Przez cale zycie postepowal uczciwie, brzydzac sie ludzmi poslugujacymi sie podstepem i klamstwem, teraz jednak musial korzystac z metod, ktore szczerze potepial. Wkrotce wszystko pan zrozumie, kapitanie – pomyslal. Sprawiloby mu znacznie wieksza ulge, gdyby mogl powiedziec to glosno.

Kapitan podszedl do stanowiska nawigatora i pochylil sie nad mapa. Nawigator, Jack Ashford, obrzucil Eddiego zdziwionym spojrzeniem, po czym wskazal kapitanowi punkt na mapie.

– Jestesmy tutaj.

Warunkiem powodzenia planu bylo, aby samolot wodowal w przesmyku miedzy stalym ladem z wyspa Grand Manan. Liczyli na to zarowno gangsterzy, jak i Eddie. Jednak w chwilach niebezpieczenstwa ludzie robili rozne glupie rzeczy. Eddie postanowil, ze gdyby kapitan Baker z jakiegos powodu wyznaczyl inne miejsce wodowania, on zabierze glos i zwroci uwage na zalety przesmyku. Oczywiscie Baker odniesie sie podejrzliwie do jego propozycji, ale bedzie musial uznac jej wyzszosc. Poza tym, to jego zachowanie mozna by uznac za dziwne, gdyby upieral sie przy innym rozwiazaniu.

Okazalo sie jednak, ze nie jest potrzebna zadna interwencja.

– Tutaj – powiedzial Baker po krotkim zastanowieniu. – Wodujemy w tym przesmyku.

Eddie odwrocil sie szybko, by nikt nie dostrzegl radosci malujacej sie na jego twarzy. Uczynil kolejny krok w kierunku odzyskania Carol-Ann.

Przygotowujac sie wraz z zaloga do awaryjnego wodowania wyjrzal przez okno, by ocenic stan morza. Niewielka biala lodz kolysala sie na falach. Wszystko wskazywalo na to, ze wodowanie nie bedzie nalezalo do najlagodniejszych.

Nagle uslyszal glos, ktory sprawil, ze serce podeszlo mu do gardla.

– Co sie stalo?

Do kabiny wszedl Mickey Finn.

Oczy Eddiego rozszerzyly sie z przerazenia. Drugi inzynier natychmiast domysli sie, ze zawory w dyszach odplywowych nie zostaly zamkniete. Trzeba go sie szybko pozbyc…

Wyreczyl go kapitan Baker.

– Splywaj stad, Mickey! – warknal. – Druga zaloga ma siedziec w kabinie przypieta do foteli, a nie lazic po calej maszynie i zadawac glupie pytania!

Mickey zniknal, jakby go nigdy nie bylo, i Eddie odetchnal spokojnie.

Samolot blyskawicznie tracil wysokosc. Baker chcial szybko znalezc sie jak najnizej nad woda, na wypadek gdyby paliwo skonczylo sie wczesniej, niz oczekiwali.

Skrecili na zachod, by nie przelatywac nad wyspa; gdyby wtedy zabraklo paliwa, wszyscy by zgineli. W chwile pozniej znalezli sie nad przesmykiem…

Eddie ocenil, ze fale maja ponad metr wysokosci. Granica bezpieczenstwa wynosila sto centymetrow. Deakin zacisnal zeby; Baker byl dobrym pilotem, ale czekalo go piekielnie trudne zadanie.

Clipper jeszcze bardziej obnizyl lot. W pewnej chwili Eddie poczul, jak kadlub zetknal sie ze szczytem wysokiej fali. Po kilku sekundach nastapilo drugie zetkniecie, tym razem znacznie silniejsze, po ktorym wielka maszyna podskoczyla raptownie w gore, na co zoladek Deakina zareagowal bolesnym skurczem.

Eddie powaznie bal sie o ich zycie. Tak wlasnie wygladaly katastrofy lodzi latajacych.

Mimo ze samolot znajdowal sie nadal w powietrzu, zderzenie z fala znacznie zmniejszylo jego predkosc. Sila nosna byla tak slaba, ze nie moglo juz byc mowy o lagodnym opadnieciu na powierzchnie morza. Nalezalo spodziewac sie raptownego, groznego upadku, jak po skoku z trampoliny na brzuch. Tyle tylko, ze brzuch Clippera wykonano z cienkiego aluminium, ktore moglo rozedrzec sie jak papierowa torba.

Zamarl, czekajac na kolejne uderzenie. Kiedy wreszcie nastapilo, Eddie poczul je az w kregoslupie. Okna zalala woda. Siedzacy bokiem do kierunku lotu Eddie zdolal jakos utrzymac sie w fotelu, radiooperator natomiast o malo nie spadl ze swojego miejsca, uderzajac przy okazji glowa w mikrofon. Wygladalo na to, ze samolot rozpada sie na kawalki. Staloby sie tak, gdyby ktores ze skrzydel zahaczylo o fale.

Minela sekunda… druga… Z dolnego pokladu dobiegaly krzyki przerazonych pasazerow. Samolot wyprysnal z wody niczym korek z butelki, tylko po to jednak, by zaraz opasc ponownie. Na szczescie nie przechylil sie na zadna strone.

Eddie zaczal wierzyc, ze jednak sie uda. Kiedy z szyb zniknely wodne rozbryzgi, przekonal sie, ze silniki nadal pracuja.

Clipper stopniowo wytracal predkosc. Eddie z kazda chwila czul sie coraz bezpieczniej, az wreszcie maszyna stanela, kolyszac sie dostojnie na falach.

