by cie satysfakcjonowalo. Oczywiscie nie wystawie ci czeku in blanco, ale wiedz, ze jestem gotow pojsc na daleko idace ustepstwa. – Nancy sluchala go z rosnacym zdumieniem; w ciagu ostatnich kilku lat zrobil sie z niego znakomity negocjator. Spojrzal nad jej glowa w kierunku ladu. – Zdaje sie, ze twoj brat chce z toba porozmawiac.
Obejrzala sie i zobaczyla zblizajacego sie Petera. Nat oddalil sie dyskretnie. Wygladalo na to, ze zostala wzieta w dwa ognie. Przygladala sie bratu z pogarda; oszukal ja i zdradzil, nic wiec dziwnego, ze nie miala najmniejszej ochoty na pogawedke. Wolalaby rozwazyc w spokoju zaskakujaca propozycje Nata i sprobowac dopasowac ja do swoich nowych pogladow na zycie, ale Peter nie dal jej na to czasu. Stanal przed nia, przechylil w charakterystyczny sposob glowe i zapytal:
– Mozemy pogadac?
– Watpie! – prychnela.
– Chcialbym cie przeprosic.
– Dopiero teraz, kiedy twoje zamiary spelzly na niczym.
– Chce zawrzec pokoj.
Kazdy ma dzisiaj do mnie jakis interes – pomyslala z gorycza.
– W jaki sposob masz zamiar wynagrodzic mi to, co uczyniles?
– To mi sie nie uda – odparl natychmiast. – Nigdy. – Usiadl na miejscu Nata. – Kiedy przeczytalem twoj raport, poczulem sie ostatnim glupcem. Napisalas, ze nie potrafie prowadzic interesow i ze nie dorownuje naszemu ojcu. Zrobilo mi sie wstyd, bo w glebi serca wiedzialem, ze masz racje.
Coz, to juz pewien postep – przemknelo jej przez mysl.
– Ale jednoczesnie wscieklem sie jak diabli, Nan, nie bede tego ukrywal. – Jako dzieci mowili do siebie Nan i Petey; uslyszawszy to zdrobnienie poczula, ze cos ja dlawi. – Nie wiedzialem, co robie.
Potrzasnela glowa. Byla to jego typowa wymowka.
– Doskonale wiedziales, co robisz – powiedziala bardziej ze smutkiem niz zloscia.
Przy wejsciu do budynku zebrala sie grupka glosno rozmawiajacych pasazerow. Peter obrzucil ich zniecierpliwionym spojrzeniem:
– Moze przejdziemy sie troche wzdluz brzegu? – zaproponowal.
Nancy westchnela ciezko i podniosla sie z lezaka. Badz co badz, byl jej mlodszym bratem.
Usmiechnal sie do niej promiennie.
Zeszli z mola, przekroczyli tory kolejowe, a kiedy znalezli sie na plazy, Nancy zdjela pantofle i szla po piasku w samych ponczochach. Wiatr potargal jasne wlosy Petera; stwierdzila ze zdumieniem, ze zaczal juz wyraznie lysiec. Zastanowilo ja, dlaczego wczesniej nie zwrocila na to uwagi, ale zaraz przypomniala sobie, ze zawsze bardzo starannie zaczesywal wlosy na skronie – teraz juz wiedziala dlaczego. Nagle poczula sie bardzo staro.
Byli na plazy sami, lecz mimo to Peter nie odzywal sie ani slowem. Wreszcie Nancy postanowila przerwac milczenie.
– Dowiedzialam sie od Danny'ego Rileya o bardzo dziwnej rzeczy. Otoz nasz ojciec podobno celowo staral sie doprowadzic do tego, zebysmy ciagle mieli ze soba na pienku.
Peter zmarszczyl brwi.
– Po co mialby to robic?
– Bysmy stali sie twardsi.
Parsknal smiechem.
– Wierzysz w to?
– Tak.
– Ja chyba tez.
– Postanowilam, ze jak najpredzej musze rozpoczac zycie na wlasny rachunek.
Skinal glowa, po czym zapytal:
– Ale co to ma wlasciwie znaczyc?
– Jeszcze nie wiem. Moze przyjme propozycje Nata i sprzedam mu nasza firme?
– To juz nie jest nasza firma, Nan. Nalezy do ciebie.
Spojrzala na niego uwaznie. Czy mowil serio? Czula sie okropnie, nie mogac wyzbyc sie podejrzliwosci. Postanowila mu uwierzyc.
– A co ty bedziesz robil?
– Pomyslalem sobie, ze kupie ten dom. – Mijali wlasnie atrakcyjny bialy budynek o pomalowanych na zielono okienniicach. – Bede mial mnostwo czasu na wypoczynek.
Zrobilo jej sie go zal.
– To ladny dom – przyznala – ale czy jest na sprzedaz?
– Po drugiej stronie wisi tabliczka. Zdazylem sie juz troche rozejrzec. Chodz, to sama zobaczysz.
Obeszli budynek. Zarowno drzwi, jak i okiennice byly starannie pozamykane, w zwiazku z czym nie mogli zajrzec do srodka, ale z zewnatrz sprawial imponujace wrazenie. Na obszernej werandzie kolysal sie hamak, w ogrodzie znajdowal sie kort tenisowy, a na samym skraju posiadlosci niewielki, pozbawiony okien hangar.
– Moglbys tu trzymac lodke – zauwazyla. Peter uwielbial zeglowanie.
Boczne drzwi hangaru byly otwarte. Peter wszedl do srodka.
– Dobry Boze! – wykrzyknal nagle.
Weszla za nim wytezajac oczy, by dojrzec cokolwiek w mroku.
– O co chodzi? – zapytala z niepokojem. – Peter, nic ci sie nie stalo?
Nagle pojawil sie obok niej i chwycil ja za ramie. Na jego twarzy ujrzala paskudny, triumfalny grymas; natychmiast zrozumiala, ze popelnila okropny blad, ale nie zdazyla zareagowac, gdyz Peter szarpnal ja gwaltownie, wciagajac glebiej do hangaru. Krzyknela przerazliwie, zatoczyla sie i upadla na zakurzona podloge, wypuszczajac pantofle i torebke.
– Peter! – zawolala z wsciekloscia. Uslyszala jego szybkie kroki, a zaraz potem drzwi zatrzasnely sie z hukiem; zostala sama w calkowitej ciemnosci. – Peter? – Cos skrzypnelo, a potem stuknelo, jakby jej brat podpieral drzwi od zewnatrz. – Peter, powiedz cos! – krzyknela rozpaczliwie.
Odpowiedziala jej cisza.
Ogarnal ja paniczny strach. Niewiele brakowalo, by zaczela wrzeszczec, ile sil w plucach. Przycisnela dlonie do ust i zacisnela zeby na palcach. Po chwili panika zaczela stopniowo ustepowac.
Stojac nieruchomo w ciemnosci, slepa i zdezorientowana, uswiadomila sobie, ze wszystko zostalo z gory zaplanowane. Najpierw znalazl ten hangar, a potem zwabil ja tu i zamknal, zeby nie wsiadla do samolotu, a tym samym spoznila sie na zebranie rady nadzorczej. Jego skrucha, przeprosiny, bajki o wycofaniu sie z interesow, bolesna szczerosc – wszystko bylo udawane. Z calkowitym cynizmem odwolal sie do wspomnien z dziecinstwa, aby zmiekczyc jej serce. Znowu mu zaufala, on zas znowu ja oszukal. Chcialo jej sie plakac.
Przygryzla wargi i zaczela sie zastanawiac nad swoja sytuacja. Kiedy jej oczy przyzwyczaily sie do ciemnosci, ujrzala waski pasek swiatla saczacego sie przez szpare pod drzwiami. Ruszyla w tamta strone z wyciagnietymi do przodu rekami. Dotarlszy do drzwi zaczela po omacku szukac po obu stronach futryny, az trafila na wylacznik. Kiedy go przekrecila, wnetrze malego hangaru zalalo swiatlo. Bez wiekszej nadziei sprobowala nacisnac klamke, ale nie ustapila; byla czyms podparta z zewnatrz. Naparla calym ciezarem ciala na drzwi, lecz one rowniez ani drgnely.
Po upadku bolaly ja kolana i lokcie. Ponczochy nadawaly sie juz tylko do wyrzucenia.
– Ty swinio – powiedziala do nieobecnego Petera.
Zalozyla pantofle, podniosla torebke i rozejrzala sie dookola. Wiekszosc miejsca zajmowala duza zaglowka spoczywajaca na niskim wozku. Maszt wisial poziomo pod sufitem, a starannie zlozone zagle lezaly na pokladzie. W przedniej scianie hangaru znajdowaly sie szerokie dwuskrzydlowe drzwi, ale, jak nalezalo sie spodziewac, okazaly sie dokladnie zamkniete.
Hangar nie stal przy samej plazy, lecz mimo to istniala szansa, ze ktos z pasazerow Clippera, albo ktokolwiek inny, bedzie przechodzil w poblizu. Nancy wziela gleboki oddech i zaczela krzyczec najglosniej, jak mogla:
– Na pomoc! Na pomoc!
Postanowila powtarzac wolanie w minutowych odstepach, zeby zbyt szybko nie ochrypnac.
Zarowno glowne, jak i boczne drzwi byly dobrze dopasowane i sprawialy dosc solidne wrazenie, ale moze udaloby sie wywazyc je za pomoca lomu lub czegos w tym rodzaju? Rozejrzala sie uwaznie; niestety, wlasciciel
