– Co to znaczy: „naprawde”?

– Kazdy chce sie dobrze bawic. Chodzi mi o to, co bedziesz robil?

– To, co robie teraz. – Tkniety naglym impulsem postanowil powiedziec jej cos, o czym nie rozmawial jeszcze z nikim w zyciu. – Czytalas „Wlamywacza amatora” Hornunga?

Potrzasnela glowa.

– Glownym bohaterem jest zlodziej – dzentelmen nazwiskiem Raffles, ktory pali tureckie papierosy, nosi eleganckie ubrania, jest zapraszany do domow roznych ludzi i kradnie im bizuterie. Chce byc taki jak on.

– Och, nie badz glupi! – prychnela.

Poczul sie troche dotkniety. Potrafila byc brutalnie bezposrednia, kiedy uwazala, ze wygaduje nonsensy. To jednak nie byly nonsensy, tylko jego marzenie. Teraz, kiedy juz otworzyl przed nia serce, pragnal ja przekonac, ze mowi prawde.

– Nie ma w tym nic glupiego! – obruszyl sie.

– Przeciez nie mozesz byc przez cale zycie zlodziejem, bo na starosc wyladujesz w wiezieniu. Nawet Robin Hood ozenil sie wreszcie i ustatkowal. Chodzi mi o to, czego naprawde oczekujesz od zycia?

Zwykle odpowiedz na to pytanie stanowila dluga lista marzen: mieszkanie, samochod, dziewczeta, przyjecia, eleganckie garnitury, piekne klejnoty. Zdawal sobie jednak sprawe, ze jej to nie zadowoli. Irytowalo go jej nastawienie, choc zarazem musial przyznac, iz rzeczywiscie jego pragnienia nie byly zwiazane wylacznie z dobrami materialnymi. Bardzo zalezalo mu na tym, by Margaret uwierzyla w autentycznosc jego marzen; ku swemu zaskoczeniu zaczal jej opowiadac o sprawach, ktore do tej pory trzymal w najscislejszej tajemnicy.

– Chcialbym mieszkac w duzym wiejskim domu o scianach obrosnietych bluszczem – zaczal i na tym utknal. Nagle ogarnelo go wielkie wzruszenie. Byl zazenowany, lecz z jakiegos powodu czul, ze musi powiedziec jej wszystko. – W domu z kortem tenisowym, stajniami i droga dojazdowa obsadzona rododendronami – ciagnal. Widzial ten dom pod przymknietymi powiekami. Wydawal mu sie najbezpieczniejszym i najwygodniejszym miejscem na swiecie. – Chodzilbym po terenie w wysokich brazowych butach i tweedowym garniturze, rozmawialbym z ogrodnikami i stajennymi, a oni wszyscy uwazaliby mnie za prawdziwego dzentelmena. Zainwestowalbym cala gotowke w stuprocentowo pewne przedsiewziecia i nigdy nie wydawalbym wiecej niz polowe dochodu. Latem urzadzalbym wystawne przyjecia w ogrodzie, z truskawkami i bita smietana, i mialbym piec corek rownie pieknych jak ich matka.

Margaret wybuchnela smiechem.

– Az piec? W takim razie musisz ozenic sie z silna kobieta! – Jednak natychmiast spowazniala. – To bardzo piekne marzenie – powiedziala. – Mam nadzieje, ze ci sie spelni.

Nagle poczul, ze jest mu bardzo bliska i ze moze zapytac ja, o co tylko zechce.

– A ty? Czy ty tez masz jakies marzenia?

– Chcialabym wziac udzial w wojnie – odparla. – Mam zamiar wstapic do Pomocniczej Obrony Terytorialnej.

Pomysl, zeby kobiety sluzyly w wojsku, wciaz jeszcze wydawal mu sie co najmniej zabawny, ale teraz nie bylo to juz nic nadzwyczajnego.

– Co bys tam robila?

– Prowadzilabym samochod. Potrzebuja kobiet jako lacznikow i kierowcow ambulansow.

– To niebezpieczne zajecie.

– Wiem, ale nic mnie to nie obchodzi. Po prostu chce wziac udzial w walce. To nasza ostatnia szansa na powstrzymanie faszyzmu.

Powiedziawszy to zacisnela stanowczo usta, a w jej oczach pojawil sie grozny blysk. Harry doszedl do wniosku, ze jego rozmowczyni jest bardzo odwazna osobka.

– Wydajesz sie bardzo zdecydowana – zauwazyl.

– Mialam… przyjaciela, ktorego faszysci zabili w Hiszpanii. Chce dokonczyc to, co on zaczal.

Nagle posmutniala.

– Kochalas go? – zapytal, tkniety naglym impulsem.

Skinela glowa.

Widzial, ze jest bliska lez. Dotknal wspolczujaco jej ramienia.

– Nadal go kochasz?

