lodzi musial bardzo lubic porzadek, gdyz nie trzymal w hangarze zadnych narzedzi.
Krzyknela ponownie o pomoc, po czym wdrapala sie na poklad zaglowki, w dalszym ciagu szukajac czegos, co pozwoliloby jej uporac sie z drzwiami. Niestety, wszystkie szafki byly solidnie pozamykane. Jeszcze raz rozejrzala sie po wnetrzu hangaru, lecz nie dostrzegla niczego, co wczesniej moglo umknac jej uwagi.
– Niech to szlag trafi! – zaklela glosno.
Usiadla na podniesionym mieczu i pograzyla sie w ponurych rozwazaniach. W hangarze bylo dosc zimno; dobrze, ze miala welniany plaszcz. Mniej wiecej co minute powtarzala wolanie o pomoc, lecz w miare uplywu czasu jej nadzieje coraz bardziej malaly. Pasazerowie z pewnoscia wrocili juz na poklad Clippera. Wkrotce maszyna wystartuje do dalszego lotu, a ona zostanie tutaj, zamknieta jak w wiezieniu.
Nagle przyszlo jej do glowy, ze utrata firmy moze okazac sie najmniej istotnym z jej zmartwien. Przypuscmy, ze przez najblizszy tydzien nikt nie pojawi sie w poblizu hangaru? Wtedy po prostu tu umrze. Ponownie ogarnieta panika zaczela krzyczec bez przerwy, najglosniej jak mogla. W swoim glosie slyszala coraz wyrazniejsza nute histerii, co przerazilo ja jeszcze bardziej.
Dopiero zmeczenie przywrocilo jej spokoj. Peter byl podstepnym draniem, ale nie morderca; na pewno nie pozwoli jej umrzec. Prawdopodobnie zadzwoni do policji w Shediac i poinformuje ich, ze w hangarze w poblizu plazy siedzi zamknieta kobieta. Oczywiscie zrobi to dopiero po posiedzeniu rady nadzorczej. Powtarzala sobie, ze nic jej nie grozi, lecz w glebi duszy nadal odczuwala powazny niepokoj. A jesli Peter okaze sie bardziej bezwzgledny, niz przypuszczala? Albo jesli zapomni o niej? Moze przeciez zachorowac albo miec wypadek… Kto ja wtedy uratuje?
Do jej uszu dotarl stlumiony ryk poteznych silnikow Clippera. Nancy przestala sie bac, pograzyla sie natomiast w czarnej rozpaczy. Nie dosc, ze zostala zdradzona i pokonana, to jeszcze stracila Mervyna, ktory siedzi teraz na pokladzie samolotu, czekajac na start. Moze nawet zastanawia sie, co sie z nia stalo, ale poniewaz ostatnie slowa, jakie od niej uslyszal, brzmialy: „Ty glupcze”, dojdzie zapewne do wniosku, ze postanowila z nim ostatecznie zerwac.
Zachowal sie bardzo arogancko przypuszczajac, ze Nancy poleci z nim do Anglii, ale dokladnie tak samo postapilby kazdy mezczyzna, ktory znalazlby sie na jego miejscu. Zupelnie niepotrzebnie urzadzila mu z tego powodu awanture. Rozstali sie w gniewie i kto wie, czy kiedykolwiek sie zobacza. Na pewno nie, jesli ona tu umrze.
Ryk przybral na sile. Clipper rozpedzal sie do startu. Przez minute lub dwie halas utrzymywal sie na tym samym poziomie, a potem zaczal cichnac, kiedy samolot wzbil sie w niebo i skierowal w strone punktu docelowego podrozy. Juz po wszystkim – pomyslala Nancy. – Stracilam firme, stracilam Mervyna, a wszystko wskazuje na to, ze umre smiercia glodowa.
Znacznie bardziej prawdopodobne bylo jednak, ze wczesniej umrze z pragnienia, skrecajac sie w nieludzkich cierpieniach…
Starla z policzka samotna lze. Musi wziac sie w garsc. Na pewno istnieje jakas szansa ratunku. Po raz kolejny rozejrzala sie dookola. Moze udaloby sie uzyc masztu jako tarana? Wstala i sprobowala go poruszyc. Nie, byl zbyt ciezki, zeby posluzyla sie nim jedna osoba. Moze wiec uda sie przedostac przez drzwi w inny sposob? Przypomniala sobie opowiesci o wiezniach przetrzymywanych w glebokich lochach, ktorzy calymi latami wydlubywali ze scian kamienie w plonnej nadziei, ze ta droga uda im sie wydostac na wolnosc. Ona jednak nie miala tyle czasu, w zwiazku z czym przydaloby sie jej cos twardszego niz palce i paznokcie. Zajrzala do torebki; miala w niej niewielki grzebien z kosci sloniowej, prawie zuzyta szminke, tania puderniczke, ktora dostala od chlopcow na trzydzieste urodziny, haftowana chusteczke, ksiazeczke czekowa, jeden banknot pieciofuntowy, kilka piecdziesieciodolarowych oraz zlote wieczne pioro. Jednym slowem nic, co moglaby wykorzystac. Pomyslala o ubraniu; miala przeciez na sobie pasek z krokodylej skory z pozlacana klamra. Ostry szpikulec powinien byc wystarczajaco twardy, by wydlubac nim drewno wokol zamka. Bedzie to ciezka i dluga praca, ale ona nie miala przeciez teraz innych zajec.
