– Przeciez jestem profesjonalista. – Rozesmial sie wesolo i przyjaznie, szybko jednak ucichl na wspomnienie niedawnej okrutnej zbrodni.
– Jest jeszcze inna mozliwosc – odezwalem sie w koncu.
– Tak, tez o tym pomyslalem. – Zielone oczy Mila pociemnialy. – Moze zwloki dzieciakow zakopano w innym miejscu. Morderca przestraszyl sie czegos i uciekl z Benedict, zanim, pogrzebal wszystkie ciala.
Odkad dowiedzialem sie o zabojstwach, czulem sie przybity, odretwialy i nie do konca potrafilem sie skupic na tym, co mowil Milo, bo przez glowe przemykaly mi potworne wizje. Nagle jednak dotarlo do mnie pelne znaczenie jego slow.
– Jednak zamierzasz dalej go szukac, prawda? – zapytalem.
– Przetrzasnelismy Benedict od Bulwaru Zachodzacego Slonca az po Valley. Chodzilismy od drzwi do drzwi i pytalismy, czy ktos cos widzial. Bylo jednak ciemno, wiec nie liczymy na naocznych swiadkow. Zamierzamy takze sprawdzic inne kaniony: Malibu, Topanga, Coldwater, Laurel i tutaj, w Glen. To pochlonie mnostwo czasu i watpie, czy cos znajdziemy.
Wrocilem do tematu morderstwa rodzicow, poniewaz wolalem nie myslec o losie Woody’ego.
– Czy zostali zastrzeleni tam, w Benedict? – spytalem.
– To absolutnie niemozliwe. Nie znalezlismy sladow krwi ani lusek. Wprawdzie padal deszcz, ale pamietaj, ze mieli w cialach wiele dziur po kulach. Taka kanonada robi duzo halasu, no i musialyby zostac luski. Nie, nie, zabito ich gdzie indziej i dopiero po smierci trafili do kanionu. Hm… Nie udalo nam sie takze znalezc sladow stop ani opon, lecz byc moze zawinil tu deszcz.
Wsunal do ust kromke chleba, gryzac ja malymi ostrymi zebami.
– Jeszcze kawy? – zaproponowalem.
– Nie, dzieki. I bez niej mam nerwy napiete jak postronki.
– Pochylil sie do przodu, zaciskajac na krawedzi stolu grube walcowate palce. – Przykro mi, Alex. Wiem, ze sie bardzo niepokoisz o chlopca.
– Ta sytuacja przypomina mi koszmarny sen – przyznalem. – Staram sie o nim nie myslec. – Zaraz jednak, na przekor moim slowom, przed oczyma zamigotala mi mala, blada, dziecieca twarzyczka. Partia warcabow w plastikowej kapsule…
– Gdy obejrzalem ich pokoj w motelu, naprawde sadzilem, ze wyjechali do domu. Uznalem, ze to ich rodzinna sprawa – ciagnal posepnym, tonem. – Po pobieznym ogladzie cial koroner ocenil, ze Swope’ow zamordowano juz kilka dni temu. Prawdopodobnie wkrotce po zabraniu chlopca ze szpitala.
– Wlasciwie nic podejrzanego nie odkrylismy, Milo.
– Probowalem mowic przekonujaco. – Kto mogl sie spodziewac, ze doszlo do tragedii?
Kiedy Milo wyszedl, usilowalem sie uspokoic… Niestety, z miernym skutkiem. Rece mi sie trzesly, umysl szalal. Nie mialem ochoty zostawac sam na sam ze swoja bezradnoscia i udreka. Postanowilem poszukac zapomnienia w aktywnosci. Pojechalbym do szpitala i zawiadomil Raoula o morderstwach, ale Milo prosil, zebym sie przez jakis czas wstrzymal z informowaniem kogokolwiek. Krazylem zatem po pokoju, nalalem sobie filizanke kawy, wylalem ja do zlewu, chwycilem gazete i otworzylem na stronach poswieconych filmowi. W studyjnym kinie w Santa Monica wyswietlano na porannym seansie dokument poswiecony Williamowi Burroughsowi. Pomyslalem, ze ze wzgledu na ekscentrycznosc bohatera film powinien mnie oderwac od smutnej rzeczywistosci. Akurat gdy wychodzilem, zadzwonil telefon. To Robin telefonowala z Japonii.
– Witaj, kochanie – powiedziala.
– Witaj, mala. Tesknie za toba.
– Ja za toba tez, najdrozszy.
Wzialem telefon do lozka i usiadlem naprzeciwko fotografii w ramce, przedstawiajacej nas oboje. Pamietam dzien, kiedy ja zrobilismy. Poszlismy do parku w kwietniowa niedziele i poprosilismy przygodnego osiemdziesiecioletniego staruszka, zeby zrobil nam zdjecie. Mimo iz tlumaczyl sie, ze drza mu rece i nie zna sie na nowoczesnych aparatach fotograficznych, zdjecie wyszlo pieknie.
Stalismy na tle purpurowego krolewskiego rododendrona i snieznych kamelii. Robin opierala sie o mnie, a ja otoczylem rekoma jej talie. Tego dnia miala na sobie obcisle dzinsy i bialy golf, ktory podkreslal jej ksztalty. Pod wplywem slonca jej kasztanowe dlugie krecone wlosy przypominaly miedziane winogrona. Usmiechala sie szeroko, pokazujac idealny polksiezyc bialych zebow. Ciemne, zywe, wesole oczy zdobily jej twarz w ksztalcie serca.
Po raz nie wiem ktory pomyslalem, ze Robin jest piekna kobieta o zlotym sercu. Jej glos sprawial mi rownoczesnie rozkosz i bol.
– Kupilam ci jedwabne kimono, Alex. Szaroblekitne. Bedzie pasowalo do twoich oczu.
– Nie moge sie doczekac dnia, w ktorym je zobacze. Kiedy wracasz do domu?
– Za jakis tydzien, kochanie. Produkuja tu ogromnie duzo instrumentow. Chca, abym je sprawdzila.
– A zatem wszystko w porzadku?
– Oczywiscie. Jednak ty wydajesz sie jakis roztargniony. Czy cos sie stalo?
– Nie. Moze tylko przez telefon robie takie wrazenie.
– Nie ukrywasz czegos przede mna, kochanie?
– Nie. Wszystko w porzadku. Tesknie za toba, to wszystko.
– Jestes na mnie zly, prawda? Ze tak dlugo nie wracam.
– Nie. Naprawde nie. Wiem, ze ten wyjazd jest dla ciebie wazny. Zostan tam tak dlugo, jak trzeba.
– Wiesz, wcale sie nie bawie tak dobrze, jak sadzisz. Przez pierwszych pare dni rzeczywiscie serdecznie mnie przyjmowali, jednak uprzejmosci sie skonczyly i zaczely sie interesy. Ciagle odwiedzam studia projektowe i fabryki. A na noc nikt mi nie podsuwa meskich gejsz!
– Biedactwo.
– Bardzo jestem z tego powodu nieszczesliwa. – Rozesmiala sie. – Ale musze przyznac, ze to fascynujacy kraj. Ludzie sa tu pracowici i bardzo racjonalni. Nastepnym razem musisz pojechac ze mna.
– Nastepnym razem?!
– Skoro Billy Orleans zachwala moj instrument, Japonczycy tez chca miec taki. Moglibysmy pojechac w czasie kwitnienia wisni. Spodobaloby ci sie. Tutejsze publiczne parki to piekne ogrody… Widzialam ogromne ponadpoltorametrowe
– Wnoszac z twojego tonu, chyba rzeczywiscie…
– Alex, o co chodzi? Przestan mowic, ze nic sie nie stalo.
– Nic sie nie stalo.
– Daj spokoj. Czulam sie taka samotna… Siedzialam sama w sterylnym pokoju hotelowym, popijalam herbate i ogladalam
– Przykro mi, kochana. Kocham cie i naprawde jestem z ciebie dumny. Okazuje sie jednak, ze jestem taki sam jak inni mezczyzni: egoistyczny, seksistowski dran, przerazony twoim sukcesem i zmartwiony, ze juz nigdy nie bedzie tak wspaniale, jak bylo przed twoim wyjazdem.
