kontrakcie. Demo ma ich podniecic na tyle, aby kupili od nas pelna wersje. Zainstaluj im to tylko w komputerach kliniki. Opowiedz im ladnie, tak jak ty to umiesz. Musza poczuc, ze bardzo tego potrzebuja. Zalatwilam ci tam w Princeton pokoj w Hyatt. To hotel zaraz przy klinice. Numer rezerwacji tez jest w faksie. Jakub, nawet nie mysl o zostawieniu mnie tu w Monachium i przeniesieniu sie do Princeton. Ja wiem, ze chodza ci po glowie takie pomysly, zeby przeniesc sie do Stanow, ale nie rob mi tego. Nie zostawiaj mnie, prosze, samej z tymi Niemcami!
Usmiechnal sie. I chociaz to byl zart, wiedzial, ze bylo w nim wiele prawdy. Christiane byla absolutnie nietypowa Niemka. Spontaniczna, nieuporzadkowana, niezorganizowana, wrazliwa, porywcza i okazujaca uczucia. Zawsze wyrzucala mu, ze to ona uczy sie od niego niemieckosci, podczas gdy on jej mowil, ze jest tak slowiansko «rozmemlana» i czas przecieka jej przez palce. Wiedzial, ze jest jej najlepszym przyjacielem. Rozczulal ja miseczka truskawek w lutym, kwiatami na biurku 8 marca, chociaz nikt w Niemczech nie obchodzi Dnia Kobiet, e- mailem w dniu jej imienin, a najbardziej noszeniem ciezkich kartonow z papierem do drukarek. On, profesor, nosil papier do drukarek sekretarce. Niektorzy koledzy naukowcy byli zbulwersowani takim demonstracyjnym aktem «brutalnego lamania struktury zaleznosci». «No tak. To Polak. Oni zawsze musza cos burzyc i lamac jakies reguly» – mysleli pewnie. Christiane tylko na poczatku czula sie niezrecznie. Potem cieszyla sie na dzien, w ktorym dostarczano im papier do drukarek. Uwielbiala demonstracyjnie pokazywac «tym Niemcom, jak naprawde powinno traktowac sie kobiety». A on? On, chociaz wcale nie przepadal za «lamaniem regul», po prostu nie potrafil inaczej.
Zwracal uwage, aby w relacjach z Christiane nie posunac sie poza ramy przyjazni. Wiedzial, ze mogl o wiele dalej. Ale nie chcial. Najpierw dlatego, ze Christiane byla juz w stalym zwiazku, gdy on pojawil sie w instytucie. Pociagala go. Byla na poczatku jedyna bliska mu osoba w Niemczech. W wielu momentach swoim sposobem bycia, reakcjami nawet przypominala mu Natalie. Moze wlasnie dlatego nie chcial przekroczyc tej granicy. Nie chcial burzyc czegos i nie moc zbudowac na tym miejscu niczego innego. Pobyt w Niemczech traktowal od poczatku jako cos przejsciowego. Taka «poczekalnie» w drodze do celu. Jego celem byla Ameryka. Uwazal, ze w poczekalni – Christiane nasmiewala sie z patosu tego stwierdzenia – nie powinno zasadzac sie zadnych drzew. Byl w tej poczekalni juz kilka ladnych lat i mial czasami wrazenie, ze Christiane czeka tam na cos razem z nim.
W pierwszej chwili, gdy uslyszal o tym planie z Princeton, chcial protestowac. Pomyslal jednak o tych dwoch godzinach snu i powiedzial:
– Chrissie – lubila, gdy spieszczal jej imie wlasnie tak – nie zostawie cie samej z tymi Niemcami. Teraz, gdy juz nauczylem cie pic wodke jak prawdziwy Polak, byloby mi szkoda. Rozumiem. Lece do Filadelfii dzisiaj o jedenastej. Wystaw mi na serwer FTP te dokumentacje dla Princeton. Nie mam jej w moim laptopie, bo zupelnie nie spodziewalem sie tej wycieczki. Znajdziesz ja w komputerze w moim biurze. On jest caly czas wlaczony. Chrissie, jak juz bedziesz w moim biurze, to prosze, podlej moje kwiaty. Nie zapomnisz? Postarasz sie nie wcho dzic na moje ICQ, gdy juz bedziesz w tym komputerze? To, co tam znajdziesz, i tak bedzie po polsku. I prosze cie, nie ucz sie polskiego tylko po to.
Zasmial sie w sluchawke. Chociaz Christiane obiecala mu, ze «sie postara», wiedzial, ze i tak nic z tych staran nie bedzie. Z pewnoscia przejrzy cala historie jego korespondencji na ICQ. Christiane uwielbiala wiedziec wszystko o wszystkich. On interesowal ja zawsze najbardziej. Byl w najlepszym wieku rozrodczym, byl najmlodszym profesorem w ich instytucie, calowal kobiety w reke, a ona nawet nie mogla ustalic, z ktorymi lub z ktora sypia. Nie mogla tego ustalic, bo nie sypial z zadna. Chociaz Christiane trudno byloby w to uwierzyc, od dawna juz nie.
Gdy odlozyl sluchawke, na lozku, w miejscu gdzie siedzial, rozmawiajac z Christiane, ciemniala wielka mokra plama. No tak, przybiegl do telefonu prosto spod prysznica. Teraz juz byl suchy. Poszedl do lazienki, by wylaczyc swiatlo. Wracajac zauwazyl, ze na podlodze przy drzwiach lezy bialy arkusz papieru. Schylil sie i podniosl go. Faks od Christiane. Zadzwonil do recepcji i przesunal budzenie o dwie godziny.
Jadac taksowka z hotelu na lotnisko w Nowym Orleanie, obiecywal sobie, ze juz nigdy nie bedzie pil. Mial gigantycznego kaca, nie zdazyl przelknac nawet lyka kawy, bo zaspal, a radio w taksowce grozilo tornadem nad Polnocna Karolina. Do Filadelfii zawsze lata sie nad Polnocna Karolina!
Bylo gorzej, niz myslal. Turbulencje rozpoczely sie zaraz za Nowym Orleanem. Trzymal sie kurczowo poreczy fotela, tak jakby to moglo mu w czyms pomoc. A to byl dopiero poczatek. Po godzinie lotu, gdy wpadli w gasnace wiry po tornado nad Polnocna Karolina, obiecywal sobie glosno absolutna abstynencje. Niechby tylko wyladowali bezpiecznie, a on nie wezmie juz nigdy alkoholu do ust. Przypomnialy mu sie czasy rejsow w technikum. Tam tez tak do bolu wyrywalo wnetrznosci. Nigdy nie zapomni sceny, kiedy blady i zielony, wraz z wieloma innym przewieszony przez burte w Zatoce Biskajskiej, przerwal wymioty, aby w tej agonii smiac sie z bosmana, ktory wrzeszczal, przekrzykujac uderzenia fal:
– Marynarze wiedza, co jest najlepsze na taka pogode? Marynarze oczywiscie, kurwa, nie wiedza! Najlepszy na taka pogode jest kompot z czeresni, bo w obie strony tak samo smakuje. Niech marynarze to za pamietaja. Poza tym rzyganie to nie jebanie. To trzeba umiec. Ktory to do cholery rzyga na nawietrznej???
Musial byc chyba tak zielony jak wtedy na statku, poniewaz stewardesa co kilkanascie minut podchodzila do niego i pytala, jak moze mu pomoc. Wykorzystywal to jego sasiad z fotela obok, ogromny Teksanczyk w kowbojskim kapeluszu, ktorego nie zdjal ani na chwile. Podczas gdy on umieral, jego sasiad, jak gdyby nic sie nie dzialo, przy kazdej wizycie stewardesy zamawial alkohol. Czasami probowal go nim czestowac. Z przerazeniem i odraza w oczach odmawial. Nie mogl wyobrazic sobie wiekszej tortury niz smak whisky w tej sytuacji.