– Boze, bylo gorzej, niz sie spodziewalem – mruknal kapitan Baker. Odpowiedzial mu pelen ulgi smiech zalogi.

Eddie wstal i zblizyl sie do okna, przeszukujac wzrokiem powierzchnie morza. Widocznosc byla dobra, lecz zadna jednostka plywajaca nie zblizala sie do Clippera – chyba ze gangsterzy zdecydowali sie podplynac od tylu, gdzie nikt nie mogl ich zauwazyc.

Wrocil na stanowisko i wylaczyl silniki. Radiooperator nadawal sygnal Mayday.

– Pojde uspokoic pasazerow – oswiadczyl kapitan i zszedl po schodkach na dolny poklad. W tej samej chwili radiooperator otrzymal odpowiedz na swoje wezwania; Eddie mial nadzieje, ze pochodzila od ludzi, ktorzy czekali na Frankiego Gordina.

Nie mogl sie doczekac, by to sprawdzic. Otworzyl klape w przedniej czesci kabiny i zszedl do pomieszczenia w dziobie samolotu. Zewnetrzna klapa opuszczala sie w dol, tworzac cos w rodzaju platformy. Eddie stanal na niej i rozejrzal sie dookola. Musial mocno trzymac sie krawedzi wlazu, by zachowac rownowage. Fale zalewaly hydrostabilizatory, niektore zas byly wystarczajaco wysokie, by obryzgac mu stopy slona piana. Slonce tylko od czasu do czasu wychylalo sie zza chmur i wial silny wiatr. Eddie obrzucil uwaznym spojrzeniem kadlub i skrzydla, ale nigdzie nie dostrzegl zadnych uszkodzen. Potezna maszyna wyszla z opresji bez szwanku.

Rzucil kotwice, a nastepnie zaczal uwaznie przeczesywac horyzont w poszukiwaniu lodzi, ktora miala tu na nich czekac. Gdzie podziali sie kumple Luthera? Co bedzie, jesli sie nie pojawia? Wreszcie jednak dostrzegl w oddali duza motorowke. Czy to oni? Czy Carol-Ann jest na pokladzie? Istnialo niebezpieczenstwo, ze jest to jakas inna lodz, ktorej zaloga postanowila skorzystac z okazji i obejrzec z bliska latajacego kolosa.

Zblizala sie w blyskawicznym tempie, podskakujac na falach. Rzuciwszy kotwice Eddie powinien wrocic na swoje stanowisko w kabinie nawigacyjnej, ale nie mogl ruszyc sie z miejsca. Jak zahipnotyzowany wpatrywal sie w rosnaca szybko lodz. Byl to wlasciwie duzy motorowy jacht z kryta kabina. Eddie zdawal sobie sprawe, ze tamci pedza z predkoscia dwudziestu pieciu albo nawet trzydziestu wezlow, lecz jemu wydawalo sie, ze wloka sie noga za noga. Na pokladzie stalo kilka osob. Wkrotce mogl je policzyc: cztery. Zauwazyl, ze jedna byla wyraznie mniejsza i drobniejsza od pozostalych. Wreszcie nie zidentyfikowana grupka zamienila sie w trzech mezczyzn ubranych w ciemne garnitury i kobiete w niebieskim plaszczu. Carol-Ann miala taki plaszcz.

To chyba byla ona, ale nie mogl miec jeszcze pewnosci. Kobieta miala jasne wlosy i szczupla sylwetke, tak jak ona, i trzymala sie z dala od pozostalych. Wszyscy stali przy relingu, obserwujac Clippera. Niepewnosc byla nie do zniesienia. Nagle slonce wychylilo sie zza chmur i kobieta uniosla reke, by oslonic oczy. Ten gest rozwial wszystkie watpliwosci Eddiego. Wiedzial juz, ze kobieta na pokladzie lodzi jest jego zona.

– Carol-Ann… – szepnal.

Ogarnela go niewyslowiona radosc. Na chwile zapomnial o niebezpieczenstwach, jakie czekaly jeszcze ich oboje, i poddal sie ogromnej uldze, jakiej doznal na jej widok.

– Carol-Ann! – zawolal, machajac radosnie rekami. – Carol-Ann!

Oczywiscie nie mogla go uslyszec, ale natychmiast zobaczyla. Zawahala sie przez ulamek sekundy, jakby nie byla pewna, czy to na pewno on, po czym rowniez zaczela machac, najpierw ostroznie, a potem z calych sil.

Jesli moze tak wymachiwac rekami, to znaczy, ze nic jej sie nie stalo – pomyslal i nagle poczul sie slaby jak dziecko; niewiele brakowalo, by rozplakal sie z ulgi i radosci. Jednak w pore przypomnial sobie, ze to nie koniec. Mial jeszcze wiele do zrobienia. Pomachal ponownie, po czym ociagajac sie wrocil do wnetrza maszyny.

Pojawil sie w kabinie nawigacyjnej rownoczesnie z kapitanem wracajacym z pokladu pasazerskiego.

– Sa jakies uszkodzenia? – zapytal Baker.

– Chyba nie, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

– Na nasza prosbe o pomoc odpowiedzialo kilka statkow, ale najblizej byla duza motorowka, ktora wlasnie zbliza sie od lewej burty – zameldowal radiooperator.

Kapitan spojrzal przez okno, po czym pokrecil glowa.

– Na nic nam sie nie przyda. Ktos musi wziac nas na hol. Sprobuj zawiadomic Straz Przybrzezna.

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату