opowiesci.
Jan sluchal ich coraz bardziej przygnebiony. Zdal sobie sprawe, ze sytuacja stala sie na tyle grozna, ze trudno mu bedzie opuscic miasto. Byli w gorszych opalach, niz sadzil Eulaliusz: zadna karawana nie odwazy sie wyruszyc z Edessy. Nikt nie bedzie narazal sie na pewna smierc na samym poczatku wyprawy.
Kolejne dni uplywaly Janowi jak zly sen. Z miejskich murow widzial perskich zolnierzy skupionych wokol ognisk. Ataki powtarzaly sie jeden za drugim, czasem nie ustawaly przez caly dzien.
Ludzie nie wychodzili z domow, a zolnierze przez cale dnie nie opuszczali murow, walczac dzielnie. Na razie nie brakowalo zywnosci ani wody, poniewaz krol zarekwirowal pszenice i trzode na prowiant dla wojska.
– Spisz, Janie?
– Nie, Kalmanie, od wielu nocy zle sypiam. Wciaz slysze swist strzal i krzyki zolnierzy. Nie moge zasnac.
– Miasto wkrotce musi sie poddac. Nie uda nam sie dluzej odpierac atakow wroga.
– Wiem, Kalmanie, wiem o tym. Nie nadazam z opatrywaniem rannych i leczeniem kobiet i dzieci, ktore umieraja mi w ramionach, padajac ofiara dzumy. Na rekach mam odciski od lopaty, tyle grobow juz wykopalem. Zolnierze Chosroesa nikomu nie daruja zycia. Jak czuje sie Eulaliusz? Nie moglem sie nim zajac, boleje nad tym.
– On chce, bys pomagal bardziej potrzebujacym. Oslabil go dlugi post, bol szarpie kosci. Ma wzdety brzuch, ale sie nie skarzy.
Jan westchnal. Nie spal od wielu nocy, biegajac z jednego konca murow na drugi. Pomagal opatrywac smiertelne rany zolnierzy, nie mogl jednak ulzyc ich cierpieniu, bo wyczerpal mu sie zapas ziol i leczniczych naparow.
Zdesperowane kobiety stawaly u drzwi jego domu, blagajac go, by ocalil ich synow, on zas nie potrafil powstrzymac lez bezsilnosci, bo nie mogl pomagac ludziom tak, jak by chcial.
Jego zycie sie zmienilo, odkad dwa lata temu (to juz dwa lata!) wyruszyl z Aleksandrii. Kiedy ogarniala go sennosc, wydawalo mu sie, ze czuje zapach morza, ze dotykaja go delikatne rece Miriam, ze je cieple potrawy przygotowane przez stara piastunke i widzi pomaranczowy sad otaczajacy dom. Przez pierwsze miesiace oblezenia przeklinal swoj los, wyrzucajac sobie, ze wybral sie do Edessy, goniac za snem, teraz jednak nie czynil juz sobie wymowek. Nie mial na to sil.
– Zajrze do Eulaliusza – powiedzial, wstajac…
– Pojde z toba – odrzekl Kalman. – Skierowali sie do komnaty, w ktorej, lezac krzyzem, modlil sie biskup.
– Eulaliuszu… – szepnal medyk.
– Szczesc Boze, Janie – powital go biskup, wstajac z trudem i siadajac przy stole. – Usiadz tu, obok mnie.
Eulaliusz skurczyl sie, przez cienka sina skore przeswiecaly kosci. Jan byl wstrzasniety. Pomyslal, ze przybyl do Edessy, by pokazac chrzescijanom twarz Jezusa, lecz nie odwazyl sie wypelnic powierzonego mu zadania. Przez dlugie miesiace oblezenia nawet nie pomyslal o zwoju swietego plotna. Teraz zas, przeczuwajac smierc unoszaca sie nad Eulaliuszem, zrozumial, ze wkrotce zacznie krazyc rowniez nad nim.
– Kalmanie, zostaw nas na chwile – poprosil.
Biskup dal mlodemu kaplanowi znak, by posluchal polecenia Jana.
Jan popatrzyl w skupieniu na biskupa, wzial go za reke i usiadl obok niego.
– Wybacz, Eulaliuszu, od samego poczatku robie wszystko nie tak, jak nalezy, a najwiekszym grzechem, jakiego sie dopuscilem, byl brak zaufania. Zgrzeszylem pycha, nie zdradzajac ci miejsca ukrycia calunu. Wyjawie ci je jednak, a ty zdecydujesz, co powinnismy uczynic. Niech Bog mi wybaczy, jesli w tym, co powiem, zabrzmi zwatpienie, ale jesli na plotnie rzeczywiscie odbity jest wizerunek Syna Bozego, to On nas wybawi, tak jak ocalil zycie Abgarowi.
Eulaliusz sluchal w milczeniu. Przez ponad czterysta lat calun Chrystusa spoczywal w otworze wykutym w murze, nad zachodnia brama miasta, w jedynym miejscu, jakie dotychczas wytrzymalo zaciekle ataki perskich wojsk.
