Chwilami Nancy bardzo brakowalo ojca. Byl takim madrym czlowiekiem. Kiedy pojawil sie jakis problem – wszystko jedno, czy wielki, zwiazany z interesami, czy maly, jak na przyklad szkolne niepowodzenie ktoregos z dzieci – ojciec zawsze potrafil znalezc sluszne, sensowne rozwiazanie. Doskonale znal sie na maszynach, tak ze nawet ludzie produkujacy skomplikowane oprzyrzadowanie uzywane do produkcji butow konsultowali z nim wszystkie nowe rozwiazania. Nancy takze rozumiala, na czym polega proces produkcji, lecz jej specjalnoscia bylo przewidywanie zmian na rynku; odkad zaczela zajmowac sie fabryka, sprzedaz damskiego obuwia przynosila znacznie wieksze zyski niz meskiego. W przeciwienstwie do Petera nigdy nie miala wrazenia, ze pozostaje w cieniu ojca.

Mysl, ze oto za chwile umrze, wydala jej sie nagle idiotyczna i nieprawdopodobna. Byloby to tak, jakby kurtyna opadla w samym srodku przedstawienia, przerywajac kwestie aktorowi odtwarzajacemu jedna z glownych rol. Nic takiego nie moze sie zdarzyc. Na kilka sekund nabrala irracjonalnej pewnosci, ze nic jej sie nie stanie i wszystko skonczy sie szczesliwie.

W miare jak zblizali sie do brzegow Irlandii samolot coraz szybciej tracil wysokosc. Wkrotce Nancy mogla juz dostrzec szmaragdowe pola i brunatne bagna. Uswiadomila sobie z dreszczem podniecenia, iz stad wlasnie pochodzi rodzina Blackow. Glowa i ramiona siedzacego przed nia Mervyna Loveseya zaczely sie gwaltownie poruszac, jakby mezczyzna walczyl ze sterami. Nancy modlila sie w duchu. Zostala wychowana w wierze katolickiej, ale od smierci Seana ani razu nie brala udzialu we mszy. Ostatni raz byla w kosciele wlasnie na jego pogrzebie. W gruncie rzeczy nie miala pojecia, czy jest wierzaca, czy tez nie, lecz mimo to modlila sie ze wszystkich sil, doszedlszy do wniosku, ze i tak nie ma nic do stracenia. Odmowila „Ojcze nasz”, potem zas prosila Boga, by zachowal ja przy zyciu przynajmniej do chwili, kiedy Hugh ozeni sie i ustatkuje, zeby mogla zobaczyc swoje wnuki oraz zeby mogla w dalszym ciagu prowadzic fabryke, dawac prace wszystkim tym mezczyznom i kobietom, robic dobre buty dla zwyklych ludzi, a takze, by mogla jeszcze sama zazyc troche szczescia. Nagle zdala sobie sprawe z tego, iz jej zycie skladalo sie niemal wylacznie z pracy.

Widziala juz biale szczyty fal. Niewyrazna krecha zblizajacego sie ladu przeistoczyla sie w kipiel przyboju, plaze, skalisty klif i zielone pole. Zastanawiala sie, czy zdolalaby doplynac do brzegu, gdyby samolot runal w spienione fale. Uwazala sie za dobrego plywaka, ale spokojne przemierzanie kolejnych dlugosci basenu nie mialo nic wspolnego z walka o zycie we wzburzonym morzu. Woda z pewnoscia byla przerazliwie zimna. Jak brzmial ten zwrot, ktorego uzywalo sie dla okreslenia przyczyny smierci ludzi zmarlych z powodu zimna? Wychlodzenie organizmu. Oto co bedzie mozna przeczytac w The Boston Globe: „Samolot, ktorym leciala pani Lenehan, runal do Morza Irlandzkiego, ona zas zmarla z powodu wychlodzenia organizmu.” Choc miala na sobie cieply plaszcz, jej cialem wstrzasnal dreszcz.

Gdyby nastapila katastrofa, prawdopodobnie nie zdazylaby nawet poczuc temperatury wody. Usilowala odgadnac, jak szybko sie poruszaja. Lovesey powiedzial jej, ze samolot moze osiagnac sto piecdziesiat kilometrow na godzine, ale teraz wyraznie tracil predkosc. Powiedzmy, osiemdziesiat. Sean mial wypadek przy osiemdziesieciu kilometrach na godzine i zginal. Nie, spekulacje na temat, czy zdola doplynac do brzegu, nie mialy najmniejszego sensu.

Lad zblizal sie coraz bardziej. Moze jednak moje modlitwy zostaly wysluchane – przemknelo jej przez mysl. – Moze jednak wyladujemy. Silnik nie krztusil sie juz, ale pracowal wydajac niepokojacy, wysoki odglos, przypominajacy bzyczenie rozwscieczonej osy. Nancy ogarnely obawy co do miejsca ladowania; czy samolot moze wyladowac na piaszczystej plazy? A na kamienistej? Na pewno nadawaloby sie pole, byle nie zanadto nierowne. Ale co bedzie, jesli trafia na podmokly teren?

Juz wkrotce sie o tym przekona.

Od brzegu dzielilo ich juz nie wiecej niz pol kilometra. Z tej wysokosci Nancy doskonale widziala, ze brzeg jest skalisty, a przyboj bardzo silny. Plaza byla nie tylko bardzo nierowna, ale w dodatku usiana wielkimi kamieniami. Zaraz za nia wznosil sie niezbyt wysoki klif, na gorze zas rozciagalo sie pastwisko, na ktorym pozywialo sie flegmatycznie kilka owiec. Sprawialo wrazenie stosunkowo gladkiego. Moze uda im sie tam wyladowac. Nie wiedziala, czy powinna uczepic sie tej nadziei, czy raczej szykowac na smierc.

