gabinetu naczelnika wiezienia. Cos knuje, tylko co? Dotarlo do niego, ze Marco Valoni kilka razy rozmawial z handlarzem narkotykami, niejakim Frasquellem. Tak, teraz wszystko zaczyna sie ukladac… pewnie Valoni kazal mu pilnowac Mendibha. Chlopak jest ich jedynym sladem, musza go oslaniac. Z pewnoscia o to wlasnie chodzi, rozmowca nawet mu to zasugerowal. A moze mial na mysli cos innego? Addai przymknal oczy, czujac jak bol wypala mu mozg. Poszukal klucza i otworzyl nim skrzyneczke, z ktorej wyjal pigulki. Zazyl dwie, potem usiadl z zamknietymi oczami, by poczekac, az bol minie. Przy odrobinie szczescia, zanim przyjda pozostali pasterze, poczuje sie lepiej.
Guner delikatnie zastukal do drzwi gabinetu. Kiedy wszedl, zastal Addaia z glowa oparta o stol i z zamknietymi oczami.
Podszedl, potrzasnal nim delikatnie, a ten sie ocknal.
– Zasnales.
– Tak. Bolala mnie glowa.
– Musisz wybrac sie do lekarza, te migreny cie wykoncza, przydaloby sie zrobic EEG. Nie, nie jestes w najlepszej formie.
Pasterze czekaja w duzym salonie, ogarnij sie troche, zanim do nich zejdziesz.
– Tak, tak… Zaproponuj im cos do picia.
– Juz podalem herbate.
Po kilkunastu minutach Addai dolaczyl do rady wspolnoty.
Siedmiu pasterzy w czarnych togach zasiadlo wokol masywnego stolu.
Addai zdal im relacje z wydarzen w turynskim wiezieniu.
– Chce bys ty, moj drogi Bakkalbasi, udal sie do Turynu – powiedzial na zakonczenie. – Mendibh wyjdzie za dwa czy trzy dni i zechce sie z nami skontaktowac. Nie mozemy do tego dopuscic. Nasi ludzie nie moga sobie pozwolic na kolejne bledy. Dlatego tak wazne jest, bys tam pojechal koordynowac operacje. Musisz byc ze mna w stalym kontakcie. Mam przeczucie, ze stoimy na krawedzi katastrofy.
– Mam wiesci od Turguta.
Wszystkie spojrzenia skierowaly sie na starca o zywych, niebieskich oczach.
– Jest chory, przechodzi gleboka depresje. Dreczy go mania przesladowcza. Twierdzi, ze ktos za nim chodzi, ze w biskupstwie przestali mu ufac i ze policjanci z Rzymu zostali w Turynie tylko po to, by miec go na oku. Powinnismy go stamtad wydostac.
– Nie, nie teraz, to byloby szalenstwo – odparl Bakkalbasi.
– Czy Ismet jest przygotowany? – zapytal Addai. – Kaz, by szykowal sie do wyjazdu, zamieszka z wujem, bedzie go wspieral.
– Jego rodzice sie zgodzili, ale chlopak troche sie ociaga, ma tu dziewczyne – wyjasnil Talat.
– Dziewczyne! I z tego powodu naraza na niebezpieczenstwo cala wspolnote! Wezwijcie jego rodzicow. Jeszcze dzisiaj wyjedzie do Turynu, razem z naszym bratem Bakkalbasim. Niech rodzice Ismeta zadzwonia do Turguta i oznajmia mu, ze wysylaja swego syna, by sie nim opiekowal. Nie ociagajcie sie.
Stanowczy ton Addaia nie pozostawial miejsca na dyskusje.
Godzine pozniej mezczyzni opuscili posiadlosc, pouczeni, jak dalej postepowac.
Ana Jimenez nacisnela guzik dzwonka przy drzwiach eleganckiego wiktorianskiego domu w zamoznej dzielnicy Londynu.
Drzwi sie otworzyly i stanal w nich starszy pan, zapewne wozny.
– Dzien dobry pani, czym moge sluzyc? – zapytal uprzejmie.
– Chcialabym porozmawiac z dyrektorem tej instytucji.
– Jest pani umowiona?
– Tak. Jestem dziennikarka, nazywam sie Ana Jimenez, umowil mnie kolega z „Times’a”, Jerry Donalds.
– Prosze wejsc i chwile zaczekac.
Hol domu byl ogromny, drewniana podloge pokrywaly miekkie perskie dywany, na scianach wisialy plotna przedstawiajace sceny z Biblii.
Ana skracala sobie oczekiwanie ogladaniem obrazow, spodziewajac sie, ze wozny zaraz wroci i zaprowadzi ja do gabinetu. Nagle zdala sobie sprawe, ze od dobrej chwili przyglada jej sie starszy dzentelmen.
– Ach, dzien dobry, przepraszam, nie zauwazylam…
– Dzien dobry, pani Jimenez.