– Przeciez nic sie nie zmieni. Nasz zwiazek jest najcenniejsza rzecza w moim zyciu. Czy kiedys nie powiedziales mi, ze codzienne sprawy, ktore zajmuja nam tyle czasu, kariera i wszystko, co sie z nia wiaze, stanowia jedynie wierzchnia warstwe naszej egzystencji? Najwazniejsza jest milosc i przyjazn. Zaakceptowalam te teorie. Naprawde w nia wierze.
Jej glos sie zalamal. Zapragnalem ja objac, miec blisko przy sobie. Przytulic.
– O co chodzi z tymi kwadratowymi arbuzami? – spytalem.
Rozesmialismy sie oboje i przez nastepne piec minut gruchalismy niczym nastolatki. Mimo dzielacej nas ogromnej odleglosci, bylismy szczesliwi.
Przedtem Robin podrozowala po Japonii, jednak od kilku dni przebywala w Tokio, skad miala wrocic do Stanow. Zapisalem sobie adres hotelu i numer jej pokoju. Przed lotem powrotnym do Los Angeles miala nocowac na Hawajach i przemknal nam przez mysl pewien plan. Wsiade w samolot, spotykamy sie w Honolulu, a potem spedzamy razem tydzien na Kauai. Poczatkowo uznalismy ten pomysl za zart, lecz po chwili zaczelismy go omawiac calkiem powaznie. Robin obiecala zawiadomic mnie o dacie swojego wyjazdu.
– Wiesz, jakie wspomnienie trzyma mnie tu przy zyciu? – Zachichotala. – Przypominam sobie wesele, na ktorym bylismy ubieglego lata w Santa Barbara.
– Hotel Biltmore, pokoj 351?
– Wlasnie. Podnieca mnie sama mysl o tym.
– Przestan, w przeciwnym razie nic juz dzis nie zrobie.
– Przynajmniej mnie docenisz.
– Wierz mi, naprawde cie doceniam.
Dlugo zegnalismy sie, w koncu Robin sie rozlaczyla.
Nie wspomnialem jej, jak jestem zaangazowany w sprawe Swope’ow. Nasz zwiazek zawsze opieral sie na szczerosci i otwartosci, wiec poczulem sie jak zdrajca. Uznalem jednak, ze nie powinienem jej teraz mowic o tych sprawach. Przebywala zbyt daleko ode mnie, by sluchac o okropnosciach, ktore tylko wytracilyby ja z rownowagi.
Probujac stlumic poczucie winy, zadzwonilem do kwiaciarni wysylkowej i dlugo tlumaczylem, ze maja na drugi koniec swiata wyslac tuzin czerwonych roz.
14
Zadzwonil telefon. Kobieta po drugiej stronie wydawala sie wstrzasnieta. Skads znalem jej glos.
– Doktorze Delaware, potrzebuje panskiej pomocy!
Probowalem odgadnac, z kim mam do czynienia. Pacjentka z dawnych lat, ktora przypomniala sobie o mnie w klopotliwej sytuacji? Jesli tak, chyba lepiej sie nie przyznawac, ze jej nie pamietam. Moglbym poglebic jej niepokoj. Postanowilem poczekac, az z rozmowy zorientuje sie, kto to jest.
– Co moge dla pani zrobic? – spytalem kojacym tonem.
– Chodzi o Raoula. Wpakowal sie w straszliwe klopoty.
Helen Holroyd. Zdenerwowanie nieco zmienilo jej glos.
– Jakiego rodzaju klopoty, Helen?
– Jest w wiezieniu w La Viscie!
– Co takiego?!
– Wlasnie z nim rozmawialam. Mial prawo do jednego telefonu. Raoul jest w strasznym stanie! Bog jeden wie, co z nim robia! Zamkneli takiego geniusza! Jak pospolitego przestepce! Och Boze, pomoz mi, prosze!
Rozkleila sie, co wcale mnie nie zaskoczylo. Ludzie, ktorzy robia wrazenie twardych, czesto skrywaja w ten sposob klebiace sie silne, sprzeczne uczucia. Zachowanie takie okreslam mianem „emocjonalnej hibernacji”. Gdy z jakiegos powodu zalamia sie, nie potrafia zapanowac nad uczuciami.