Turbulencje trwaly do samego konca, a i ladowanie bylo okropne. Uderzyli kolami w plyte lotniska tak mocno, ze nawet obojetny na wszystko jego mocno juz pijany sasiad zapytal, lekko belkoczac:
– Wyladowalismy czy nas zestrzelili?
Za brama czekal na niego kierowca wyslany na lotnisko przez uniwersytet w Princeton. Jechali ponad godzine. Gdy znalazl sie w swoim pokoju, zadzwonil natychmiast do profesora i przesunal spotkanie o trzy godziny. Nastawil budzik, zamowil budzenie w recepcji i zaprogramowal budzenie w telewizorze. Glosnosc ustawil na maksymalna. Nie mial sily sie rozebrac.
Budzil sie trzy razy, ale dopiero telewizor wymusil na nim pojscie pod prysznic. W gabinecie profesora byl kilka minut przed czasem. Znal go dobrze z wczesniejszych spotkan i kongresow. Zdziwaczaly starzec o bialych wlosach. Absolwent uniwersytetu w Zurychu – co z duma podkreslal, namietnie nawiazujac do Einsteina, ktory takze konczyl uniwersytet w Zurychu – tolerujacy wszystko oprocz niepunktualnosci, palenia papierosow i kobiet naukowcow. Dokladnie w tej kolejnosci.
Z nim zawsze mowil po niemiecku, calkowicie ignorujac fakt, ze jego wspolpracownicy i asystenci nic z tego nie rozumieli. Podczas kazdego spotkania upewnial sie, ze ich instytut na pewno nie wspolpracuje «z tymi metabiologami w Harvardzie, ktorzy ciagle jeszcze nie wiedza, ze wieloryby to ssaki». Za kazdym razem – niestety, zgodnie z prawda – zapewnial go, ze na pewno nie wspolpracuja z uniwersytetem Harvarda. Nie dodawal jednak, ze jest to ich cel od kilku lat.
Szefem biologii molekularnej w Harvardzie, o czym dowiedzial sie podczas rautu w trakcie ktoregos z kongresow – byla ekszona profesora z Princeton. Poniewaz srodowisko naukowcow to jedno z najbardziej plotkarskich srodowisk w ogole, powiedziano mu szeptem na ucho, ze profesor i eks byli malzenstwem dokladnie przez czterdziesci siedem godzin. Od jedenastej rano w sobote do dziesiatej rano w poniedzialek, bowiem dopiero o tej godzinie otwieraja sady w stanie Massachusetts. Rzekomo dokladnie czterdziesci siedem godzin po slubie zona profesora, doktor nauk biologicznych, absolwentka paryskiej Sorbony, zlozyla pozew o rozwod. On sam nigdy nie spedzil z profesorem wiecej niz jedna godzine, ale i to wystarczylo, aby rozumiec jego eks.
Prezentacja w gabinecie profesora – oczywiscie po niemiecku – trwala troche ponad godzine. Okolo siedemnastej przewieziono go do centrum komputerowego kliniki Uniwersytetu w Princeton, gdzie mial zainstalowac i przetestowac demonstracyjna wersje ich programu. Po trzech godzinach pracy, gdy juz byl bliski zakonczenia, wyszedl z sali komputerowej, aby poszukac automatu sprzedajacego puszki z cola. Musial byc gdzies w poblizu. Na amerykanskim uniwersytecie moglo nie byc biblioteki, ale musial byc automat z cola. Z oswietlonego jarzeniowkami centrum komputerowego wyszedl na ciemny korytarz.
– O Boze, ale mnie pan przestraszyl! Myslalam, ze to jakis duch. Chodzi pan dokladnie jak Thommy. Przestraszyl mnie pan strasznie. On tez mnie ciagle straszyl.
Odwrocil glowe w kierunku, z ktorego dochodzil ten glos. Czarna sprzataczka majaczyla w oddali w ciemnym korytarzu. Wygladala jak niewolnica z obrazow Teodore'a Davisa, zbierajaca bawelne na plantacjach w poblizu Nowego Orleanu. Te same na pol centymetra glebokie zmarszczki pod oczami. Te same ogromne biale