Wybawiciel Margaret wskazal jej lawke po drugiej stronie pomieszczenia.
– Prosze tam na chwile usiasc.
Postapila, jak jej kazano. Policjant podszedl do kontuaru i powiedzial do starszego funkcjonariusza:
– Sierzancie, to jest lady Margaret Oxenford. Na Bolting Lane zaczepil ja jakis pijak.
– Pewnie pomyslal, ze poluje na klienta.
Margaret zdumiala ilosc eufemizmow oznaczajacych prostytucje. Wygladalo na to, ze wszyscy smiertelnie bali sie nazywac ja po imieniu, w zwiazku z czym wymyslali najrozniejsze okreslenia zastepcze. Ona sama az do dzisiaj ledwo zdawala sobie sprawe z istnienia czegos takiego. Jednak zamiary mlodego mezczyzny w wieczorowym stroju byly calkowicie jasne i jednoznaczne.
Sierzant spojrzal z zainteresowaniem na Margaret, po czym powiedzial cos tak cicho, ze nie dotarlo to do jej uszu. Steve skinal glowa i odszedl w glab budynku.
Margaret przypomniala sobie, ze zostawila na ulicy pantofle. Na pietach ponczoch porobily sie ogromne dziury. Nagle ogarnal ja niepokoj; przeciez nie moze pokazac sie w takim stanie w biurze rekrutacyjnym. Rano pojdzie poszukac pantofli… ale domyslala sie, ze moze ich juz tam nie byc. Poza tym przydalaby sie jej kapiel i swieza sukienka. Chyba nie przezylaby, gdyby po tym wszystkim odmowiono jej przyjecia do P. O. T. Ale gdzie moglaby doprowadzic sie do porzadku? Za dnia nawet dom ciotki Marthy nie bedzie dla niej bezpieczny, gdyz szukajacy jej ojciec moglby zjawic sie rowniez tam. Chyba nie wpadne mu w rece z powodu glupiej pary pantofli? – pomyslala z lekiem.
Znajomy policjant wrocil z herbata w niezgrabnym dzbanku z grubego porcelitu. Byla slaba i za slodka, ale Margaret przyjela ja z wdziecznoscia. Odzyskala wiare we wlasne sily. Pokona wszystkie problemy. Jak tylko wypije herbate, wyjdzie z komisariatu i skieruje sie do jakiejs biednej dzielnicy, gdzie znajdzie sklep z tanimi ubraniami. Ma przeciez jeszcze kilka szylingow. Kupi sobie sukienke, pare sandalkow i komplet czystej bielizny, po czym pojdzie do publicznej lazni, wykapie sie i przebierze. Potem bedzie gotowa zaczac sluzbe w wojsku.
Jej rozwazania przerwal jakis halas dobiegajacy zza drzwi. W chwile potem do komisariatu wpadla grupa mlodych mezczyzn. Wszyscy byli elegancko ubrani, niektorzy we frakach, inni w wieczorowych garniturach. Dopiero po jakims czasie Margaret zorientowala sie, ze ciagna ze soba stawiajacego opor kompana. Jeden z mezczyzn zaczal cos wykrzykiwac do siedzacego za kontuarem sierzanta.
– W porzadku, uciszcie sie! – przerwal mu rozkazujacym tonem policjant. – Nie jestescie na boisku, tylko w komisariacie. – Halas nieco przycichl, ale sierzantowi to nie wystarczylo. – Jezeli natychmiast sie nie uspokoicie, wsadze was wszystkich do paki! – ryknal. – Zamknac sie, rozumiecie?
Mlodziency wreszcie umilkli i uwolnili swego wieznia, ktory poprawil wymiete ubranie i obrzucil ich posepnym spojrzeniem. Sierzant skinal na ciemnowlosego chlopaka mniej wiecej w wieku Margaret.
– W porzadku. A teraz ty mi powiesz, o co to cale zamieszanie.
Mlody mezczyzna wycelowal oskarzycielski palec w wieznia.
– Ten blagier zaprosil moja siostre do restauracji, po czym uciekl nie placac rachunku! – oswiadczyl z oburzeniem w glosie. Mowil z wyraznym arystokratycznym akcentem, Margaret zas odniosla wrazenie, ze juz go kiedys widziala. Miala nadzieje, ze jej nie rozpozna; byloby jej bardzo wstyd, gdyby ktos dowiedzial sie, ze najpierw uciekla z domu, a potem zostala doprowadzona na komisariat przez policjanta.
– Nazywa sie Harry Marks – dodal jeszcze mlodszy chlopak w prazkowanym garniturze. – Trzeba go zamknac.
Margaret przyjrzala sie z zainteresowaniem Harry'emu Marksowi. Byl niezwykle przystojnym, dwudziestodwu – lub dwudziestotrzyletnim mezczyzna o jasnych wlosach i regularnych rysach twarzy. Znakomicie prezentowal sie w eleganckim dwurzedowym garniturze, cokolwiek wymietym w wyniku niedawnej szamotaniny. Obrzucil pogardliwym spojrzeniem swoich oskarzycieli, po czym oswiadczyl:
– Ci ludzie sa pijani.
– Moze i jestesmy pijani, ale on jest oszustem i zlodziejem! – wykrzyknal chlopak w prazkowanym garniturze. – Prosze, co znalezlismy w jego kieszeni. – Rzucil cos na kontuar. – Te spinki skradziono dzis sir Simonowi Monkfordowi.
– W porzadku – odezwal sie sierzant. – Rozumiem wiec, ze oskarzacie go o oszustwo, polegajace na niezaplaceniu rachunku w restauracji i o kradziez. Czy cos jeszcze?
Chlopak w prazkowanym garniturze rozesmial sie szyderczo.
– A co, jeszcze panu malo?
Sierzant wycelowal w niego olowek.
– Nie zapominaj, gdzie jestes, synu. Byc moze urodziles sie z kieszeniami pelnymi zlota, ale to jest posterunek policji i jesli nie bedziesz zachowywal sie jak trzeba, to posiedzisz sobie do rana w cholernie paskudnej celi!
Chlopakowi zrobilo sie chyba glupio, bo nic nie odpowiedzial.
Sierzant skoncentrowal uwage na tym, ktory przemowil pierwszy.
– Moze pan poprzec swoje oskarzenia jakimis dowodami? Musze znac nazwe i adres restauracji, nazwisko i adres panskiej siostry, a takze nazwisko i adres wlasciciela tych spinek.
– Oczywiscie. Restauracja nazywa sie…
– To dobrze. W takim razie, pan tu zostanie. – Wskazal palcem oskarzonego. – A pan usiadzie i poczeka. Reszta moze isc do domu. – Poparl swoje slowa machnieciem reki.
Wszyscy sprawiali wrazenie mocno rozczarowanych. Wielka przygoda zakonczyla sie zupelnie nieciekawie. Przez chwile nikt sie nie poruszyl.
– Zmykac stad, do jasnej cholery! – ryknal sierzant.
Margaret jeszcze nigdy nie slyszala w jednym dniu tak wielu przeklenstw.
Wreszcie mlodziency ruszyli do wyjscia, mamroczac cos pod nosem.
– Czlowiek przyprowadza zlodzieja do komisariatu, a tam traktuja go tak, jakby sam byl przestepca! – burknal chlopak w prazkowanym garniturze. Zaczal zdanie jeszcze w pomieszczeniu, lecz skonczyl je przezornie za drzwiami.
Sierzant zabral sie do spisywania zeznan ciemnowlosego chlopca. Harry Marks stal przez chwile obok nich, ale wkrotce odwrocil sie, wyraznie zniecierpliwiony. Spostrzeglszy Margaret obdarzyl ja promiennym usmiechem i usiadl obok niej na lawce.
– Wszystko w porzadku, dziewczyno? – zapytal. – Co tu porabiasz w srodku nocy?
Margaret nie posiadala sie ze zdumienia; Harry Marks zmienil sie w okamgnieniu. Zniknely gdzies jego wytworne maniery i staranny akcent, ustepujac miejsca obcesowemu zachowaniu i akcentowi bardzo podobnemu do tego, jakim mowil sierzant. Tak ja to zaskoczylo, ze przez dluzsza chwile nie mogla zdobyc sie na odpowiedz.
Harry rzucil ukradkowe spojrzenie na drzwi, jakby nosil sie z zamiarem ucieczki, ale niemal jednoczesnie poczul na sobie uwazny wzrok mlodego policjanta, ktory do tej pory nie odezwal sie ani slowem. Zrezygnowal wiec ze swoich planow i ponownie zwrocil sie do Margaret:
– Kto ci tak podbil oko? Twoj stary?
– Zgubilam sie w ciemnosci i wpadlam na skrzynke pocztowa – wykrztusila wreszcie dziewczyna.
Tym razem on sie zdziwil. Wzial ja za zwykla robotnice, ale uslyszawszy jej akcent zorientowal sie natychmiast, ze popelnil blad. Bez mrugniecia powieka powrocil do swego poprzedniego wcielenia.
– Moj Boze, coz za niefortunny przypadek!
Margaret byla nim zafascynowana. Kim byl naprawde? Czula od niego zapach wody kolonskiej, mial starannie przystrzyzone, choc moze odrobine zbyt dlugie wlosy, byl ubrany w ciemnogranatowy garnitur skrojony wedlug wzoru, ktory stal sie modny dzieki Edwardowi VIII, na nogach mial jedwabne skarpetki i buty z pierwszorzednej skory. Rowniez jego bizuterii nie mozna bylo nic zarzucic; diamentowa szpilka w kolnierzyku, takie same spinki w mankietach, do tego zloty zegarek z paskiem z krokodylej skory i rowniez zloty sygnet na malym palcu lewej reki: Dlonie mial duze i silne, ale paznokcie byly idealnie czyste.
– Naprawde wyszedl pan z restauracji nie placac rachunku? – zapytala polglosem.
Przez chwile przygladal sie jej badawczo, po czym, podjawszy decyzje, odparl konspiracyjnym szeptem:
– Naprawde.
– Ale dlaczego?
– Dlatego, ze gdybym musial sluchac jeszcze choc przez minute Rebeki Maugham – Flint opowiadajacej o swoich przekletych koniach, na pewno nie zdolalbym sie opanowac, zlapalbym ja za gardlo i udusil.
Margaret zachichotala cichutko. Znala Rebeke Maugham – Flint – poteznie zbudowana, toporna dziewczyne,