Zolty samolocik parl dzielnie naprzod, wciaz jednak tracac wysokosc. Nancy poczula slony zapach morskiej wody. Chyba lepiej ladowac w morzu niz na brzegu – pomyslala z obawa. Ostre glazy zdawaly sie tylko czekac na to, by rozszarpac cienka powloke samolotu, a wraz z nia takze jej cialo.

Oby tylko smierc przyszla szybko.

Kiedy do brzegu pozostalo juz tylko sto metrow, Nancy zorientowala sie, ze sa zbyt wysoko, by ladowac na plazy. Lovesey najwyrazniej chcial dotrzec do pastwiska rozciagajacego sie na szczycie klifu. Czy jednak mu sie to uda? Znajdowali sie teraz dokladnie na poziomie trawiastej rowniny, ale z kazda chwila opadali nizej. Lada moment roztrzaskaja sie o niemal pionowa, skalista sciane. Chciala zamknac oczy, lecz powieki nie posluchaly jej, wiec wpatrywala sie oslupialym spojrzeniem w pedzace jej na spotkanie urwisko.

Silnik zawyl nagle jak zranione zwierze, a wiatr chlapnal jej w twarz bryzgi morskiej piany. Owce uciekaly w panice we wszystkie strony. Nancy zlapala sie krawedzi kabiny i zacisnela dlonie tak mocno, ze az poczula bol w napietych miesniach. Miala wrazenie, ze leca prosto na kamienna sciane. Uderzymy w nia – pomyslala. – To juz koniec. W nastepnym ulamku sekundy silniejszy podmuch wiatru uniosl nieco maly samolocik, by zaraz potem zepchnac go jeszcze nizej. Lada chwila skalna krawedz powinna oderwac podwozie maszyny. Kilka metrow przed urwiskiem Nancy wreszcie zacisnela powieki i przerazliwie wrzasnela.

Przez sekunde nic sie nie dzialo.

Potem nastapilo gwaltowne szarpniecie; Nancy poleciala do przodu, tak ze pas wpil sie gleboko w jej cialo. Byla pewna, ze lada moment umrze, ale nagle poczula, iz samolot znowu podrywa sie w gore. Otworzyla oczy.

W dalszym ciagu znajdowali sie w powietrzu, nie wiecej niz pol metra nad powierzchnia pastwiska. Maszyna ponownie opadla na trawe i tym razem nie stracila kontaktu z podlozem. Podskakujac i okropnie sie trzesac wytracala stopniowo predkosc. Nancy zobaczyla nagle, ze zblizaja sie do kepy jezyn, ale Lovesey wykonal jakis manewr sterami i omineli przeszkode. Wstrzasy zmniejszyly sie; zwalniali. Nancy nie mogla uwierzyc, ze jeszcze zyje. Wreszcie samolot znieruchomial.

Ogarnela ja tak wielka ulga, ze zaczela drzec na calym ciele, nie mogac zapanowac nad nieposlusznymi miesniami. Kiedy jednak poczula zblizajaca sie fale histerii, wziela sie ostro w garsc.

– Juz po wszystkim – powiedziala na glos. – Juz po wszystkim. Nic mi nie jest.

Lovesey wyskoczyl z kabiny, trzymajac w reku skrzynke z narzedziami. Nie zaszczyciwszy Nancy nawet jednym spojrzeniem podszedl do przedniej czesci maszyny i odchylil oslone silnika.

Moglby chociaz zapytac, jak sie czuje – pomyslala Nancy.

W jakis dziwny sposob grubianstwo Loveseya podzialalo na nia uspokajajaco. Owce zajely sie znowu skubaniem trawy, jakby nic sie nie stalo. Teraz, kiedy umilkl warkot silnika, do uszu Nancy docieral huk fal rozbijajacych sie o skalisty brzeg. Swiecilo slonce, ale na policzkach czula powiewy zimnego, wilgotnego wiatru.

Posiedziala jeszcze troche, po czym, kiedy byla juz pewna, ze nogi nie odmowia jej posluszenstwa, rozpiela pas i wygramolila sie z samolotu. Po raz pierwszy w zyciu stanela na irlandzkiej ziemi. Byla wzruszona niemal do lez. Stad wlasnie przybylismy do Ameryki, wiele lat temu – pomyslala. – Uciskani przez Brytyjczykow, przesladowani przez protestantow, glodni i obdarci, tloczylismy sie na pokladach drewnianych statkow i zeglowalismy w kierunku Nowego Swiata.

To bardzo irlandzki sposob powrotu do ojczyzny. O malo przy tym nie zginelam.

Na razie dosc bylo sentymentow. Przezyla, ale czy uda jej sie jeszcze dogonic Clippera? Spojrzala na zegarek: pietnascie po drugiej. Clipper przed chwila wystartowal z Southampton. Powinna zdazyc na czas do Foynes pod warunkiem, ze Loveseyowi uda sie naprawic samolot, a ona znajdzie w sobie dosc odwagi, by do niego ponownie wsiasc.

Podeszla do maszyny. Lovesey odkrecal wielkim kluczem jakas srube.

– Naprawi go pan?

– Nie wiem.

– A co sie zepsulo?

– Nie wiem.

Najwyrazniej powrocil do swych gburowatych zwyczajow.

– Myslalam, ze jest pan inzynierem! – parsknela.

Chyba trafila w jego czule miejsce, gdyz spojrzal na nia i powiedzial:

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату