– Czesc, spryciaro – powiedzial. – Ciagnie cie tutaj, co?
A niech to! Nie potrzebowalam teraz, zeby wsiadal mi do samochodu!
– Dobrze, ze cie zobaczylem. Juz dostawalem swira.
– Chryste – jeknelam. – Dlaczego pan tego nie zmieni?
– Nie chce niczego zmieniac. Chce papierosa. Zawiez mnie do sklepu. I pospiesz sie, umieram.- Papierosy sa w schowku. Zostawil je pan ostatnim razem.
Wyciagnal paczke i wlozyl papierosa do ust.
– Tylko nie w samochodzie!
– Do diabla, to zupelnie jak malzenstwo bez seksu. Jedz do Sala.
Nie chcialam jechac do Sala. Chcialam pogadac z Komandosem.
– Nie obawia sie pan, ze zaczna go szukac? Jest pan pewien, ze to bezpieczne jechac do Sala?
– Tak. W Trenton maja problem i wszyscy sa zajeci, probujac go rozwiazac.
– Czy ten problem jest zwiazany z trupem w garazu Hannibala? – No coz, istotnie – powiedzialam. – Moze moglby pan pomoc.
– Juz pomoglem. W przyszlym tygodniu zaladuje ten problem na statek. Przy odrobinie szczescia statek zatonie.
Dobra, teraz calkiem mnie wcielo. Nie wiem, jak oni maja zamiar zabrac tego nieboszczyka na statek. Nie wiem, po co chca go tam przetransportowac.
Poniewaz nie zdolalam pozbyc sie Ramosa z samochodu, pojechalam do Sala, weszlismy do srodka i usiedli przy stoliku. Ramos wychylil szklaneczke i zapalil papierosa.
– W przyszlym tygodniu wracam do Grecji – powiedzial. – Chcesz jechac ze mna? Moglibysmy sie pobrac.
– Myslalam, ze skonczyl pan z malzenstwami.
– Zmienilem zdanie.
– To nadzwyczajne, ale chyba nie.
Wzruszyl ramionami i nalal sobie nastepna kolejke.
– Jak chcesz.
– Ten problem w Trenton… – Czy to jakies interesy?
– Interesy. Osobiste. Dla mnie to jedno i to samo. Pozwol, ze dam ci jedna rade. Nie miej dzieci. A jesli chcesz miec dostatnie zycie, zajmij sie bronia. To jest moja rada.
Zadzwonil moj telefon komorkowy.
– Co sie dzieje? – zapytal Komandos.
– Nie moge teraz rozmawiac.
W jego glosie dalo sie wyczuc napiecie.
– Powiedz, ze nie jestes z Ramosem.
– Tego nie moge powiedziec. Dlaczego nie oddzwo-niles?
– Musialem na jakis czas wylaczyc komorke. Wlasnie wrocilem i Czolg powiedzial mi, ze widzial, jak zabieralas Ramosa.
– To nie moja wina! Szukalam cie wszedzie.
– Dobra, lepiej sie ukryj, bo trzy samochody wlasnie wyjechaly z rezydencji i domyslam sie, ze szukaja Alexandra.
Zamknelam klapke i wrzucilam telefon do torebki.
– Musze isc – powiedzialam do Ramosa.
– To byl twoj przyjaciel, tak? Wyglada na to, ze to prawdziwy dupek. Moglbym sie nim zajac, jesli wiesz, co mam na mysli.
Rzucilam na stol dwudziestke i wzielam butelke.
– Chodzmy – rzeklam stanowczo. – Mozemy to zabrac ze soba.
Ramos popatrzyl mi przez ramie w kierunku drzwi.
– O choroba, patrz, kto idzie. Balam sie odwrocic.
– To moje nianki – oswiadczyl. – Nie moge nawet podetrzec tylka bez swiadkow.
Odwrocilam sie i prawie ze zemdlalam z ulgi, ze to nie Hannibal. Obaj przybyli mieli dobrze po czterdziestce i byli ubrani w garnitury. Wygladali tak, jakby jedli mnostwo spaghetti i nie odmawiali sobie deserow.
– Potrzebuja pana w domu – powiedzial jeden z nich.
– Jestem ze swoja przyjaciolka – odparl Alexander.
– Tak, ale moze moglby pan sie z nia umowic kiedy indziej. Nadal nie mozemy znalezc tego ladunku, ktory plynie statkiem.
Jeden z nich wyprowadzil Alexandra za drzwi, a drugi zostal, zeby ze mna porozmawiac.
– Posluchaj – rzekl. – To nieladnie tak wykorzystywac starszego czlowieka. Nie masz przyjaciol w swoim wieku?- Nie wykorzystuje go. Wskoczyl do mojego samochodu.
– Wiem. Czasami tak robi. – Gosc wyciagnal z kieszeni plik banknotow i odliczyl setke. To rekompensata za utrudnienia.
Cofnelam sie.
– Nie zrozumielismy sie.
– W porzadku, ile? – Doliczyl jeszcze dziewiecset, zwinal je i wrzucil do mojej torebki. – Nie chce juz slyszec ani slowa. I masz obiecac, ze zostawisz go w spokoju. Zrozumiano?
– Poczekaj chwile…
Odchylil pole marynarki, zeby pokazac mi, ze ma bron.
– Teraz rozumiem – powiedzialam. Odwrocil sie, wyszedl i wsiadl do samochodu, ktory czekal przy krawezniku. Samochod odjechal.
– Zycie jest dziwne – odezwalam sie do barmana. I tez wyszlam.
Kiedy bylam wystarczajaco daleko od Deal, zeby poczuc sie bezpiecznie, zadzwonilam do Komandosa i opowiedzialam mu o Stolle'u.
– Masz natychmiast wrocic do domu i zamknac drzwi na klucz – polecil Komandos. Wysle Czolga, zeby cie zabral.
– I co potem?
– Potem umieszcze cie w bezpiecznym miejscu, dopoki wszystkiego nie wyjasnie.
– Nie sadze.
– Nie utrudniaj – powiedzial Komandos. – Mam dosc problemow.
– Dobra, rozwiazuj swoje cholerne problemy. I pospiesz sie!
Wylaczylam sie. No i stracilam sprawe. To byl stresujacy dzien.
Kiedy wjechalam na parking, Mitchell i Habib juz na mnie czekali. Pomachalam im, ale nie odwzajemnili mojego gestu. Mina mi zrzedla. Nie bylo zadnych docinkow. To zly znak. Weszlam schodami na drugie pietro i pognalam do drzwi. Czulam niepokoj w zoladku, a serce mi lomotalo. Kiedy weszlam do mieszkania i Bob wpadl jak strzala do przedpokoju, poczulam, ze ogarnia mnie ulga. Zamknelam drzwi na klucz i sprawdzilam, czy u Reksa tez wszystko w porzadku. Na sekretarce mialam dwanascie wiadomosci. Jedna byla milczeniem. Czulo sie, ze to milczenie Komandosa. Dalsze dziesiec bylo dla babci. Ostatnia od mojej mamy.
Popatrzylam na Boba. Weszyl niespokojnie, a jego brzuch wygladal tak, jakby pies polknal pilke plazowa.
– Niech cie kule bija, Bob! – rozzloscilam sie. – Nie wygladasz najlepiej.
Bob puscil baka i odbilo mu sie.
– Moze powinnismy pojsc na spacer.
Bob zaczal sapac. Slina kapala mu z pyska na podloge, a w brzuchu zaczelo burczec. Pochylil sie do przodu i skurczyl sie.
– Nie! – krzyknelam. – Tylko nie tutaj!
Porwalam smycz, torebke i wyciagnelam go z mieszkania na korytarz. Nie czekalismy na winde. Zbieglismy na dol po schodach i przecielismy hol. Wyprowadzilam go na zewnatrz i wlasnie przechodzilismy przez parking, kiedy nagle tuz przede mna lincoln zahamowal z piskiem opon. Mitchell wyskoczyl z samochodu, przewrocil mnie i porwal