usmiechnietej i wyjatkowo milej recepcjo­nistki, zastanawial sie, jak moga wygladac pokoje w tym hotelu. Nigdy przeciez tutaj nie nocowal. Co najwyzej spedzal noce i tylko na tarasie. Wiec gdy otworzyl swoje drzwi z numerem 409 na trzecim pietrze, za­niemowil. Apartament byl wiekszy niz jego cale mieszkanie w Mona­chium, mial sypialnie, pokoj goscinny i czesc biurowa z telefonem, komputerem i faksem. W czesci goscinnej, na polce obok telewizora stal srebrny pojemnik, z ktorego wystawala butelka szampana owinieta bialym recznikiem, a obok staly dwa kieliszki. Wchodzac do sypialni, natychmiast zauwazyl, ze pod oknem na czarnym marmurowym stoliku stoi okragla szklana waza z liliami. Pamietal dobrze te lilie. Zadzwonil do recepcji, aby zapytac, czy nie nastapila jakas pomylka, bo przeciez on jeszcze z Monachium w Internecie rezerwowal zwykly jednoosobo­wy pokoj. Recepcjonistka, ktora wydawala mu klucze, usmiechnela sie tylko i powiedziala:

– Poznalam pana natychmiast, gdy pan wszedl. To pan kilkanascie lat temu zbieral na operacje tej malej z Poland lub Holland. Juz nie pa­mietam dokladnie, skad. Ale to pan ja uratowal, prawda? Moja mala miala wtedy tez osiem lat, dokladnie tak jak ona. Gdy wtedy czytalam o tym w gazecie, to dostawalam gesiej skorki, myslac o tym, jak matka tej malej musi pana uwielbiac. Tak sobie pomyslalam, ze spodoba sie panu ten apartament. To nasz najlepszy. Tam mieszkal zawsze sam John Lee Hooker, gdy przyjezdzal tu grac w Preservation Hali. Zna go pan?

Odkladajac sluchawke, zastanawial sie, jak to mozliwe, ze ktos jesz­cze pamieta, co czul, gdy czytal cos w gazetach kilkanascie lat temu. Moze gdy on bedzie kiedys mial corke, zrozumie, ze to jednak jest mozliwe.

Ale to bylo wczoraj. Dzisiaj juz nie mial zadnych watpliwosci, ze ta recepcjonistka nie byla wyjatkiem.

Pamiec to funkcja emocji.

Emocje, i to absolutnie niezwykle, zaczely sie juz rano. Zszedl na sniadanie na taras przy basenie, przerabiany kazdego poranka na mala sale restauracyjna. Przy muzyce Mozarta plynacej z glosnikow pil nie­ smaczna amerykanska kawe, czekal na swoje tosty i jednoczesnie sprawdzal poczte komputerowa na serwerze w Monachium. Pomyslo­wy wlasciciel hotelu, idac z duchem czasu, kazdy stolik w sali sniada­niowej wyposazyl w podwojne gniazdko telefoniczne. Jednoczesnie dwie osoby, korzystajac ze swoich laptopow, mogly polaczyc sie z Internetem. Wspanialy, prosty w swojej istocie pomysl. Czy moze byc cos bardziej milego niz poranny e-mail obok porannej gazety? Tej pa­pierowej, lezacej obok filizanki na kawe, i tej ulubionej elektronicznej gdzies w Japonii, Australii, Niemczech lub Polsce.

Otworzyl e-mail od niej i nagle wykrzyknal z radosci. Wszyscy je­dzacy sniadanie przy sasiednich stolikach spojrzeli na niego zdziwieni, ale po chwili wrocili do swoich gazet lub do poczty komputerowej.

Czytal ten fragment kolejny raz, aby sie upewnic.

Gdy bedziesz tamtedy przechodzil, zwolnij troche. Bede tam stala i czeka­la na Ciebie.

Ta wiadomosc byla oszalamiajaca. Piekna. Nieprawdopodobna. Podniecajaca. Ona przyjezdza do Paryza! Bedzie czekala na niego na lotnisku! Musi natychmiast skontaktowac sie z TWA i przesunac swoj odlot z Paryza do Monachium. Tosty byly gotowe. Posmarowal je dze­mem malinowym i wywolal przegladarke stron WWW. Wszedl na strone internetowa linii lotniczej TWA. Podal swoje haslo i numer rezerwacji lotu z Nowego Jorku do Monachium przez Paryz. Bez klopotow prze­sunal swoj lot do Monachium z Paryza o jeden dzien. Przyleci do

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату