– Rosa cos o tym wspominala – przyznal. – Jak na tak sprytna kobiete, potrafi robic wyjatkowo glupie rzeczy. Chodzi mi o lady Arradale.
– A nie wydaje ci sie to niesprawiedliwe?
– Niesprawiedliwe? – powtorzyl Brand. – Czy ja wiem? Przeciez dziedziczy tytul.
– Ale gdyby miala nawet mlodszego brata, to nie bylaby hrabina – zauwazyl Rothgar.
– Chcialbys, zeby tytul przyslugiwal najstarszemu dziecku bez wzgledu na plec? – zapytal Brand, uderzony oryginalnoscia tej mysli.
– Albo najzdolniejszemu. Albo takiemu, ktore po prostu pragnie dziedziczyc. Bryght na przyklad nie chce tytulu markiza. Ani dla siebie, ani dla swojego syna – zakonczyl gorzko Rothgar.
– To by byla prawdziwa rewolucja! – Brand potrzasnal glowa. – Jesli bedziesz o tym rozpowiadal, skonczysz w Bedlam.
Markiz zasmial sie ponuro.
– No wlasnie. Ale zostawmy ten temat. Chcialbym cie jeszcze prosic, zebys mial oko na Francuzow.
– Tutaj? – zdziwil sie Brand. – Tak, wlasnie tutaj – potwierdzil Rothgar. – Te ziemie sa jezyczkiem uwagi calego krolestwa. Leza miedzy spokojna poludniowa Anglia, a buntownicza Szkocja i Irlandia. Dlatego prosze, zebys uwazal na przybyszow z polnocy. Jezeli czegos sie dowiesz, natychmiast przyslij mi wiadomosc.
– Czy to sie nigdy nie skonczy? – westchnal Brand. – Podejrzewam, ze Bryght i Elf tez otrzymali odpowiednie dyspozycje.
– Tak, chociaz mam swoich ludzi w Liverpoolu. Ludwik XV chcialby pomscic kleske Francji.
Brand wyprostowal sie nieco.
– Bylby szalony, gdyby zaczal nowa wojne! Rothgar zbyl wybuch brata machnieciem reki.
– Wojna w ogole jest szalenstwem, a popatrz, co sie dzieje wokol. Wiem, ze Francuzi tylko czekaja na odpowiedni moment, zeby uderzyc. Byc moze beda sami chcieli stworzyc dogodna sytuacje. D'Eon to zreczny polityk.
– I podobno niezrownany szermierz – Brand wpadl mu w slowo. – Jak sadzisz, czy mial cos wspolnego ze sprawa Curry'ego?
Rothgar nie chcial rozmawiac o tym z bratem. Zrozumial, ze Brand pragnie sie przede wszystkim zajac piekna zona. Popelnil blad, proszac go, by mial oko na Francuzow. Tak, myli sie ostatnio zbyt czesto.
– Jestem w bardzo serdecznych stosunkach z D'Eonem -poinformowal Branda.
Jednak brat nie dal sie tak latwo zwiesc.
– Uwazaj na niego, Bey – poprosil. – To grozny przeciwnik.
Sluzba skonczyla juz przygotowania do odjazdu. Zjedli wiec we czworke pozne sniadanie, a nastepnie pozegnali sie, wyszedlszy ponownie na dziedziniec.
– Nie przejmuj sie Francuzami, Brand – rzekl Rothgar. -Zajmij sie raczej hodowla bydla i… dzieci. Zycze ci wiele szczescia.
– Moglbym ci radzic to samo, ale nie… – Brat zmarszczyl czolo. – Mam tylko jedna prosbe. Postaraj sie nie skrzywdzic hrabiny. Latwiej ja dotknac, nizby sie moglo wydawac.
Rothgar polozyl dlon na sercu.
– Pragne tylko jej dobra – zadeklarowal. Brand spojrzal na niego z powaga.
– Wlasnie tego sie obawialem.
Kiedy w koncu dotarli do oberzy „Pod labedziem' w miasteczku Ferry Bridge, Diana byla zupelnie wyczerpana. Markiz zarezerwowal dla nich cale pietro. Wiekszosc sluzby wylegla na podworko, zeby ich powitac. To rowniez wydalo jej sie denerwujace. Diana przywykla do zaszczytow, ale nie az takich.
Jednak najbardziej meczyl ja brak zainteresowania ze strony markiza.
Tak, jak zapowiedziala, wziela ze soba pare interesujacych ksiazek, ale miala tez nadzieje na ciekawa rozmowe. Zwlaszcza, ze podrozowali w towarzystwie Clary i Fettle-ra, co czynilo konwersacje zupelnie bezpieczna.
Niestety Rothgar przez caly czas przegladal jakies dokumenty. Czesc z nich miala pieczecie najswietniejszych domow Anglii, wiec domyslila sie, ze sa wazne. Niektore byly zapewne zaszyfrowane, gdyz markiz czytal je korzystajac z jakiejs ksiazeczki.
Kolo trzeciej stos korespondencji zmalal na tyle, ze odzyskala nadzieje na jakis kontakt z towarzyszem podrozy. Niestety, wkrotce dogonil ich poslaniec z nowymi listami. Jak sie okazalo, scigal ich az od Arradale.
Rozmawiali tylko w czasie przerw na zmiane koni. Rothgar przechadzal sie z nia wowczas po okolicy, gawedzac o pogodzie albo miejscowym przemysle lub rolnictwie. Nie spodziewala sie, ze az tyle wie, ale nie interesowaly jej ani uprawy, ani mijane roszarnie.
W koncu zrozumiala, ze Rothgar chce w ten sposob ograniczyc ich osobiste kontakty. Zapewne nieprzenikniony Fettler opowiedzial mu o jej nocnej wizycie i markiz domyslil sie jej powodow.
Do licha! Nie chciala przez dwa kolejne dni rozmawiac o pogodzie i uprawach lnu. Poslala Clare do swojego pokoju, zeby poczynila przygotowania do nocy, ale pokojowka powrocila z informacja, ze wszystko juz jest zrobione. Diana przez chwile miala ochote zadysponowac kolacje do swego pokoju, ale w koncu zdecydowala sie zjesc w towarzystwie Rothgara.
Kiedy jednak zeszla do ich prywatnej jadalni, zastala tam dwoje nieznanych ludzi pograzonych w rozmowie z markizem.
Rothgar natychmiast zauwazyl jej wejscie.
– Oto hrabina Arradale – zaprezentowal ja. – Pozwol, pani, ze ci przedstawie pana de Couriac i jego dame.
Mlody czlowiek wstal i sklonil jej sie dwornie na francuski sposob. Jego towarzyszka dygnela uprzejmie. Diana patrzyla na nich oslupiala. Francuzi?! Tutaj?! Wkrotce uzmyslowila sobie, ze przeciez oficjalnie miedzy Korona a Francja panuje pokoj. Sklonila sie, czujac, jak pala ja policzki. Czyzby markiz specjalnie sprowadzil tutaj te pare, przeznaczajac jej role przyzwoitek? Wiedzial przeciez, ze nie bedzie mogl liczyc na stala obecnosc sluzby.
– Bardzo mi milo panstwa poznac – powiedziala Diana.
Pani de Couriac byla dosyc ladna, lecz przede wszystkim sprawiala wrazenie osoby niezwykle inteligentnej. Malutka i szczupla, wygladala bardziej na dziewczynke niz dorosla kobiete i miala duze brazowe oczy oraz zacisniete w kreseczke usta. Jej maz prezentowal sie przy niej jak niedzwiedz, chociaz tak naprawde byl nizszy od Rothgara.
– Z wzajemnoscia. Niezmiehnie sie cieszymy, mogac odwiedzic pani piekne sthony – powiedziala z silnym akcentem pani de Couriac.
Angielski jej meza byl znacznie lepszy:
– Przez wszystkie te lata zalowalismy, ze nie mozemy tego zrobic – dodal.
Oboje mowili po angielsku, co bylo o tyle zaskakujace, ze Francuzi rzadko uczyli sie tego jezyka. Co wiecej, raczej nie interesowaly ich brytyjskie pejzaze i przyciagal ich jedynie przemysl.
Ze wzgledu na pania de Couriac, Diana przeszla na francuski, ktorym poslugiwala sie jak rodowita Paryzanka.
– Wojna jest zawsze nieszczesciem, prawda? Czy panstwo zjecie z nami kolacje? Jak milo! Musicie panstwo nam opowiedziec, co dzieje sie we Francji.
Przy zupie rozmawiali o podrozach. Mowil glownie pan de Couriac, natomiast jego zona wpatrywala sie w markiza. Jej usta nabraly nagle powabnego ksztaltu, a w oczach pojawil sie wyraz cielecego zachwytu.
Pan de Couriac albo tego nie widzial, albo nie chcial widziec!
Podano rybe. Diana probowala zwrocic na siebie uwage markiza i Francuzeczki, ale na prozno. Pomyslala, ze to Rothgar oszalal, dajac sie omotac tej kobiecie. Przeciez za chwile pan de Couriac wyzwie go na pojedynek!
Francuz zachowywal jednak spokoj, skupiajac sie na swoim daniu.
– Ach, wy, Anglicy, zadnych sosow, zadnych sosow -rzucil tylko.
Madame de Couriac oblizala prowokacyjnie palce, ktorymi wczesniej dotknela potrawy. Wygladala w tej chwili jak demon seksu. Albo jedna z tych strzyg, o ktorych Diana kiedys czytala.
Dlaczego jej maz nic nie robi? Czyzby obawial sie Anglika na jego wlasnym terytorium? Diana pomyslala, ze musi zadzialac, inaczej dojdzie do tragedii. Nadludzkim wysilkiem zdolala odwrocic uwage Francuzki od markiza i zaczela rozmowe o modzie. Pytala najpierw o stroje, potem o perfumy, a kiedy zaczelo jej juz brakowac tematow, wypytywala pania de Couriac o modne fryzury i kapelusze, ktorych zreszta szczerze nie znosila.