– Zawsze bede go troche kochala. – Umilkla, po czym dodala szeptem: – Na imie mial Ian…

Harry'emu wydawalo sie, ze w gardle utknal mu klab suchych wiorow. Nagle zapragnal objac ja mocno i pewnie by to uczynil, gdyby nie jej ojciec o nabieglej krwia twarzy siedzacy po przeciwnej stronie kabiny i pograzony w lekturze Timesa. Musial poprzestac na ukradkowym, szybkim uscisnieciu jej reki. Usmiechnela sie z wdziecznoscia, jakby zrozumiala, co chcial przez to wyrazic.

– Podano kolacje, panie Vandenpost – oznajmil steward.

Harry zdziwil sie, ze to juz szosta. Bylo mu przykro, ze przerwano im rozmowe.

– Mamy jeszcze mnostwo czasu – powiedziala, czytajac w jego myslach. – Spedzimy razem najblizsze dwadziescia cztery godziny.

– Slusznie. – Usmiechnal sie i ponownie dotknal jej reki. – Do zobaczenia.

Z trudem przypomnial sobie, ze postanowil zaprzyjaznic sie z nia wylacznie po to, by moc latwiej nia manipulowac. Skonczylo sie na tym, ze wyznal jej najglebiej skrywane sekrety. Latwosc, z jaka unicestwiala jego plany, budzila przerazenie, najgorsze zas w tym wszystkim bylo to, ze wlasciwie nie mial nic przeciwko temu.

Wszedlszy do sasiedniej kabiny zdziwil sie widzac, ze maly salon przerobiono na jadalnie. Przy trzech stolikach moglo w sumie usiasc dwanascie osob. Wszystko przypominalo elegancka restauracje: lniane obrusy i serwetki, zastawa z chinskiej porcelany, bialej z blekitnym symbolem linii Pan American. Sciany byly oklejone tapeta z ogromna mapa swiata i tym samym skrzydlatym emblematem.

Steward wskazal mu miejsce naprzeciwko niezbyt wysokiego, krepego mezczyzny w bladoszarym garniturze, ktorego jakosc wzbudzila w Harrym cos w rodzaju zazdrosci. W krawacie mezczyzny tkwila szpilka z duza naturalna perla. Harry przedstawil sie, na co tamten wyciagnal reke i powiedzial:

– Tom Luther.

Harry nie omieszkal zauwazyc, ze spinki w mankietach Luthera stanowily komplet ze szpilka. Oto przyklad czlowieka, ktory przywiazuje wage do elegancji.

Harry usiadl i rozlozyl serwetke. Luther mowil z wyraznym amerykanskim akcentem, w ktorym jednak mozna bylo wychwycic lekka europejska intonacje.

– Skad jestes, Tom? – zapytal na probe.

– Z Providence, Rhode Island. A ty?

– Z Filadelfii – odparl. Wiele dalby za to, by wiedziec, gdzie lezy ta cholerna Filadelfia. – Ale mieszkalem tu i tam. Moj ojciec zajmowal sie ubezpieczeniami.

Luther skinal uprzejmie glowa, nie przejawiajac wiekszego zainteresowania. Harry'emu calkowicie to odpowiadalo. Wolal, by nie wypytywano go dokladniej o pochodzenie; byl to teren, na ktorym latwo mogl sie poslizgnac.

Zjawili sie dwaj czlonkowie zalogi, ktorzy mieli towarzyszyc im przy posilku. Eddie Deakin, inzynier pokladowy, byl barczystym, jasnowlosym mezczyzna o przyjemnej twarzy, sprawiajacym wrazenie, jakby marzyl wylacznie o tym, by rozwiazac krawat i zdjac marynarke. Jack Ashford, nawigator, byl brunetem o twarzy pokrytej cieniem zarostu. Wygladal na opanowanego, dokladnego czlowieka i zachowywal sie tak, jakby urodzil sie w mundurze.

Niemal zaraz po tym, jak dwaj nowo przybyli usiedli przy stoliku, Harry wyczul wyrazna wrogosc miedzy Deakinem i Lutherem. Interesujaca sprawa.

Kolacja zaczela sie od koktajlu z krewetek. Obaj czlonkowie zalogi pili cole; Harry zamowil kieliszek bialego wina, Luther zas martini.

Harry wciaz myslal o Margaret Oxenford i jej chlopaku zabitym w Hiszpanii. Spogladal w okno zastanawiajac sie, czy nadal darzyla Iana uczuciem. Rok to bylo mnostwo czasu, szczegolnie w jej wieku.

Jack Ashford opacznie zinterpretowal jego spojrzenie.

– Jak na razie pogoda nam sprzyja – powiedzial.

Harry dopiero teraz zauwazyl, ze niebo jest czyste, a promienie slonca padaja na skrzydla.

– Jak to zazwyczaj wyglada? – zapytal.

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату