– Idiotyczne pytanie! – pomyslala z wsciekloscia. Nagle poczula sie tak, jakby od jej odpowiedzi na to idiotyczne pytanie zalezalo czyjes zycie.
Czerwony czy niebieski przewod?! Jesli przetnie niewlasciwy, wszystko wyleci w powietrze. Jak w tych idiotycznych filmach, w ktorych przystojny i opalony polidiota przecina zawsze wlasciwe przewody. Przypomniala sobie, ze w zadnym filmie nie przecinal czerwonego przewodu...
Zadzwonil telefon. Maz czekal juz w samochodzie na dole. Kliknela na «Tak». Nic sie nie wydarzylo. Swiat istnial dalej. Widownia odetchnela z ulga.
Wylaczyla komputer. Wstala. Dotknela prawa dlonia ekranu monitora. Byl jeszcze cieply. Do widzenia, Jakub...
Zgasila swiatlo i wyszla.
ON: Na kilka godzin przed poludniem odlaczyli ich od Internetu. Straszne. Wszyscy krecili sie po instytucie, nie wiedzac, co ze soba zrobic. Nagle w kuchni przy automacie do kawy zaklebil sie tlum. Ale cel usprawiedliwial te tolerowana spokojnie szykane: mieli dostac dwudziestokrotnie szybsze lacze.
Po poludniu odebral kilka e-maili. Nie bylo nic od niej. Niepokoil sie.
Na dwudziesta byl umowiony na wideokonferencje z uniwersytetem w Princeton. U nich na wschodnim wybrzezu dochodzila czternasta. Zastanawial sie, dlaczego Amerykanie zakladaja, ze mozna zrobic wi deokonferencje o dwudziestej w Europie i wszyscy beda jeszcze o tej porze w biurach. To pewnie ta ich mocarstwowosc, jeszcze im nie przeszla – pomyslal.
Po wideokonferencji wrocil na chwile do swojego biura. Bylo juz dobrze po dwudziestej drugiej. Chcial tylko wylaczyc komputer i pojsc do domu. Ta konferencja z Amerykanami zmeczyla go.
Byl e-mail od niej! Nareszcie! Zaczal czytac.
ONA: Umowila sie z sekretarka kwadrans po dwunastej. Otworzyla jej kluczem obie strony biurka.
– Niech pani zabierze wszystkie swoje osobiste rzeczy, a reszte zostawi. Ja to przejrze i uporzadkuje – powiedziala. – Prosze nie siadac na podlodze! – wykrzyknela. – Pani musi teraz uwazac, ja zaraz przyniose to male krzeselko z sekretariatu.
Sekretarka wpatrywala sie w jej brzuch, po ktorym nic jeszcze nie bylo widac, jak oczarowana. Ona tymczasem przyniosla kosz na smieci spod okna. Otworzyla torbe. Siedziala okrakiem na malym krzeselku z sekretariatu, po prawej stronie miala kosz, a po lewej duza sportowa torbe Nike. Zaczela oprozniac szuflady. Jedna po drugiej. Gdy sekretarka wyszla na lunch, otworzyla druga szuflade od dolu po prawej stronie. Te najwazniejsza. Jego szuflade.
Najpierw wyjela wypalona zielona swiece, ktora przyslal jej kiedys, aby mogli «zjesc kolacje przy swiecach». Otworzyli Chat na ICQ, otworzyli wina, zamowili pizze, on w Monachium, ona w Warszawie, zapalili swiece i zaczeli jesc. To podczas tej kolacji zapytala go, jak wyglada jego matka. Powiedzial, ze jest piekna. Mowil o niej niezwykle rzeczy. W czasie terazniejszym. Dopiero miesiac pozniej dowiedziala sie, ze umarla, gdy on byl jeszcze studentem. Do kosza.
Potem natrafila na kserokopie jego swiadectwa maturalnego. Chcial – zartujac – jej udowodnic, ze naprawde ma mature. Do kosza.
Poplamiona winem pocztowka z Nowego Orleanu. Odwrocila ja i przeczytala:
Do kosza.
Ksiazka o genetyce. Pelna jego uwag, pisanych olowkiem na marginesach. Na 304 stronie, w rozdziale o genetycznym dziedziczeniu, ten tekst, ktory ja sparalizowal, gdy odkryla go po kilku miesiacach. Wymazany gumka, ale widoczny pod swiatlo:
Do kosza.
Nie! Ona nie moze tak robic. Nie wytrzyma tego. Jednym ruchem wyszarpnela szuflade i wytrzasnela cala jej zawartosc do kosza. Wsunela pusta szuflade na miejsce i wlozyla reszte swoich osobistych rzeczy do torby. Czekala, az wroci sekretarka, siedzac z pochylona glowa na krzeselku.
