· Nie sadze, zeby Hannibal zostawil cialo we wlasnym garazu.
· Dobra, nie obchodzi mnie, kto go zabil – oswiadczyla Cynthia. – Mam swoj woz i jade do domu.
Martwy gosc lezal na podlodze jak kloda, z dziwacznie powyginanymi nogami, zmierzwionymi wlosami i rozchelstana koszula.
· A co z nim? – zapytalam. – Nie mozemy go tak zostawic. Ta pozycja jest taka… niewygodna.
· To przez nogi – wyjasnila Lula. – Zastygl w pozycji siedzacej. – Wziela krzeslo ogrodowe ze sterty na koncu garazu i postawila je obok trupa. – Jesli posadzimy go na krzesle, to bedzie wygladal bardziej naturalnie, jakby czekal na podwiezienie czy cos takiego.
Podnioslysmy go, posadzilysmy na krzesle i odeszlysmy dalej, zeby mu sie przyjrzec. Jak tylko odeszlysmy, spadl z krzesla. Trzask, prosto na twarz.
– Dobrze, ze nie zyje – orzekla Lula. – Bo inaczej cholernie by go zabolalo.
Dzwignelysmy faceta z powrotem na krzeslo, ale tym razem przywiazalysmy go sznurem. Mial troche zgnieciony nos i jedno oko otworzylo sie wskutek wstrzasu przy upadku, wiec to bylo otwarte, a drugie zamkniete, ale poza tym trup nie wygladal najgorzej. Znowu cofnelysmy sie i stanelysmy w miejscu.
– Spadam stad – oswiadczyla Cynthia. – Otworzyla wszystkie okna w samochodzie, nacisnela przycisk otwierania garazu, wycofala woz i odjechala w gore ulicy.
Drzwi od garazu zjechaly w dol i zostalysmy z Lula sam na sam z trupem.
Lula przestepowala z nogi na noge.
– Moze powinnysmy zmowic jakas modlitwe za zmarlych? Lubie okazac nalezna czesc nieboszczykom.
– Mysle, ze powinnysmy stad wiac.
– Amen – podsumowala Lula i przezegnala sie.
– Myslalam, ze jestes baptystka.
– Tak, ale u nas nie ma zadnych specjalnych gestow na takie okazje.
Opuscilysmy garaz, wyjrzalysmy przez tylne okno, zeby sie upewnic, ze nikogo nie ma w poblizu, i wybieglysmy przez drzwi od werandy. Zamknelysmy za soba bramke i ruszylysmy sciezka rowerowa do samochodu.
– Nie wiem jak ty – powiedziala Lula – ale ja mam zamiar isc do domu i stac pod prysznicem pare godzin, a potem splukac sie cloroxem.
To byl niezly pomysl. Tym bardziej ze prysznic bedzie pretekstem do odwleczenia spotkania z Morellim. Co ja mu powiem? „Wiesz co, Joe, wlamalam sie dzisiaj do domu Hannibala Ramosa i znalazlam tam trupa. Potem zatarlam slady na miejscu zbrodni, pomoglam pewnej kobiecie usunac dowody i ucieklam. Wiec jesli po dziesieciu latach spedzonych w wiezieniu nadal bede dla ciebie atrakcyjna…'. Nie mowiac juz o tym, ze Komandos po raz drugi wychodzil z miejsca, w ktorym popelniono zabojstwo.
Zanim dotarlam do domu, zarejestrowalam u siebie wszystkie oznaki zlego nastroju. Pojechalam do Hannibala, szukajac informacji. Teraz wiedzialam wiecej, niz chcialabym wiedziec, i nie mialam pojecia, co to wszystko znaczy. Zostawilam wiadomosc Komandosowi i zrobilam sobie obiad, ktory na skutek mojego stanu rozkojarzenia skladal sie wylacznie z oliwek. Znowu.
Poszlam do lazienki wziac prysznic i zabralam ze soba telefon. Przebralam sie, wysuszylam wlosy, pociagnelam rzesy tuszem. Zastanawialam sie nad kreskami, kiedy zadzwonil Komandos.
– Chce wiedziec, co jest grane – powiedzialam. -Wlasnie znalazlam trupa w garazu Hannibala.
– I co?
– I chce wiedziec, kto to jest. I chce wiedziec, kto go zabil. I chce wiedziec, dlaczego ostatniej nocy wymykales sie z domu Hannibala.
Po drugiej stronie linii Komandos rzekl z naciskiem:
– Nie musisz na ten temat nic wiedziec.
– Jasne, ze nie musze. Po prostu wplatalam sie w morderstwo.