Zeszla z lodzi i odszukala zamek w duzych dwuskrzydlowych drzwiach. Drewno wygladalo na dosc grube, ale moze nie bedzie musiala przebijac sie na wylot, tylko wystarczy, jesli zrobi glebokie wyzlobienie, a nastepnie uderzy czyms mocno.
– Na pomoc! – krzyknela ponownie, lecz i tym razem nikt jej nie odpowiedzial.
Zdjela pasek, potem zas takze spodnice, ktora nie chciala utrzymac sie bez niego na biodrach. Zlozyla ja starannie i polozyla na burcie zaglowki. Choc nikt jej nie widzial, byla zadowolona, ze ma na sobie ladne, obszyte koronka majteczki i elegancki pas.
Wykonala kwadratowa ryse wokol zamka, po czym zaczela ja poglebiac. Metal, z ktorego wykonano klamerke, nie byl zbyt twardy, i bolec wkrotce sie wygial. Mimo to kontynuowala prace, przerywajac ja od czasu do czasu tylko po to, by zawolac o pomoc. Rysa zamienila sie w wyrazny rowek, na podlodze zas zbieralo sie coraz wiecej drzewnego pylu.
Drewno okazalo sie dosc miekkie, byc moze z powodu wilgotnego powietrza. Praca posuwala sie szybko naprzod; Nancy zaczela switac nadzieja, ze juz wkrotce znajdzie sie na wolnosci.
Kiedy nadzieja zamienila sie juz prawie w pewnosc, bolec sie zlamal.
Podniosla go natychmiast z podlogi i probowala zlobic dalej, lecz bez klamerki nie bardzo miala jak go zlapac. Jesli wzmacniala nacisk, bolec wrzynal sie jej bolesnie w palce, a jesli trzymala go zbyt lekko, ani troche nie poglebiala rowka. Kiedy po raz kolejny wypadl jej z dloni, rozplakala sie i bezsilnie zabebnila piesciami w drzwi.
– Jest tam kto? – uslyszala czyjs glos.
Zamarla w bezruchu. Czyzby miala halucynacje?
– Halo! Na pomoc! – krzyknela co sil w plucach.
– Czy to ty, Nancy?
Serce zabilo jej jak szalone. Ten brytyjski akcent poznalaby wszedzie na swiecie.
– Mervyn! Dzieki Bogu!
– Wszedzie cie szukam. Co sie stalo, do stu diablow?
– Wypusc mnie stad, dobrze?
Drzwi zatrzesly sie.
– Zamkniete na klucz.
– Sa jeszcze drugie, z boku.
– Juz tam ide.
Nancy podbiegla do bocznych drzwi, omijajac stojaca na srodku hangaru lodz.
– Sa podparte. Jedna chwile… – uslyszala glos Mervyna.
Uswiadomila sobie, ze stoi w samych majtkach i ponczochach, wiec otulila sie plaszczem, by ukryc swoj negliz. W chwile pozniej drzwi otworzyly sie, ona zas rzucila sie Mervynowi w ramiona.
– Balam sie, ze tu umre! – wyznala, po czym wybuchnela placzem.
Przytulil ja i glaskal po wlosach.
– No juz, juz… – mruczal uspokajajaco.
– To Peter mnie tu zamknal – powiedziala przez lzy.
– Domyslilem sie, ze cos zbroil. Ten twoj braciszek to kawal drania, jesli chcesz znac moje zdanie.
Jednak Nancy tak bardzo ucieszyl widok Mervyna, ze nie byla w stanie myslec o Peterze. Przez chwile wpatrywala mu sie w oczy przez zaslone z lez, a potem zaczela obsypywac pocalunkami jego twarz – oczy, policzki, nos, wreszcie usta. Ogarnelo ja ogromne podniecenie. Rozchylila namietnie wargi, on zas objal ja mocno i przycisnal do siebie. Dotyk jego ciala sprawial jej wielka rozkosz.
Mervyn wsunal rece pod plaszcz i nagle znieruchomial, kiedy dotknal jej bielizny. Odsunal sie, by na nia spojrzec. Plaszcz rozchylil sie nieco.
– Co sie stalo z twoja spodnica?
Parsknela smiechem.
– Usilowalam wydlubac w drzwiach dziure klamerka od paska, ale spodnica wciaz mi spadala, wiec ja zdjelam…
– Coz za mila niespodzianka… – mruknal, po czym pogladzil ja po posladkach i nagich udach. Czula przez ubranie jego erekcje. Siegnela tam reka.
Po chwili oboje ogarnelo szalencze pozadanie. Chciala sie z nim kochac tutaj, natychmiast, i wiedziala, ze on pragnie tego samego. Jeknela, kiedy nakryl jej male piersi swymi silnymi dlonmi. Rozpiela mu rozporek i wsunela
