Rygiel na metalowych drzwiach halasliwie zareagowal na klucz Houtena. Za drzwiami znajdowaly sie trzy cele w jednym rzedzie. Pomyslalem o modulach sterylnych na oddziale Zachodniego Centrum Pediatrycznego. W areszcie bylo wilgotno i parno. Pozbawiony okien areszt cuchnal odorem ludzkich cial i samotnoscia.
– Jest w ostatniej celi – wyjasnil Houten. Podazylem za nim, spogladajac na jego wielkie buciory. Raoul siedzial na metalowej lawce przymocowanej do sciany i tepo wpatrywal sie w podloge. Cela byla klitka dwa metry na dwa, a na jej wyposazenie skladalo sie przymocowane do sciany lozko z cienkim poplamionym materacem, sedes bez pokrywy i ocynowana umywalka. Sadzac po zapachu, spluczka nie byla w najlepszym stanie.
Houten otworzyl krate kluczem i weszlismy.
Wiezien z trudem uniosl jedna powieke. W miejscu drugiego oka widniala wielka fioletowa opuchlizna. Pod lewym uchem zauwazylem skorupe zaschnietej krwi. Peknieta warga Raoula miala kolor surowego steku. W rozpietej bialej koszuli brakowalo wielu guzikow; dostrzeglem pod nia wlochata piers z ciemnym siniakiem. Naderwany rekaw wisial na kilku nitkach. Raoulowi zabrano pasek, krawat i sznurowki. Z oblepionych blotem butow ze skory aligatora zwisaly jezyki. Ich widok wydal mi sie szczegolnie zalosny.
– Chcielismy doprowadzic go do porzadku – oznajmil Houten, widzac moje przerazenie – ale panski przyjaciel zdenerwowal sie, wiec zostawilismy go w spokoju.
Raoul wymamrotal cos po hiszpansku. Szeryf popatrzyl na mnie z mina rodzica, ktory ma do czynienia z rozzloszczonym dzieckiem.
– Moze pan juz wyjsc, doktorze Lynch – powiedzial. – Doktor Delaware odwiezie pana do domu. Moze pan na wlasny koszt odholowac samochod do Los Angeles albo zostawic go tutaj do naprawy. Zack Piersall zna sie na zagranicznych autach…
– Nigdzie nie jade – warknal Raoul.
– Doktorze Lynch…
– Nazywam sie Melendez-Lynch i nie podoba mi sie panskie ciagle skracanie mojego nazwiska. Nie wyjade, poki prawda nie wyjdzie na jaw.
– Doktorze, groza panu spore klopoty. Pozwalam panu wyjechac po zaplaceniu grzywny, poniewaz tak bedzie lepiej dla nas wszystkich. Wiem, ze znajduje sie pan w duzym stresie…
– Prosze nie traktowac mnie protekcjonalnie, szeryfie. I niech pan przestanie kryc tych morderczych szarlatanow!
– Raoul… – odezwalem sie.
– Nie, Alex, nic nie rozumiesz. Ci ludzie to imbecyle. Drzewo wiedzy mogloby wykielkowac na ich progu, a oni nawet by tego nie spostrzegli.
Szeryf Houten poruszyl szczekami. Najwyrazniej jego cierpliwosc powoli sie konczyla.
– Chce, zeby pan opuscil moje miasto – oswiadczyl cicho.
– Nie wyjade stad – upieral sie Raoul. Aby zademonstrowac swoja desperacje, chwycil obiema rekami lawke.
– Szeryfie – wtracilem. – Niech pan wyjdzie. Chce z nim porozmawiac na osobnosci.
Houten wzruszyl ramionami. Odszedl, a gdy metalowe drzwi zatrzasnely sie za nim, odwrocilem sie do Raoula.
– Co sie z toba, u diabla, dzieje?!
– Tylko nie praw mi kazan, Alex. – Wstal i potrzasnal mi przed twarza piescia.
Instynktownie cofnalem sie o krok. Popatrzyl na swoja podniesiona reke, opuscil ja i wymamrotal przeprosiny. Chwile pozniej uspokoil sie i ponownie usiadl.
– Do jasnej cholery, co cie opetalo?! Chciales w pojedynke dokonac szarzy? – spytalem go gniewnie.
– Wiem, ze tam sa – wydyszal. – Za ta brama. Potrafie ich wyczuc!