– Przypadkiem znalazlas sie na miejscu zbrodni. To co innego niz wplatanie sie w morderstwo. Dzwonilas na policje?
– Nie.
– Byloby dobrze zadzwonic na policje. Sprawe wlamania mozesz pominac.
– Moge pominac wiele rzeczy.
– Zadzwon – powiedzial Komandos.
– Jestes bydle! – wrzasnelam w sluchawke. – Mam powyzej uszu tajemniczego Komandosa! Jednego dnia wpychasz mi lapy pod bluzke, a nastepnego mowisz mi, ze te wszystkie sprawy to nie moj interes. Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.
– Jesli o niczym nie wiesz, to nie mozesz tego puscic dalej.- Dzieki za zaufanie.
– Coz, tak to jest – powiedzial Komandos.
– I jeszcze jedno. Morelli chce, zebys do niego zadzwonil. Obserwuje kogos od dluzszego czasu, a teraz ty masz zwiazek z tym kims i Morelli uwaza, ze mozesz mu pomoc.
– Pozniej – obiecal Komandos. I wylaczyl sie.
Swietnie. Jesli chce, zeby to wygladalo wlasnie tak, to po prostu ekstra.
Wsciekla poszlam do kuchni, wyjelam bron z miski na herbatniki, chwycilam torebke i poszlam korytarzem, a potem schodami do buicka. Joyce czekala na parkingu, w samochodzie ze zmiazdzonym zderzakiem. Zobaczyla mnie, jak wychodzilam z budynku, i pokazala mi srodkowy palec. Odwdzieczylam sie jej tym samym gestem i pojechalam do Morellego. Joyce jechala za mna w odleglosci jednego samochodu. Nie przeszkadzalo mi to. Moze sobie za mna jezdzic nawet caly dzien. O ile mi bylo wiadomo, Komandos zaczal dzialac na wlasna reke. Ja postanowilam opuscic scene.
Kiedy weszlam, Morelli i Bob siedzieli obok siebie na kanapie i ogladali
– Obiad? – zapytalam.
– Bob byl glodny. Nie martw sie, nie pil piwa. -Morelli poklepal kanape. – Tutaj jest miejsce dla ciebie.
Kiedy Morelli wystepowal w roli gliniarza, jego wzrok byl jasny i badawczy, rysy twarzy ostre, a blizna, ktora przecinala mu brew nad prawym okiem, przypominala, ze Morelli nigdy nie prowadzil bezpiecznego trybu zycia. Kiedy natomiast odczuwal pozadanie, jego oczy wygladaly jak roztopiona czekolada, rysy twarzy lagodnialy, a blizna sprawiala mylne wrazenie, ze moze ten facet potrzebuje odrobiny czulosci.
Teraz czul wielkie pozadanie. A ja czulam wielki brak pozadania. Tak naprawde bylam w bardzo zlym humorze. Rzucilam sie na kanape, popatrzylam spode lba na pusty kanon po pizzie i przypomnialam sobie swoje oliwki na obiad.
Morelli objal mnie i dotknal nosem mojego karku.
– Nareszcie sami – ucieszyl sie.
– Musze ci cos powiedziec. Joe znieruchomial.
– Natknelam sie dzisiaj na martwego goscia. Oparl sie ciezko o kanape.
– Mam przyjaciolke, ktora znajduje trupy. Dlaczego wlasnie ja?
– Mowisz jak moja matka.
– Czuje sie jak twoja matka.
– Nie rob tego – burknelam. – Nie lubie nawet, kiedy moja matka czuje sie jak moja matka.
– Przypuszczam, ze chcesz mi o wszystkim opowiedziec.
– Jesli nie chcesz sluchac, to nie ma sprawy. Moge zadzwonic na policje. Wyprostowal sie.
– Jeszcze tego nie zglosilas? A niech to, pozwol, ze sie domysle: wlamalas sie do czyjegos domu i przypadkiem natknelas sie na trupa.
– Do domu Hannibala. Morelli zerwal sie na rowne nogi.
– Do domu Hannibala?
– Ale ja sie tam nie wlamalam. Drzwi byly otwarte.
– Po co, u diabla, wchodzilas do domu Hannibala? -wrzeszczal. – O czym myslalas?
Tez sie zerwalam i krzyczalam na niego:
– Wykonywalam swoja prace!
– Wlamywanie sie i wkraczanie na cudzy teren nie jest twoja praca.
– Mowilam ci, ze to nie bylo wlamanie. To bylo tylko wejscie.
– Jasne, wielka roznica. Kogo znalazlas martwego?