· Chcesz czegos?

· Wiesz, czego chce.

Joyce nie byla jedyna idiotka, ktora krecila sie po parkingu. Na drugim koncu stali Habib i Mitchell. Podeszlam do nich, a Mitchell opuscil szybe po stronie kierowcy.

· Widzicie te kobiete, z ktora przed chwila rozmawialam? – zapytalam. – Nazywa sie Joyce Barnhardt. Jest agentka do poszukiwania osob zwolnionych za kaucja, ktora Yinnie wynajal, zeby schwytala Komandosa. Jesli chcecie dostac Komandosa, musicie sledzic Joyce.

Obaj popatrzyli sie na Joyce.

· W mojej wiosce, jesli kobieta bylaby tak ubrana, rzucalibysmy w nia kamieniami, dopoki bysmy jej nie zabili – powiedzial Habib.

· Ale ma niezle cycki – zauwazyl Mitchell. – Prawdziwe?

· Z tego, co wiem, tak.

· Jakie ona ma szanse, zeby zlapac Komandosa?

· Zadne.

· A ty jakie masz szanse?

· Tez zadne.

· Kazali nam obserwowac ciebie – oznajmil Mitchell. -1 tak zrobimy.

· To niedobrze – powiedzial Habib. – Naprawde lubie patrzec na te dziwke Joyce Barnhardt.

· Zamierzacie jezdzic za mna cale popoludnie? Mitchell poczerwienial.

· Mamy inne zajecia. Usmiechnelam sie.

· Trzeba odwiezc samochod do domu?

· Na cholerny zlom – wyjasnil Mitchell. – Moj dzieciak gral w pilke nozna.

Poszlam do buicka i wpakowalam Boba na tylne siedzenie. Przynajmniej dzieki pilce noznej nie musialam sie martwic, ze ktos bedzie za mna jezdzil. Popatrzylam w lusterko, zeby sie upewnic. Habiba i Mitchel-la nie bylo, ale na ogonie siedziala mi Joyce. Zjechalam na pobocze i zatrzymalam sie. Joyce zatrzymala sie sto metrow za mna. Wysiadlam z samochodu i podeszlam do niej.

· Daj sobie siana – zaproponowalam.

· To jest wolny kraj.

· Masz zamiar jezdzic za mna caly dzien?

· Prawdopodobnie.

· Przypuscmy, ze ladnie cie poprosze.

· Najpierw to zrob.

Popatrzylam na jej samochod. Nowy czarny suv. Potem spojrzalam na swoj Wielki Blekit. Wrocilam do niego i wsiadlam.

· Poczekaj – powiedzialam do Boba. A potem wrzucilam wsteczny bieg.

Trzask.

Zmienilam bieg i podjechalam kawalek do przodu. Wysiadlam i ocenilam straty. Zderzak wozu Joyce byl obrazem zniszczenia, a ona sama mocowala sie z otwarta poduszka powietrzna. Tyl buicka znajdowal sie w doskonalym stanie. Ani jednej rysy. Wrocilam do auta i odjechalam. Zadzieranie z kobieta, ktora ma pryszcz, nie jest najlepszym pomyslem.

W Deal bylo pochmurno, a nad oceanem unosila sie mgla. Bure niebo, bury ocean, bure chodniki, duzy rozowy dom Alexandra Ramosa. Przejechalam obok domu, zawrocilam na przelaczce, znowu minelam dom, skrecilam i zatrzymalam sie za rogiem. Bylam ciekawa, czy Komandos obserwuje teren. Stawialam na to, ze tak. Na ulicy nie widzialam zadnych vanow ani ciezarowek. Znaczylo to, ze musial byc w domu. I ze nie ma tam nikogo oprocz niego. Patrzac od strony plazy, latwo tu stwierdzic, czy ktos jest w domu. Trudniej to okreslic od strony ulicy.

Popatrzylam na zegarek. To samo miejsce, ta sama pora. A Ramosa nie ma. Po dziesieciu minutach zadzwonil telefon.

· Czesc – powiedzial Komandos.

· Czesc.

· Nie przestrzegasz specjalnie surowo polecen.

· Masz na mysli sprawe odmowy przyjecia posady przemytnika papierosow? Wydawala sie zbyt interesujaca, zeby sobie odpuscic.

· Bedziesz ostrozna, prawda?

· Jasne.

· Nasz gosc ma problemy z wyjsciem z domu. Czekaj tam.

· Skad o tym wiesz? Gdzie jestes?

· Badz gotowa. Przedstawienie trwa – rzucil Komandos. I rozlaczyl sie.

Alexander Ramos pojawil sie w bramie i pobiegl przez ulice w moim kierunku. Szarpnal drzwi buicka i dal nura do srodka.

· Jedz! – krzyknal. – Jedz!

Odjechalam od kraweznika i zobaczylam w lusterku dwoch mezczyzn w garniturach, ktorzy pedzili w nasza strone. Nacisnelam mocniej na pedal gazu.

Ramos wygladal fatalnie. Byl blady, spocony i ciezko oddychal.

· Boze – powiedzial. – Nie sadzilem, ze to zrobie. W tym domu trwa jakies cholerne przedstawienie dla czubkow. Na szczescie wyjrzalem przez okno i zobaczylem twoj samochod. Myslalem, ze dostane tam fisia.

· Chce pan jechac do sklepu?

· Nie. To pierwsze miejsce, gdzie beda mnie szukac. Nie moge tez jechac do Sala.

Zaczelam miec zle przeczucia. Na przyklad, ze jest to jeden z tych dni, kiedy Alexander nie wzial lekow.

· Zabierz mnie do Asbury Park – powiedzial. – Znam jedno miejsce w Asbury.

· Dlaczego ci mezczyzni pana gonili?

· Nikt mnie nie gonil.

· Ale ja ich widzialam.

· Nic nie widzialas.

Dziesiec minut pozniej wskazal palcem.

· Tam. Zatrzymaj sie przy tamtym barze.

Wszyscy troje weszlismy do baru, usiedlismy przy stoliku i odbyl sie ten sam rytual co poprzednim razem. Barman bez slowa przyniosl butelke ouzo. Ramos wychylil dwie szklaneczki i zapalil papierosa.

· Wszyscy pana znaja – zauwazylam.

Spojrzal na odrapane lozki po jednej stronie lokalu i na ciemny mahoniowy bar po drugiej stronie. W barze stal typowy zestaw butelek. Za butelkami zwyczajne barowe lustro. Jeden taboret na drugim koncu sali byl zajety. Siedzial na nim mezczyzna ze wzrokiem wlepionym w drinka.

· Przychodze tutaj od kilku lat – wyjasnil Ramos. -Przychodze tutaj, kiedy musze uciec od tych swirow.

· Swirow?

· Mojej rodziny. Wychowalem trzech beznadziejnych synow, ktorzy wydaja pieniadze szybciej, niz ja je zarabiam.

· Pan jest Alexander Ramos, prawda? Jakis czas temu widzialam pana zdjecie w „Newsweeku”. Przykro mi z powodu Homera. Czytalam w gazecie o tym pozarze.

Wychylil nastepna szklaneczke.

· O jednego swira na glowie mniej.

Zbladlam. Jak na ojca, bylo to przerazajace stwierdzenie.

Zaciagnal sie gleboko, zamknal oczy i delektowal sie przez chwile.

· Mysla^ ze stary nie wie, co sie dzieje. Myla sie. Stary wie wszystko. Nie zbilbym fortuny, gdybym byl glupi. Ani gdybym byl mily, wiec niech lepiej uwazaja, co robia.Spojrzalam za siebie na drzwi.

· Jest pan pewien, ze mozemy sie tutaj czuc bezpieczni?

· Z Alexandrem Ramosem zawsze jestes bezpieczna. Nikt nie tknie Alexandra Ramosa.

Jasne, racja. Dlatego ukrywamy sie w barze w Asbury. Tutaj czul sie bezpiecznie.

· Nie lubie, jak mi ktos przeszkadza, kiedy pale -wyjasnil. – Nie chce patrzec na te wszystkie pijawki.

· Dlaczego pan sie ich nie pozbedzie? Nie powie, zeby sie wyniesli z pana domu?

Spojrzal na mnie z ukosa zza klebow dymu.

Вы читаете Wytropic Milion
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату