zawod. Ale jak pani widzi, calkiem zwyczajny ze mnie czlowiek, poza tym, ze jestem wierzacy, wyznaje pewne zasady, miluje prawde i sprawiedliwosc.
Ana wyczuwala, ze za slowami Anthony’ego McGilles’a kryje sie o wiele wiecej, ze to niemozliwe, by wszystko bylo tak oczywiste, takie proste.
– Skoro jest pan tak mily, chociaz naduzywam panskiej cierpliwosci, czy moglby mi pan opowiedziec o pewnym wydarzeniu, w ktore, jak sadze, byli zaangazowani templariusze? Nie moge powiazac pewnych faktow.
– Z najwieksza przyjemnoscia. Jesli nie potrafie pani odpowiedziec, przejdziemy do naszego archiwum, jest skomputeryzowane. Prosze tylko powiedziec, o jakie wydarzenie pani chodzi?
– Chcialabym wiedziec, czy templariusze wywiezli swiety calun z Konstantynopola w czasach Baldwina Drugiego? Wtedy wlasnie zniknal, a pojawil sie ponownie we Francji dopiero w tysiac trzysta piecdziesiatym siodmym roku.
– Ach, calun turynski! Jako historyk uwazam, ze zakon nie mial nic wspolnego z jego zaginieciem.
– Mozemy to sprawdzic w archiwum?
– Naturalnie, pomoze pani profesor McFadden. Zostawiam pania w dobrych rekach, musze isc na zebranie. Zapewniam, ze moj kolega nie odmowi pani pomocy, zwlaszcza ze jest pani protegowana naszego drogiego przyjaciela Jerry’ego Donaldsa.
Profesor McGilles poruszyl niewielkim srebrnym dzwoneczkiem. Natychmiast zjawil sie wozny.
– Richardzie, zaprowadz pania Jimenez do biblioteki. Przyjdzie do niej profesor McFadden.
– Dziekuje panu za pomoc, profesorze.
– Mam nadzieje, ze na cos sie przydalem. Do widzenia.
Guillaume de Beaujeu, wielki mistrz zakonu templariuszy, wlozyl dokument do szkatulki i schowal ja w sekretarzyku.
Byl zmartwiony. List przyslany przez braci z Francji nie pozostawial zludzen. Na dworze Filipa juz nie maja tylu przyjaciol, co w czasach swietego krola Ludwika, niech go Bog otacza chwala, bo nie bylo mezniejszego i zacniejszego wladcy w calym chrzescijanskim swiecie.
Filip IV byl im winny zloto, duzo zlota, a im bardziej rosly jego dlugi, tym wieksza darzyl ich niechecia. W Rzymie niektore zakony nie potrafily ukryc zazdrosci o potege templariuszy.
Jednakze tej wiosny, tysiac dwiescie dziewiecdziesiatego pierwszego roku, Guillaume de Beaujeu mial klopot powazniejszy niz intrygi na dworach Francji i Rzymu. Francois de Charney wraz Saidem przyniesli zle wiesci.
Rycerz i jego giermek, nierozlaczni jak paznokiec z palcem, przez miesiac mieszkali w obozie mamelukow, nastawiajac ucha na rozmowy zolnierzy wroga, z ktorymi dzielili chleb, wode i modlitwy do Allaha Milosiernego. Uchodzili za egipskich kupcow, zabiegajacych o prowiantowanie wojska.
Mamelucy panuja juz w Egipcie i Syrii, a teraz zajeli Nazaret, miasto, w ktorym przyszedl na swiat Pan. Ich flaga powiewa nad portem w Jaffie, zaledwie pare mil od twierdzy Swietego Jana w Akce.
De Charney bardziej przypominal muzulmanina niz chrzescijanina, stapial sie z tym ludem, jak gdyby urodzil sie na ich ziemi, a nie w dalekiej Francji. Twierdzi, ze juz wkrotce, najwyzej za dwa tygodnie, dojdzie do ataku na twierdze w Akce. Tak mowia zolnierze, tak zapewniaja oficerowie, z ktorymi zbratal sie w ich obozie. Dowodcy mamelukow ciesza sie, ze juz niedlugo sie wzbogaca, niech tylko zawladna skarbami fortecy w Akce, ktora upadnie, tak jak wiele innych fortec przez nich zaatakowanych.
Lekki marcowy wiatr zapowiadal, ze nad skapana w chrzescijanskiej krwi Ziemie Swieta nadciagaja upaly. Juz od dwoch dni oddzial templariuszy napelnial kufry zlotem i klejnotami.
Wielki mistrz rozkazal im wsiasc na statek, gdy tylko beda gotowi, poplynac na Cypr, a stamtad do Francji. Nikt nie chcial wyruszac w te podroz, prosili Guillaume’a de Beaujeu, by pozwolil im zostac i pomoc braciom w walce. Wielki mistrz byl nieugiety: dalsze losy zakonu w duzej mierze zalezec beda od nich, bo ich zadaniem jest ocalenie skarbu templariuszy.
Najbardziej niepocieszony wydawal sie Francois de Charney.
