– W Botwood na Nowej Fundlandii. Powinnismy tam byc za siedemnascie godzin.
– Maja tam telefony?
– Musza miec, skoro jest port lotniczy. Zamow rozmowe z wyprzedzeniem.
– W porzadku. Przyjemnego lotu.
– Na razie, Mac.
Odlozyla sluchawke. Byla w znakomitym nastroju. Co prawda nie miala zadnej pewnosci, czy Danny da sie zlapac w pulapke, ale odczuwala ogromna satysfakcje chocby dlatego, ze zdolala obmyslic plan, ktory pozwolil jej przejsc do kontrataku.
Bylo juz dwadziescia po czwartej, czyli najwyzszy czas, by udac sie na poklad samolotu. Idac do wyjscia minela Mervyna Loveseya rozmawiajacego przez inny telefon. Na jej widok podniosl reke, proszac ja, by sie zatrzymala. Przez okno widziala pasazerow Clippera wchodzacych do lodzi, ktora miala zawiezc ich do samolotu, lecz mimo to przystanela na chwile.
– Teraz nie mam na to czasu – powiedzial Lovesey do telefonu. – Daj im tyle, ile zadaja, i bierzcie sie do pracy.
Nancy zdziwila sie. Pamietala, ze mial jakies klopoty w fabryce; sadzac z tego, co uslyszala, ustapil przed zadaniami, a to bylo do niego zupelnie niepodobne.
Osoba, z ktora rozmawial, tez chyba byla zaskoczona, gdyz Mervyn dodal:
– Tak, nie przeslyszales sie, do cholery! Jestem zbyt zajety, zeby jeszcze uzerac sie z robotnikami. Do widzenia! – Odlozyl sluchawke. – Szukalem cie – powiedzial do Nancy.
– Udalo ci sie? – zapytala. – Przekonales zone, zeby do ciebie wrocila?
– Nie. Ale tylko dlatego, ze zle sie do tego zabralem.
– To przykre. Jest teraz na lodzi?
Spojrzal przez okno.
– Tak. To ta w czerwonym plaszczu.
Nancy bez trudu dostrzegla jasnowlosa, trzydziestokilkuletnia kobiete.
– Mervyn, ona jest piekna! – wykrzyknela ze zdumieniem. Nie wiedziec czemu wyobrazala sobie, ze bedzie w zupelnie innym typie, bardziej Bette Davis niz Lana Turner. – Teraz rozumiem, dlaczego nie chcesz jej stracic. – Kobieta na lodzi trzymala sie ramienia mezczyzny w niebieskim swetrze, przypuszczalnie jej przyjaciela. Nie byl nawet w polowie tak przystojny jak Mervyn: brakowalo mu paru centymetrow do sredniego wzrostu i zaczal juz troche lysiec. Sprawial wrazenie sympatycznego lekkoducha. Nancy natychmiast zorientowala sie, ze zona Mervyna wybrala kogos, kto stanowil jego dokladne przeciwienstwo.
– Przykro mi, Mervyn – powiedziala.
– Jeszcze nie zrezygnowalem – odparl. – Lece do Nowego Jorku.
Nancy usmiechnela sie. Tak, to bylo w jego stylu.
– Czemu nie? – mruknela. – Rzeczywiscie wyglada na kobiete, ktora warto scigac nawet przez Atlantyk.
– Chodzi o to, ze decyzja nalezy do ciebie – dodal. Samolot jest pelen.
– W takim razie, jak mozesz leciec? I dlaczego decyzja nalezy do mnie?
– Dlatego, ze dysponujesz jedynym wolnym miejscem. Wykupilas apartament dla nowozencow, w ktorym moga leciec dwie osoby. Prosze cie, zebys odstapila mi drugie miejsce.
Parsknela smiechem.
– Mervyn, nie moge dzielic apartamentu dla nowozencow z nieznajomym mezczyzna! Jestem szanowana wdowa, nie dziewczyna lekkich obyczajow.
– Wyswiadczylem ci przysluge – przypomnial jej.
– Owszem, ale chyba nie jest ona tyle warta, ile moja reputacja?
Mimo to nie dawal za wygrana.
– Jakos nie myslalas o swojej reputacji, kiedy lecialas moim samolotem.
– Ale to nie oznaczalo koniecznosci wspolnego spedzenia nocy! – Zalowala, ze nie moze mu pomoc; w uporze, z jakim dazyl do odzyskania pieknej zony, bylo cos wzruszajacego. – Naprawde ogromnie mi przykro, Mervyn. W moim wieku po prostu nie moge sobie pozwolic na to, zeby stac sie przyczyna skandalu.
– Posluchaj, wszystkiego sie dowiedzialem. Ten apartament wlasciwie niczym sie nie rozni od pozostalej czesci samolotu. Sa tam dwie oddzielne koje. Jesli na noc zostawimy otwarte drzwi, bedziemy dokladnie w takiej samej sytuacji jak dwoje zupelnie obcych pasazerow, ktorym przyszlo spac w sasiadujacych ze soba lozkach.
– Ale pomysl, co powiedza ludzie!
– A kim sie tak bardzo przejmujesz? Przeciez nie masz meza, ktory moglby poczuc sie urazony, a twoi rodzice nie zyja. Kogo obchodzi, co robisz?
Kiedy czegos chce, potrafi byc brutalnie bezposredni – pomyslala.
– Mam dwoch dwudziestoletnich synow – zaprotestowala.
– Na pewno uznaja to za wspanialy kawal.
Choc niechetnie, musiala jednak przyznac mu racje.
– Poza tym, obawiam sie reakcji mojego srodowiska. Taka rzecz na pewno rozniesie sie lotem blyskawicy.
– Posluchaj: kiedy przyszlas do mnie na lotnisku pod Manchesterem, bylas zdesperowana. Znalazlas sie w powaznych opalach, ja zas uratowalem ci skore. Teraz ja jestem zdesperowany. Chyba to widac, prawda?
– Owszem.
– Jestem w klopotach i prosze cie o pomoc. To ostatnia szansa na ocalenie mojego malzenstwa. Wszystko w twoich rekach. Pomoglem ci, wiec teraz ty pomoz mi. Ryzykujesz tylko paroma plotkami i niewielkim skandalem, a to jeszcze nikogo nie zabilo. Prosze cie, Nancy!
Pomyslala o tym „drobnym” skandalu. Czy to naprawde bedzie mialo jakies znaczenie, jesli pewna czterdziestoletnia wdowa pozwoli sobie w swoje urodziny na troche swobody? Tak jak powiedzial Mervyn, to na pewno jej nie zabije, i chyba nawet nie zaszkodzi jej reputacji. Dostojne matrony uznaja ja za „latwa”, ale rowiesnicy beda prawdopodobnie podziwiac jej odwage. Przeciez nikt nie mysli, ze jestem jeszcze dziewica – pomyslala.
Spojrzala na zacieta w bolesnym, upartym grymasie twarz Mervyna i poczula dla niego ogromne wspolczucie. Do diabla z opinia srodowiska.
Ten czlowiek cierpi. Pomogl mi wtedy, kiedy tego potrzebowalam. Bez niego nie dotarlabym tutaj. Ma racje: jestem jego dluzniczka.
– Pomozesz mi, Nancy? – zapytal blagalnym tonem. – Prosze!
Wziela gleboki oddech.
– Tak, do licha! – odparla.
ROZDZIAL 13
Europa pozegnala Harry'ego Marksa widokiem bialej latarni morskiej wznoszacej sie dumnie na polnocnym, urwistym skraju ujscia rzeki Shannon, nad rozbijajacymi sie z piekielnym hukiem o skaliste wybrzeze falami Oceanu Atlantyckiego. Kilka minut pozniej stracil z oczu ostatni skrawek ladu; gdziekolwiek spojrzal, wszedzie roztaczalo sie bezkresne morze.
Kiedy dotre do Ameryki, bede juz bogaty – pomyslal.
Przebywanie w bliskim sasiedztwie slynnego Kompletu Delhijskiego bylo tak kuszace, ze az zmyslowo pociagajace. Gdzies na pokladzie tego samolotu, nie dalej niz kilka metrow od niego, lezaly klejnoty warte prawdziwa fortune. Swierzbily go palce, by ich dotknac.
Za zestaw wartosci miliona dolarow mogl dostac od pasera co najmniej sto tysiecy. Kupie sobie samochod i ladne mieszkanko albo moze nawet wiejski domek z kortem tenisowym. Albo wsadze wszystko do banku i bede zyl z procentow. Stane sie gogusiem z wlasnymi pieniedzmi! – marzyl.
Ale najpierw musial zdobyc te klejnoty.
Lady Oxenford nie miala ich na sobie, co oznaczalo, ze musialy znajdowac sie w jednym z dwoch miejsc: w bagazu osobistym tutaj, w kabinie, albo w jednej z waliz lub kufrow umieszczonych w lukach bagazowych. Na jej miejscu staralbym sie miec go w zasiegu reki – pomyslal Harry. – Balbym sie stracic go z oczu. – Nie byl jednak w