– Przepraszam, nie uslyszalam, kiedy pan wszedl.
– Zapraszam do mojego gabinetu. Wiec jest pani znajoma Jerry’ego Donaldsa?.”…, Ana wolala zbyc to pytanie szerokim usmiechem, bo tak naprawde wcale nie znala Jerry’ego Donaldsa. Jego nazwisko otwieralo jednak wiele drzwi w Londynie. Donalds byl przyjacielem dyplomaty, znajomego Any, ktory swego czasu pracowal w Anglii, a niedawno zostal przeniesiony na wysokie stanowisko w Unii Europejskiej. Z trudem sklonila go, by jej pomogl, w koncu jednak sie udalo i skontaktowal ja z dziennikarzem, ktory wysluchal jej bardzo uprzejmie, poprosiwszy, by dala mu troche czasu. Po dwoch dniach zadzwonil do Turynu, oznajmiajac, ze zgodzil sie ja przyjac wybitny profesor Anthony McGilles.
Profesor przysunal sobie skorzany fotel, wskazujac Anie miejsce na sofie. Gdy tylko usiedli, wszedl sluzacy z herbata.
Przez pare minut Ana odpowiadala na pytania Mcgillesa, ktory interesowal sie jej dorobkiem dziennikarskim i sytuacja polityczna w Hiszpanii. W koncu profesor zapytal:
– Rozumiem, ze interesuja pania templariusze?
– Tak, bylam bardzo zaskoczona, ze jeszcze istnieja, a nawet maja strone internetowa.
– To tylko osrodek badan. Co wlasciwie chcialaby pani wiedziec?
– Czy w dzisiejszych czasach istnieja templariusze, co robia, czym sie zajmuja… Chcialabym rowniez zapytac o pare faktow z historii, ktore mialy z nimi zwiazek.
– Widzi pani, templariusze, tak jak pani ich sobie wyobraza, juz nie istnieja.
– W takim razie informacje, jakie znalazlam w Internecie, nie sa prawdziwe?
– Niezupelnie. Dowodem na to jest nasze dzisiejsze spotkanie. Chce tylko zastrzec, ze nie powinna pani wyobrazac sobie wspolczesnych templariuszy jako rycerzy z mieczami. Zyjemy w dwudziestym pierwszym wieku.
– Tak, jestem tego swiadoma.
– Jestesmy placowka naukowa. Zajmujemy sie studiami historyczno-spolecznymi. Naszym orezem stal sie intelekt.
– Czy to panstwo sa prawdziwymi dziedzicami templariuszy?
– Kiedy papiez Klemens Piaty rozwiazal zakon, templariusze przystapili do innych zgromadzen. W Aragonii byl to zakon rycerzy z Montesa, czyli joannitow, w Portugalii krol Dionizy zalozyl zakon rycerzy Chrystusa, w Niemczech przylaczyli sie do Krzyzakow, w Szkocji zas templariusze nigdy nie rozwiazali zgromadzenia. Wiernie przestrzegali reguly. Tylko dzieki zelaznej dyscyplinie przetrwali do dzis. Wchodzili w sklad gwardii papieskiej, wspierali rowniez jakobitow w Szkocji. W tysiac siedemset piatym roku zakon wyszedl z ukrycia. W tymze roku uchwalono nowy statut i wybrano Filipa Orleanskiego na wielkiego mistrza. Templariusze wniesli swoj udzial do Wielkiej Rewolucji Francuskiej, przyczynili sie do stworzenia cesarstwa Napoleona, wywalczenia niepodleglosci Grecji, wchodzili tez w szeregi francuskiego ruchu oporu podczas drugiej wojny swiatowej…
– W jaki sposob? Maja jakas organizacje? Jak ona sie nazywa?
– Przez caly ten czas rycerze wioda spokojne zycie, poswiecone modlitwie i studiom. Oczywiscie udzial we wszystkich tych wydarzeniach brali zawsze za wiedza i przyzwoleniem swoich braci. Jest wiele organizacji, klubow, jesli pani woli, w ktorych spotykaja sie ci rycerze, dzisiaj nazwalbym ich dzentelmenami. To legalne zrzeszenia, rozsiane po calym swiecie, maja swoje statuty, zgodne z prawem kazdego kraju. Musi pani spojrzec na zakon templariuszy z nieco innej perspektywy, bo zapewniam, ze w trzecim milenium nie znajdzie pani takiego zgromadzenia, jakim bylo ono w dwunastym czy trzynastym wieku, po prostu nic podobnego nie mogloby istniec. Nasza organizacja zajmuje sie zglebianiem historii zakonu, od dnia zalozenia az po czasy obecne. Badamy archiwa, szukamy starych dokumentow. Widze, ze jest pani rozczarowana… – Nie, chodzi o to, ze…- Oczekiwala pani rycerza w zbroi? A tymczasem siedzi przed pania emerytowany profesor uniwersytetu w Cambridge. Zaluje, ze sprawilem