Starzec dzwignal sie z wysilkiem i nie wstydzac sie lez, usciskal aleksandryjczyka.
– Chwala niech bedzie Panu! Moje serce wypelnia radosc. Wejdziesz na mur i wydostaniesz plotno. Kaze Efremowi i Kalmanowi pojsc z toba. Czuje, ze Jezus jeszcze moze zlitowac sie nad nami i sprawic cud.
– Nie, nie moge powiedziec zolnierzom, ktorzy narazaja zycie, ze zamierzam poszukac skrytki w murze! Pomysla, ze postradalem rozum, albo ze ukrylem tam jakis skarb… Nie, nie moge tam pojsc.
– Pojdziesz, Janie.
Glos Eulaliusza odzyskal stanowczosc. Jan opuscil glowe, wiedzac, ze musi byc mu posluszny.
– Pozwol, Eulaliuszu, bym powiedzial, ze przychodze z twojego rozkazu.
– Bo tak jest. Zanim przyszliscie, uslyszalem glos Matki Jezusowej, ktora powiedziala, ze Edessa sie obroni. Stanie sie tak, jesli Bog tego zechce.
Do komnaty dobiegaly okrzyki zolnierzy, pomieszane z zalosnym placzem dzieci i krzykiem kobiet. Eulaliusz wezwal Kalmana i Efrema.
– Mialem sen. Pojdziecie z Janem do zachodniej bramy.
– Alez Eulaliuszu! – wykrzyknal Efrem – Zolnierze nas nie przepuszcza…
– Pojdziecie i zrobicie to, co kaze Jan. Edessa ocaleje.
Oburzony kapitan kazal kaplanom wracac, skad przyszli.
– Bramy moga w kazdej chwili runac pod naporem wroga, a ci kaza mi szukac jakiejs dziury w murze! Rozum wam odebralo! Nie obchodzi mnie, kto was tu przyslal, chocby i sam biskup! Idzcie precz!
Jan oswiadczyl kapitanowi, ze czy to z jego pomoca, czy bez niej, dostana sie nad zachodnia brame.
Pod gradem strzal trzej mezczyzni kuli bez wytchnienia na oczach oslupialych zolnierzy, resztkami sil broniacych tej czesci miejskich murow.
– Cos tu jest! – wykrzyknal nagle Kalman.
Pare minut pozniej Jan trzymal w reku poczernialy koszyk.
Otworzyl go i pogladzil starannie zlozona tkanine, po czym, nie czekajac na towarzyszy, puscil sie pedem do domu Eulaliusza.
Ojciec mowil prawde: jego rodzina przechowywala plotno, w ktore Jozef z Arymatei owinal cialo Jezusa.
– Biskup zadrzal ze wzruszenia, ujrzawszy poruszonego Jana.
Ten wyjal tkanine i rozlozyl ja przed zdumionym starcem, ktory ledwo wstawszy z loza, padl na kolana, wpatrujac sie w odbita na plotnie twarz mezczyzny.
– Coz to za pasjonujaca lektura? Nawet nie zauwazylas, kiedy wszedlem.
– Przepraszam, Marco – odparla Sofia. – Rzeczywiscie, nie zdawalam sobie sprawy, ze tu jestes. Poruszasz sie tak bezszelestnie, jakbys przeniknal przez sciane.
– Co czytasz?
– Historie calunu turynskiego.
– Przeciez znasz ja na pamiec. Prawie wszyscy Wlosi ja znaja.
– Mam nadzieje, ze natchnie mnie jakims pomyslem.
– W zwiazku z naszym sledztwem?
– Nie chce niczego przeoczyc.
Valoni patrzyl na nia zdezorientowany. Albo sie zestarzal i widzi tylko tyle, ile chce zobaczyc, albo Sofia ma racje i moze warto zbadac jakies okolicznosci z przeszlosci.
– Znalazlas cos?
– Nie, na razie tylko czytam. Mam nadzieje, ze w koncu zapali mi sie jakies swiatelko – usmiechnela sie Sofia, pokazujac swoje czolo.
– Jak daleko zaszlas?
– Wlasciwie dopiero zaczelam. Jestem w czwartym wieku, kiedy to biskupowi Edessy, Eulaliuszowi, przysnilo sie, ze pewna kobieta wyjawila mu, gdzie lezy calun. Wiesz pewnie, ze przez dlugi czas nikt nie wiedzial, gdzie jest calun, a nawet, ze istnieje, ale Ewagriusz…
– Coz to za Ewagriusz? – zainteresowala sie Minerva, ktora wlasnie weszla.
– Otoz Ewagriusz Scholastyk w swojej Historii Kosciola pisze, ze w piecset czterdziestym czwartym roku Edessa pokonala wojska Chosroesa Pierwszego, ktore oblegaly miasto, a wszystko to dzieki mandylionowi.