Powstrzymywal lzy, kiedy de Beaujeu oznajmil mu, iz szykuje dla niego misje tak daleko od Akki. Francuz blagal go, by pozwolil mu walczyc o krzyz, mistrz jednak byl gluchy na jego prosby. Decyzja zapadla.
Wielki mistrz zszedl po schodach do chlodnych fortecznych podziemi, tam zas, w sali strzezonej przez rycerzy, starannie sprawdzil kufry, ktore mialy jechac do Francji.
– Zaladujemy te skrzynie na trzy galery. Badzcie w kazdej chwili gotowi do drogi. Z trzech okretow ktorys dotrze do celu. Wiecie juz, w jakim porzadku i na ktorym statku ma sie kazdy zaokretowac…
– Ja jeszcze nie wiem – odezwal sie Francois de Charney.
– Wy, rycerzu, pojdziecie ze mna do kapitularza, tam wszystko wam powiem – odparl Guillaume de Beaujeu, przygladajac mu sie przenikliwym wzrokiem.
Spojrzenie de Charneya przepelniala troska i determinacja.
Rycerz ten, choc skonczyl juz szescdziesiat lat, nadal byl krzepkim mezczyzna, ktoremu lat odejmowala sniada, spalona sloncem cera. Byl weteranem wsrod templariuszy. Wyszedl calo z tysiaca niebezpieczenstw, jako zwiadowca nie mial sobie rownych, zwlaszcza odkad jego przyjaciel, Robert de Saint-Remy, polegl od saracenskiej strzaly podczas obrony Trypolisu.
Wielki mistrz widzial w jego spojrzeniu smutek. De Charney zmuszony byl porzucic ziemie, ktora od dawna traktowal jak ojczyzne, ziemie, gdzie czesto sypial pod gwiazdami, ktora przemierzyl z karawanami na wielbladzim grzbiecie.
Dla Francois de Charneya powrot do Francji oznaczal tragedie.
– Wiedz, moj drogi, ze tylko tobie moge powierzyc te misje – zaczal wielki mistrz.- Lata temu, kiedy jako zoltodziob wstepowales do zakonu, wraz z rycerzem de Saint-Remy przywiezliscie do Konstantynopola relikwie, plotno, ktore po smierci Pana posluzylo za calun. Dzieki niemu zobaczylismy twarz Zbawiciela i mozemy sie do niego modlic. Mowisz o starosci, ale mozesz byc spokojny, wiem, ile masz sily i odwagi, dlatego tobie polecam, bys strzegl calunu Pana. Ze wszystkich naszych skarbow ten jest najcenniejszy, bo zachowal sie na nim slad twarzy i krwi Chrystusa. Ty go ocalisz. Wpierw jednak powrocisz do obozu mamelukow. Musimy sie dowiedziec, czy cos moze przeszkodzic okretom w doplynieciu do celu, czy na morzu nie czeka zasadzka. Kiedy wypelnisz te misje, udasz sie na Cypr, sam dobierzesz zaloge. Wierze w twoj rozsadek, ufam, ze bezpiecznie dowieziesz calun do Francji. Nikt nie moze wiedziec, co przewozicie. Gotuj sie do drogi.
Rycerz de Charney, wraz z giermkiem, starym Saidem, jeszcze raz dostal sie w mameluckie szeregi. W zolnierzach wyczuwalo sie napiecie poprzedzajace bitwe, skupieni wokol ognisk, wspominali swoje rodziny, z tesknota przywolujac coraz bardziej zacierajacy sie w pamieci obraz twarzy synow, ktorzy pod nieobecnosc ojcow wyrastaja na mezczyzn.
Przez trzy dni sluchal uwaznie, az w koncu dowiedzial sie, ze za dwa dni nastapi atak na twierdze.
Jeszcze tej nocy wymkneli sie z obozu. Wjezdzali do zamku wraz z pierwszymi promieniami poranka, ktore zlocily potezne mury. Guillaume de Beaujeu natychmiast rozkazal swoim rycerzom, by przygotowali sie do odparcia ataku.
De Charney pomogl towarzyszom przygotowac obrone. Staral sie tez lagodzic klotnie, jakie co rusz wybuchaly wsrod chrzescijan.
Zapadala noc, kiedy wielki mistrz wezwal go do siebie.
– Rycerzu, pora ruszac. Popelnilem blad, posylajac was do Saracenow. Nie mamy juz lodzi, odplyneli na nich uciekinierzy z twierdzy, musicie wiec ruszac ladem.
Francois de Charney odetchnal gleboko, zanim przemowil:
– Wiem. Chcialbym o cos prosic.
– Pozwolcie mi wyruszyc jedynie w towarzystwie Saida.
– Narazacie sie na niebezpieczenstwo.
– Nikt nie bedzie niczego podejrzewal, wezma nas za mamelukow.
– Rob, jak uwazasz.
Mezczyzni usciskali sie serdecznie. To mialo byc ich ostatnie spotkanie. Wiedzieli, ze wielki mistrz polegnie jak wielu innych w obronie twierdzy Swietego Jana w Akce.