– Wiesz, co opowiedzial mi Santiago? Ze zdaniem Any kluczem do wydarzen zwiazanych z calunem jest przeszlosc tej tkaniny.
– Mnie tez przyszlo to do glowy, nawet ci wspomnialam…
– Juz wszystko opowiedzialem Santiagowi. Przesle nam list napisany przez Ane. Warto rzucic na niego okiem, ta dziennikarka moze zapedzic nas w kozi rog.
– Dlaczego z nia nie porozmawiac?
– Na razie zostawmy to tak jak jest, nie zmieniajmy toku spraw – odpowiedzial zamyslony Valoni.
– Nie pierwszy raz, i dobrze o tym wiesz, policja dogaduje sie z mediami przy prowadzeniu jakiegos sledztwa – zauwazyl Santiago.
– To prawda, chcialbym jednak, by ta historia jak najdluzej nie wychodzila poza sciany naszego wydzialu. Jesli Ana dowie sie czegos ciekawego, spotkamy sie z nia.
Paola wprowadzila do salonu Lise i Johna.
– Ciesze sie, ze przyszliscie – powiedzial serdecznie Valoni.
– Ledwo zdazylem. Wracam prosto z Waszyngtonu. Sam wiesz, jacy sa szefowie, a ci z Departamentu Stanu nie roznia sie pod tym wzgledem od reszty. Caly tydzien spedzilem na absurdalnych spotkaniach, ktore sluza tylko temu, by uzasadnic podwyzke czyjejs i tak wygorowanej pensji.
– Slyszeliscie, ze zaproponowali mu przeniesienie do Londynu? – zapytala Lisa.
– Skusicie sie na zmiane? – zainteresowala sie Paola.
– Nie, odpowiedzialem, ze nie. Wole zostac w Rzymie. Ci na gorze uwazaja, ze Londyn to awans, i chyba maja racje, ja jednak wole Rzym. Wiem, wiem, dla was jestem tylko jankesem, ale ja sam czuje sie rzymianinem pelna geba.
Guner wyczyscil czarny garnitur Addaia i powiesil go w garderobie. Zanim poszedl do swojej sypialni, uporzadkowal jeszcze papiery Pietrzace sie na biurku pasterza i odlozyl na polke ksiazki.
Addai pracowal do pozna. Slodkawy aromat tureckiego tytoniu wsiakl w sciany skromnie umeblowanego pokoju, Guner otworzyl wiec okna na osciez i przez kilka minut patrzyl na ogrod. Nie uslyszal cichych krokow Addaia, nie wiedzial, ze ten przypatruje mu sie z troska.
– O czym rozmyslasz, Gunerze?
Sluzacy odwrocil sie, starajac sie ukryc zaskoczenie.
– Nad niczym szczegolnym. Taka ladna dzis pogoda, ze nogi same rwa sie do wedrowki.
– Mozesz to zrobic, gdy tylko wyjade. Powiem ci wiecej, mozesz nawet spedzic pare dni z rodzina.
– Nie wiedzialem, ze planujesz podroz.
– Tak, jade do Wloch i Niemiec, by spotkac sie z naszymi ludzmi. Ta sprawa nie daje mi spokoju, musze ustalic, gdzie popelniamy blad i gdzie zakradla sie i uwila sobie gniazdo zdrada.
– Narazasz sie na niebezpieczenstwo, nie powinienes jechac.
– Nie moge sciagnac ich tutaj, to dopiero byloby niebezpieczne.
– Umow sie z nimi w Stambule. Przez okragly rok do miasta przyjezdzaja turysci, nikt nie zwroci na was uwagi.
– Wszystkim nie uda sie przyjechac. Latwiej sie przemieszczac jednej osobie niz kilku. Zreszta, juz postanowione: jutro wyjezdzam.
– Co powiesz ludziom?
– Powiem im, ze jestem zmeczony i musze zrobic sobie krotkie wakacje. Wyjezdzam odwiedzic przyjaciol w Niemczech i we Wloszech.
– Jak dlugo cie nie bedzie?
– Tydzien, dziesiec dni, niewiele wiecej. Korzystaj wiec z wolnego czasu i odpoczywaj. Dobrze ci zrobi, jesli na jakis czas znikne ci z oczu. Od kilku tygodni jestes spiety, jakbys sie na mnie gniewal. Dlaczego?
– Powiem ci prawde: zal mi tych chlopcow, od ktorych wymagasz takiego poswiecenia. Swiat sie zmienil, a ty sie upierasz, ze wszystko ma zostac po staremu. Nie mozesz nadal posylac mlodych ludzi na pewna smierc i obcinac im jezykow, zeby w razie czego, gdyby jednak udalo im sie przezyc, nie puscili pary z ust…
– Jesli zaczna mowic, zniszcza nas. Przetrwalismy przez dwadziescia wiekow dzieki ofiarom i milczeniu naszych przodkow. Owszem, wymagam wielkich poswiecen, ja rowniez poswiecilem swoje zycie, bo nigdy nie nalezalo ono do mnie, tak jak i twoje nie nalezy do ciebie. Smierc za nasza sprawe to honor, utrata jezyka rowniez. Zreszta ja nie wyrywam im jezykow, sami sie na to godza, bo wiedza, ze to nieuniknione. W ten sposob chronia nas i siebie.
– Dlaczego nie chcemy sie ujawnic?
– Postradales rozum? Naprawde wierzysz, ze przetrwamy, jesli wyjawimy im, kim jestesmy? Co sie z toba dzieje, czy szatan zawladnal twoim umyslem?
– Czasem mysle, ze to w tobie zamieszkal szatan. Stales sie twardy i okrutny. Nie masz dla nikogo litosci. Doszedlem do wniosku, ze ta surowosc to zemsta za to, ze stales sie kims, kim nie chciales byc.
Zapadla cisza. Mezczyzni patrzyli na siebie, zaden nie spuscil wzroku. Guner pomyslal, ze powiedzial wiecej, niz zamierzal, Addai zas byl zaskoczony, ze po raz kolejny przyjmuje bez sprzeciwu wymowki Gunera. Ich zywoty byly splecione, lecz zadnemu nie przynioslo to szczescia. Czy Guner moglby go zdradzic? Odrzucil te mysl. Nie, to niemozliwe. Nie zrobilby tego. Addai ufal mu jak wlasnej matce, powierzyl mu swoje zycie.
– Spakuj moja walizke, rano musze byc na lotnisku.
Guner nie odpowiedzial. Odwrocil sie, zaciskajac zeby i udajac, ze pochlania go zamykanie okien. Odetchnal glebiej dopiero, gdy uslyszal skrzypniecie drzwi zamykajacych sie za Addaiem.
Na podlodze, tuz przy lozku pasterza, zauwazyl zlozona kartke. Przykucnal, by ja podniesc. Byl to list napisany po turecku. Guner nie mogl sie powstrzymac i go przeczytal.
Addai niejednokrotnie pokazywal mu swoja korespondencje i dokumenty, i pytal o zdanie. Guner wiedzial, ze nie powinien czytac cudzych listow, ale cos mu mowilo, ze tresc tego powinien poznac.
List nie byl podpisany. Nadawca donosil, ze komisja penitencjarna turynskiego zakladu karnego rozpatruje wczesniejsze zwolnienie Mendibha i prosil Addaia o instrukcje, co robic, gdy ten wyjdzie na wolnosc.
Dlaczego Addai nie schowal tak waznego listu? Zupelnie jakby zalezalo mu, zeby Guner go znalazl. Czyzby myslal, ze to on jest zdrajca?
Z listem w reku Guner skierowal sie do gabinetu Addaia.
Zapukal cicho i zaczekal, az pasterz zaprosi go do srodka.
– Addaiu, ten list lezal na podlodze przy twoim lozku. – Pasterz popatrzyl na niego spokojnie i wyciagnal reke, by odebrac kartke. – Przeczytalem go. Domyslam sie, ze zostawiles go specjalnie, zeby mnie sprawdzic. Zaczales podejrzewac, ze to ja jestem zdrajca. Nie, nie jestem. Tysiac razy powtarzalem sobie, ze powinienem od ciebie odejsc, tysiac razy bylem bliski ogloszenia calemu swiatu, kim jestesmy i co robimy. Nie zrobilem tego jednak, i nie zrobie ze wzgledu na pamiec mojego ojca, zeby moja rodzina mogla zyc dostatnio, zeby dzieci moich braci mialy lepszy los niz ja. Nie robie tego ze wzgledu na nich i dlatego ze nie wiem, jaki los moglby mnie spotkac. Jestem czlowiekiem, nedznym czlowiekiem, zbyt starym, by zaczynac wszystko od nowa. Jestem takim samym tchorzem jak ty, obaj nimi bylismy, godzac sie na nasz los.
Addai patrzyl na niego bez slowa, usilujac dojrzec na twarzy Gunera slad emocji, cos, co mozna by potraktowac jako dowod jego przywiazania.
– Juz wiem, dlaczego postanowiles rano wyjechac. Martwisz sie, ze Mendibh sprowadzi na nas nieszczescie. Powiedziales o tym jego ojcu?
– Skoro juz wszystko wiesz, przyznam ci sie, ze martwi mnie, ze chca wypuscic Mendibha. Nasz lacznik w wiezieniu widzial, jak ten policjant go odwiedzil. Zdaje sie, ze i naczelnik wiezienia cos szykuje. Nie mozemy ryzykowac.
– Co zamierzasz zrobic?
– Wszystko co bedzie konieczne, by nasza wspolnota mogla przetrwac.
– Posuniesz sie nawet do zabicia Mendibha?
– To ty czy ja to powiedzialem?
– Znam cie dobrze i wiem, do czego jestes zdolny.
– Jestes moim jedynym przyjacielem, nigdy niczego przed toba nie ukrywalem i znasz wszystkie tajemnice naszej wspolnoty, zdaje sobie jednak sprawe, ze nie masz dla mnie ani krzty serdecznosci, nigdy nie darzyles mnie sympatia.
– Mylisz sie, Addaiu, bardzo sie mylisz. Zawsze byles dla mnie dobry, od pierwszego dnia, kiedy przybylem do