– Przerobiles volvo w nacierajacy czolg z powodu przeczuc? Pamietam, ze kiedys nazywales intuicje „jedna z form typowego dla kretynow belkotu”.
– Ta sprawa jest zupelnie inna. Przeciez nie pozwolili mi wejsc. Jawny dowod, ze cos ukrywaja. Potrzebujesz lepszego?! – Uderzyl piescia w dlon. – W jakis sposob dostane sie do srodka i bede tak dlugo szukal, az znajde dzieci. Jesli trzeba bedzie, rozwale Ustronie w drzazgi!
– Zachowujesz sie jak szaleniec. Co takiego odkryles w Swope’ach, ze zmieniles sie w kowboja?
Zakryl twarz rekoma.
Usiadlem obok niego i objalem go ramieniem. Byl mokry od potu.
– Wyjdzmy stad – powiedzialem.
– Alex… – odezwal sie chrapliwie, a ja poczulem jego kwasny oddech. – Onkologia to specjalizacja dla ludzi, ktorzy potrafia przegrywac z honorem. Nie jest to rownoznaczne z zaakceptowaniem niepowodzenia, ale nalezy znosic je z godnoscia, tak jak czynia to pacjenci. Wiedziales, ze bylem najlepszy w swojej grupie na medycynie?
– Nie jestem zaskoczony.
– Moglem wybrac sobie dowolna specjalizacje i miejsce pracy. Wybralem onkologie, gdzie codziennie musimy sobie radzic z niepowodzeniem.
Wstal, podszedl do kraty, przesunal rekoma w gore i w dol po chropowatych, pordzewialych pretach.
– Z niepowodzeniem – powtorzyl. – Za to zwyciestwa sa niezwykle radosne. To tak, jakby sie dawalo nowe zycie. Czy cos moze dac wieksza iluzje wszechmocy?
– Czeka cie jeszcze mnostwo zwyciestw – zapewnilem go. – Zreszta sam o tym wiesz najlepiej. Pamietasz mowe, ktora wyglaszales przed potencjalnymi sponsorami? Pokaz ze zdjeciami tych wszystkich wyleczonych dzieci? Moze trzeba poswiecic to jedno…
Obrocil sie i spojrzal mi w oczy.
– Poki bede o niego walczyl, ten chlopiec bedzie dla mnie zyl. Uwierze w jego smierc dopiero wowczas, gdy zobacze jego zwloki.
Probowalem cos powiedziec, ale mi przerwal.
– Nie zajalem sie ta dziedzina medycyny z powodu jakichs rodzinnych nieszczesc… Moja ukochana kuzynka nie zmarla na bialaczke, dziadek nie skonal na raka. Zostalem onkologiem, poniewaz medycyna jest nauka i sztuka walki ze smiercia! A rak to smierc. Ten truizm wciagnal mnie od pierwszego razu, gdy jako student medycyny ogladalem potworne, prymitywne, zlosliwe… tak, zlosliwe komorki pod mikroskopem. Juz wtedy wiedzialem, ze bede sie tym zajmowal przez cale zycie.
Krople potu zebraly sie na jego wysokim sniadym czole. Oczy o wygladzie ziarenek kawy blyszczaly i wedrowaly po celi.
– Nie poddam sie – oswiadczyl wyzywajaco. – Widzisz, moj przyjacielu, tylko pokonanie smierci pozwala chocby w przelocie dostrzec niesmiertelnosc.
W zaden sposob nie moglem do niego dotrzec. Calkowicie zawladnela nim donkiszoteria i wariacka wizja swiata. Obsesyjnie i ostentacyjnie nie przyjmowal do wiadomosci wielce prawdopodobnego scenariusza: ze Woody i Nona nie zyja, a ich ciala zakopano w jakiejs kupie gnoju pod miastem.
– Zostaw te sprawe policji, Raoul. Moj przyjaciel detektyw obiecal przyjechac jak najszybciej. Wszystko sprawdzimy.
– Policja – warknal. – Po gliniarzach nie mozna spodziewac sie niczego dobrego. Sami biurokraci i karierowicze. Mierne umysly z klapkami na oczach. Podobni do tego glupiego kowboja. A dlaczego nie ma ich tutaj w tej chwili… Przeciez dla tego malego chlopca kazdy dzien jest decydujacy. Ale policjanci w ogole sie tym nie przejmuja! Dla nich nasz Woody Swope jest tylko kolejna ofiara w statystyce. Nie dla mnie jednak!
Najwyrazniej zapomnial, gdzie sie znajduje. Nie zdawal sobie sprawy z wlasnego okropnego wygladu.
Zawsze sadzilem, ze nadwrazliwosc przewaznie bywa zabojcza, a zbyt wielka intuicja zdecydowanie szkodliwa. Najlepiej radza sobie w zyciu (sa na ten temat cale tomy rozpraw) osoby, ktore nie przejmuja sie rzeczywistoscia. Wzruszaja ramionami i ida dalej.
Raoul wydawal mi sie czlowiekiem, ktory bedzie szedl przed siebie tak dlugo, dopoki nie padnie.
Moze byl rownie szalony jak Richard Moody, ale na szczescie natura obdarzyla go wspanialym intelektem, dzieki czemu potrafil odpowiednio wykorzystac nadmiar energii. Dla dobra spolecznego.
Coz, zbyt wiele niepowodzen spadlo ostatnio na niego. Odrzucenie kuracji przez Swope’ow uznal za odrzucenie jego samego. Czul sie strasznie, a pare dni pozniej spotkal go kolejny cios – rodzice uprowadzili jego malego pacjenta i do dotychczasowych negatywnych emocji doszlo upokorzenie i utrata kontroli nad sytuacja. Niestety nie byl to koniec jego nieszczesc – pojawilo sie widmo smierci, co stanowilo ostateczna zniewage.
Te wszystkie wydarzenia razem wziete doprowadzily go niemal do obledu.
Nie moglem go zostawic w takim stanie, lecz rownoczesnie nie mialem pojecia, jak mu pomoc.
Zanim ktorys z nas zdazyl sie odezwac, milczenie przerwal odglos zblizajacych sie krokow, a po chwili do celi zajrzal Houten z kluczami w reku.
– Jestescie gotowi, panowie?
– Nie udalo mi sie go przekonac, szeryfie – powiedzialem.
Ta wiadomosc poglebila zmarszczki smutku wokol jego oczu.
– Woli pan posiedziec u nas, doktorze Melendez-Lynch?
– Tak, poczekam, az znajdziecie mojego pacjenta.
– Panskiego pacjenta nie ma na naszym terenie.
– Nie wierze w to.
Szeryf zacisnal usta i z rezygnacja pokrecil glowa.
– Niech pan juz idzie, doktorze Delaware.
Wsunal klucz do zamka, przytrzymal ledwie uchylona krate, bacznie obserwujac Raoula.
– Do widzenia, Alex – powiedzial Raoul z mina meczennika.
Houten odezwal sie do niego ostrym tonem:
– Drogi panie, jesli dotad sadzil pan, ze w wiezieniu jest zabawnie, teraz zmieni pan zdanie. Obiecuje. Tymczasem zalatwie panu adwokata.
– Zdecydowanie odmawiam.
– Zalatwie go panu tak czy owak, doktorze. Wszystko, co sie potem panu przydarzy, bedzie przynajmniej zgodne z prawem.
Odwrocil sie na piecie i ciezkim krokiem odszedl.
Kiedy opuszczalem areszt, po raz ostatni spojrzalem na siedzacego za kratkami Raoula. Czulem sie jak zdrajca.
16
Szeryf zadzwonil do kogos, jednak rozmowy nie slyszalem. Dziesiec minut pozniej na progu pojawil sie jakis mezczyzna w samej koszuli i Houten poszedl sie z nim przywitac.
– Dzieki, ze przyszedles tak szybko, Ezra.
– Nie ma sprawy, szeryfie, zawsze do uslug – odpowiedzial przybysz cichym, spokojnym glosem.
Na oko mial pod piecdziesiatke, byl sredniego wzrostu, szczuply i nieco przygarbiony w sposob typowy dla naukowcow. Modelowy przyklad pedanta. Jego mala glowe pokrywaly rzadkie, proste szpakowate wlosy starannie zaczesane do tylu. Delikatne uszy niemal nie odstawaly od glowy. Rysy twarzy mial regularne, lecz trudno go bylo okreslic mianem przystojnego. Biala koszula z krotkimi rekawami prezentowala sie nieskazitelnie, mimo panujacego goraca nie bylo na niej sladu zagniecen. Spodnie koloru khaki wygladaly na swiezo odebrane z pralni. Gosc nosil osmiokatne okulary bez