Weszlam do jego pokoju nieco pozniej niz zwykle. Chcialam, by przejrzal moja prace domowa z algebry. Pisal cos przy biurku, wprowadzajac poprawki w dokumentach z przeprowadzonych tego dnia rozmow, co zreszta czesto robil wieczorami. Ale tego dnia siedzial nieruchomo z glowa pochylona nisko nad biurkiem i apatycznie grzebal w papierach. Ze swego miejsca w progu nie wiedzialam, czy cos pisal, kartkowal dokumenty, czy tez probowal po prostu nie zasnac. Jego postac rzucala ogromny cien na gola sciane hotelowego pokoju – sylwetka mezczyzny pochylonego posepnie nad odbiciem ciemnego biurka. Gdybym nie zdawala sobie sprawy z tego, jak bardzo jest zmeczony, gdyby nie tak doskonale znany mi zarys jego ramion pochylonych nad papierami, moglabym pomyslec, iz czlowiek ten nie zyje.
18
Przepiekna, wiosenna pogoda i pelne emocji dni towarzyszyly nam w podrozy do Slowenii. Kiedy zapytalam ojca, czy wystarczy nam czasu, by ponownie pojechac do tego miasta – z ktorym wiazaly sie moje najwczesniejsze wspomnienia z naszych wypraw, ktore w mej pamieci zachowalo szczegolna won i smak, i ktore, jak juz wspomnialam, zawsze chcialam ponownie odwiedzic – odrzekl, ze ma napiete terminy spotkan podczas konferencji zorganizowanej nad wielkim jeziorem rozciagajacym sie daleko na polnoc od Emony, a pozniej musimy bezzwlocznie wracac do Amsterdamu, zanim nie releguja mnie ze szkoly. Nigdy do tego nie doszlo, ale mozliwoscia taka ojciec nieustannie sie trapil.
Gdy przybylismy na miejsce, jezioro Bied nie rozczarowalo mnie. Rozciagalo sie w szerokiej alpejskiej dolinie, wyrzezbionej jeszcze pod koniec drugiej epoki lodowej, wczesnym ludom koczowniczym zapewniajac przyjazne schronienie. Z wody wciaz sterczaly szczatki ich krytych ongis sitowiem domow. Przypominalo szafir spoczywajacy w dloniach Alp. Jego lsniaca powierzchnie pokrywaly biale zmarszczki fal wzbijanych przez poznopopoludniowa bryze. Z jednej strony wznosil sie wyzszy od innych klif, na ktorym rozsiadla sie masywna, slowenska warownia, zmieniona z niebywalym smakiem na biuro turystyczne. Zwienczone krenelazem baszty staly nad wyspa, rzucajac grozny cien na skromny, pokryty czerwona dachowka kosciolek w typie austriackim oraz na przybijajace co godzina do wysepki lodzie pasazerskie. Hotel, jak zwykle, zbudowany byl ze stali i szkla i wedle socjalistycznych norm mial piec gwiazdek. Drugiego dnia ucieklismy z niego na wycieczka wokol dolnej partii jeziora. Oswiadczylam ojcu, ze nie zniose kolejnych dwudziestu czterech godzin bez odwiedzin starodawnego zamku, na ktory spogladalam przez okno podczas kazdego posilku. Ojciec zachichotal.
– Skoro tak, to musimy tam pojsc – powiedzial.
Kolejne odprezenie polityczne bylo bardziej obiecujace, niz spodziewala sie jego ekipa, i ojciec byl wyraznie rozluzniony.
Tak wiec trzeciego dnia, zostawiajac na boku stara sprawe, ktora poprzedniego dnia podano w nowej dyplomatycznej szacie, wsiedlismy do niewielkiego autobusu. Zawiozl nas wijaca sie wokol jeziora droga do podnoza klifu, na ktorym wznosila sie warownia. Z mozolem wspielismy sie na wierzcholek. Zamek zbudowano z brazowych, niczym wyplowiala kosc, kamieni trzymajacych sie krzepko mimo uplywu stuleci. Kiedy minelismy pierwszy korytarz prowadzacy do sali recepcyjnej (tak sadzilam), zaparlo mi dech. Za oprawionymi w olow szybami, trzysta metrow nizej, lsnila biala w blasku slonca powierzchnia jeziora. Zamek sprawial wrazenie, jakby spadal w przepasc i tylko zapieral sie o skale fundamentami. Pomyslalam sobie, ze stojacy na wysepce zolty kosciolek o czerwonym dachu, dobijajaca do porosnietego barwnymi krzewami nadbrzeza lodz i olbrzymie niebieskie niebo od setek lat stanowily turystyczna atrakcje.
Ale sam zamek, o gladkich murach pochodzacych jeszcze z dwunastego stulecia, pelen toporow, wloczni i siekier, ktore przy najlzejszym dotknieciu mogly spasc prosto na glowe niebacznego turysty – stanowil istote calego krajobrazu. Pierwsi mieszkancy zasiedlajacy okolice jeziora opuscili kryte strzecha, podatne na pozary chaty i przeniesli sie na skalna wyzyne, gdzie krolowaly dotad tylko orly, poddajac sie wladzy pana feudalnego. Warownia, choc tak pieczolowicie odnowiona, dyszala wprost tamtym starodawnym zyciem. Odwrocilam sie od okna, z ktorego widok zapieral dech w piersiach, i przeszlam do kolejnej sali. Stala tam szklana trumna ze szkieletem drobnej kobiety, zmarlej na dlugo jeszcze przed nadejsciem chrzescijanstwa. Na jej zapadnietej klatce piersiowej spoczywal brazowy naszyjnik, zasniedziale pierscienie zsuwaly sie z kosci palcow. Kiedy pochylilam sie, zeby dokladniej przyjrzec sie jej twarzy, kobieta nieoczekiwanie zerknela na mnie oczodolami glebokimi niczym dwie otchlanie.