W pewnym momencie spojrzala na kosz. Na samej gorze lezal model podwojnej spirali z pleksiglasu. Jego maskotka dla niej.
Jestem zla, okrutna, wstretna kobieta – pomyslala. – Jak moge mu cos takiego robic?! Wlasnie jemu?
Siegnela do kosza. Zamknela oczy. AT, CG, potem znowu CG i potem trzy razy AT... Do pokoju weszla sekretarka.
– Niech pani nie placze. Wroci pani do nas. Urodzi pani dzidziusia, troche podchowa i wroci do nas.
Nie. Nie wroce tutaj. Juz nigdy tutaj nie wroce – pomyslala. Wstala. Podniosla torbe.
Pozegnala sie z sekretarka i wyszla z biura.
Maz czekal na dole w samochodzie. Palil papierosa i czytal gazete. Gdy ja zauwazyl, natychmiast wysiadl z samochodu, aby pomoc wstawic torbe z rzeczami do bagaznika. Ruszyli.
– Mowilam ci tyle razy, abys nie zawracal tutaj w ten sposob! Blokujesz caly ruch. Maja racje, ze trabia na ciebie.
– Co oni mnie obchodza? – odpowiedzial, nie wyjmujac papierosa z ust.
Stali w poprzek ulicy, blokujac oba pasy ruchu. Nacisnal pedal gazu i z piskiem opon ruszyli.
– Prosze, zatrzymaj sie na chwile. Zatrzymaj natychmiast!
– Nie moge tutaj. Jednak zwolnil.
Nie. To nie mogl byc on. To tylko ktos podobny. To niemozliwe – pomyslala i powiedziala:
– Jedz dalej. Przepraszam. Wydawalo mi sie, ze zobaczylam znajomego.
Przyspieszyl, mruczac cos pod nosem. Skrecili w mala uliczke za kioskiem z gazetami.
ON: Zaden samolot nie odlatuje z zadnego niemieckiego lotniska do Warszawy po dwudziestej drugiej. Z Zurychu, Wiednia i Amsterdamu takze nie. Zadzwonil do Avis i kazal im podstawic auto o polnocy przed budynek instytutu. O wpol do siodmej leci samolot LOT-u z Frankfurtu nad Menem.
Okolo piatej zaparkowal wypozyczonego golfa na parkingu terminalu II lotniska we Frankfurcie.
Zeby odchodzila ode mnie powoli, krok po kroku, zeby mi lamala serce po kawalku, stopniowo, byloby latwiej – myslal, jadac autostrada z Monachium do Frankfurtu. – Wybacze jej. Ale niech mi powie wprost, ze mam odejsc. Nie w Internecie ani w e-mailu. Niech mi powie, stojac przede mna. Juz raz dostalem list i potem byl piatek i wszystko sie skonczylo.
Samolot wystartowal zgodnie z planem mimo mgly na lotnisku.
– Co panu podac do sniadania? Kawe czy herbate? – pytala usmiechnieta stewardesa.
– Niech pani mi nie przynosi zadnego sniadania. Ale czy moglaby mi pani podac bloody mary? Podwojna wodka, malo soku. Tabasco i pieprz.
Spojrzala na niego, tracac ten przyklejony sluzbowy usmiech, po czym zasmiala sie i powiedziala:
– Nareszcie jakas odmiana po tym nudnym «kawa czy herbata»! Podwojna wodka, malo soku. Zamiast sniadania.
Na lawce przed budynkiem jej biura usiadl okolo dziesiatej. Czesto wyobrazal sobie, jak moze wygladac to miejsce. Byl troche pijany. Zanim wyladowali, stewardesa przyniosla mu jeszcze jedna bloody mary. «Podwojna wodka, malo soku. Tabasco i pieprz». Na tacy staly dwie szklanki. Gdy zdjal swoja, ona wziela do reki te druga i powiedziala:
– Wypije z panem. Zamiast sniadania. Zeby poczuc, jak to jest. Zaraz i tak koncze prace.
Stukneli sie szklankami.
Czul sie troche jak znieczulony. To dobrze – myslal – nie poczuje tak mocno tych skaleczen.
Do budynku jej firmy prowadzila szeroka brama upstrzona roznokolorowymi szyldami. Szyld jej firmy byl wsrod nich. Upewnil sie zaraz rano. Okolo poludnia brame zaslonil duzy terenowy samochod z przyciemnionym szybami. Ktos wysiadl z niego po tamtej stronie i wszedl do budynku. Kierowca zaparkowal dokladnie na wprost bramy, ignorujac zakaz parkowania w tym miejscu. Otworzyl okno, zapalil papierosa i czytal spokojnie gazete. Czasami spogladal na zegarek. Widac bylo, ze czeka na kogos.