Na palacowym tarasie podawano herbate w eleganckich, porcelanowych imbrykach. Napoj byl mocny i dobrego gatunku, a cukier krystaliczny. Ojciec trzymal na stoliku dlonie tak mocno zacisniete, ze az bielaly mu palce. Dluzszy czas wpatrywalam sie w ton jeziora, a nastepnie nalalam mu kolejna filizanke herbaty.
– Dziekuje – powiedzial. W jego wzroku malowal sie jakis odlegly, pelen bolu wyraz. I znow spostrzeglam, jak bardzo jest wycienczony i wyczerpany. Czyzby potrzebowal wizyty u lekarza? – Powiedz, kochanie – odezwal sie, odwracajac sie do mnie bokiem, tak ze ujrzalam jego profil na tle pionowo spadajacego klifu i lsniacej na dole powierzchni wody. – Czy chcesz je wszystkie spisac?
– Twoje opowiesci? – zapytalam. Scisnelo mi sie serce, po czym zaczelo bic jak oszalale.
– Tak.
– Po co? – spytalam ponownie po chwili.
Bylo to juz bardzo dorosle pytanie bez zadnej mlodzienczej kokieterii. Popatrzyl na mnie swym zmeczonym wzrokiem pelnym dobroci i smutku.
– Bo jesli nie zrobisz tego ty, zapewne bede musial to zrobic ja – odrzekl.
Siegnal po filizanke, a ja zrozumialem, ze nie chce ciagnac dluzej tego tematu.
Tego wieczoru w malym, ponurym hotelowym pokoju zaczelam spisywac wszystko, co mi opowiedzial. Zawsze twierdzil, ze mam wysmienita pamiec… Az zanadto -jak czasami nadmienial.
Nastepnego dnia, przy sniadaniu, ojciec oswiadczyl, ze przez dwa lub trzy nastepne dni bedzie siedzial w hotelu, nie ruszajac sie nigdzie z miejsca. Wprawdzie trudno mi bylo wyobrazic go sobie tkwiacego kolkiem w hotelowym pokoju, ale widzac ciemne obwodki pod jego oczyma, bylam rada z tego pomyslu. Nie moglam powstrzymac mysli, ze cos mu sie przydarzylo, ze na jego barki spadly jakies nowe klopoty. Ale on powiedzial tylko, iz teskni za plazami Adriatyku. Ruszylismy zatem pociagiem ekspresowym na poludnie. Poczatkowo nazwy stacji byly pisane zarowno alfabetem lacinskim, jak i cyrylica, pozniej juz tylko cyrylica. Ojciec nauczyl mnie tego alfabetu i zabawialam sie, odczytujac na glos nazwy stacji. Kazde slowo bylo dla mnie niczym haslo kodowe otwierajace jakies sekretne drzwi.
Powiedzialam o tym ojcu, ktory tylko sie usmiechnal i wrocil do lektury ksiazki. Nieustannie jednak przenosil wzrok znad ksiazki na okno, za ktorym widzielismy traktory ciagnace plugi, czasami konia zaprzezonego do wozu wyladowanego towarem, stare kobiety kopiace w przydomowych ogrodkach. Gdy jechalismy coraz dalej na poludnie, krajobraz nabieral glebszych, zlotych i zielonych barw. Wjechalismy w kraine pokryta szarymi, skalistymi gorami, ktorych stoki, po naszej lewej stronie, opadaly gwaltownie ku lsniacemu w blasku slonca morzu. Ojciec wyraznie odzyl i nabral animuszu, w niczym nie przypominal wyczerpanego, zmaltretowanego czlowieka, jakim byl przed kilkoma dniami.
W niewielkim miasteczku opuscilismy pociag. Ojciec wynajal samochod i ruszylismy platanina kretych drog wzdluz wybrzeza. Oboje wyciagalismy szyje, by zobaczyc po jednej stronie wode – rozciagajaca sie po horyzont w blasku poznego popoludnia – a po drugiej strzelajace w niebo ruiny osmanskich fortec.
– Na tych terenach bardzo dlugo panowali Turcy – odezwal sie z zaduma ojciec. – Podboj byl bardzo krwawy i okrutny, ale pozniej, kiedy tereny te wlaczono juz do imperium, najezdzcy okazali sie tolerancyjni i przez wiele stuleci sprawnie zarzadzali tymi krainami. To jalowa i niegoscinna ziemia, ale Turkom zalezalo na morzu. Potrzebowali tutejszych zatok i portow.
Dotarlismy do nadmorskiego miasteczka. W niewielkim porcie kolysaly sie, obijajac sie o siebie na przybrzeznych falach, lodzie rybackie. Ojciec chcial zatrzymac sie na pobliskiej wyspie. Machnieciem reki zatem przywolal wlasciciela lodzi, starszego czlowieka w czarnym berecie nasunietym na tyl glowy. Mimo nadchodzacego zmierzchu bylo bardzo cieplo i wodny pyl, wzbijany dziobem lodzi, raczej rzezwil niz chlodzil. Mocno wychylilam sie za burte, czujac sie prawie jak figura dziobowa [9] .
– Uwazaj! – wykrzyknal ojciec, chwytajac mnie mocno za bluze na plecach.
Wlasciciel lodzi zacumowal przy molu w niewielkiej wiosce na wyspie. Nad osada gorowaly wieze