– Czy moglabym z toba porozmawiac, panie? – spytala, rozgladajac sie nerwowo.

– Alez z najwieksza rozkosza – odrzekl, skladajac jej uklon.

Pomyslala, ze moglby sobie darowac te dworskie maniery. Zaproponowala przechadzke, a kiedy znalezli sie daleko od de Couriacow, chwycila go za ramie.

– Podsluchalam przypadkiem rozmowe tych Francuzow – szepnela podniecona.

– I?

Krew nabiegla jej do policzkow i zmieszana opuscila reke.

– Em, de Couriac chcial sklonic zone, zeby… zeby ci sie, panie, oddala – wyrzucila z siebie w koncu.

– Odnioslem wrazenie, ze wcale nie trzeba jej do tego sklaniac – powiedzial z niezmaconym spokojem.

– Pani de Couriac jest niebezpieczna.

– Wszystkie kobiety sa niebezpieczne – stwierdzil sentencjonalnie.

– Ale ja, panie, nie chce cie zabic! – wypalila. Rothgar usmiechnal sie lekko.

– Chcialbym miec te pewnosc – rzekl z westchnieniem. -Przeciez juz raz probowalas zabic mojego brata. Ale, ale, zbaczamy z glownego tematu. Powiedz pani, dlaczego tak mnie straszysz pania de Couriac?

Jej obawy wydaly sie nagle przesadzone.

– Em, wydaje mi sie, ze moga byc szpiegami. – Diana starala sie pozbierac rozbiegane mysli. – To pewnie glupie, ale mowili cos, ze to dla dobra kraju i… w ogole – zakonczyla niezrecznie.

Markiz pokrecil glowa.

– To wcale nie jest glupie. Dziekuje za ostrzezenie.

Niestety, wciaz nie przychodzila mu do glowy najgorsza ewentualnosc. Diana uznala wiec, ze musi mu o tym powiedziec wprost.

– Byc moze pan de Couriac bedzie chcial cie przylapac z zona. Po to, zeby zabic cie w pojedynku – ciagnela, czujac sie wyjatkowo niezrecznie. – Slyszalam, ze juz byla taka proba.

– Ach, ta Elf! – westchnal, po czym spojrzal jej prosto w oczy. – Nie tak latwo mnie zabic.

Juz chciala mu odpowiedziec, ze kazdy moze zginac w pojedynku, kiedy od strony oberzy nadbiegla zdenerwowana pani de Couriac.

– Ach, monsieur, moj maz lezy w bolach – mowila szybko po francusku. – Poslalam po lekarza, ale moj angielski nie jest tak dobry, zeby sie z nim porozumiec. Czy zechcesz panie…?

– Ja tez mowie po francusku – wtracila Diana. – Chetnie podejme sie roli tlumaczki.

Pani de Courier spojrzala na nia jak na jaszczurke.

– Niestety, moj maz jest w samej bieliznie – rzekla, spuszczajac oczy. Jednoczesnie chwycila markiza pod ramie i przylgnela do niego calym cialem.

Diana nie potrafilaby tego tak zrobic. Przypomniala sobie, ze jeszcze przed chwila widziala ich dwoje przed oberza. A teraz nagle okazalo sie, ze pan de Couriac jest polnagi i chory. Co wiecej, zdazyli poslac po lekarza. Cala intryga byla szyta grubymi nicmi, ale Rothgar wydawal sie tego nie dostrzegac.

– Chodzmy – powiedzial. – Pewnie zaraz pojawi sie lekarz. Diana spojrzala na Francuzke.

– Mozesz tez, pani, liczyc na moja pomoc – wtracila zlosliwie. – Gdybys na przyklad czula sie zbyt samotna.

Z trudem powstrzymala sie, zeby nie chwycic Rothgara za wolne ramie i nie przeciagnac go na swoja strone. Zrobila wszystko co mogla, aby go ostrzec. Ma chyba troche oleju w glowie, ktory pozwoli mu wyjsc calo z tej sytuacji, chociaz Diana powoli zaczynala watpic w meski rozum. Zwlaszcza tam, gdzie w gre wchodzily takie diablice, jak pani de Couriac.

Rothgar poszedl za Francuzka, ciekawy, o co tez moze jej chodzic. Rownie dobrze mogly to byc jego papiery, jak i zycie. Juz od jakiegos czasu podejrzewal, ze to D'Eon stoi za pojedynkiem z Currym. Gdyby sie okazalo, ze teraz de Couriac chce go wyzwac, zyskalby ten drugi punkt, o ktorym mowil Bryghtowi. Wyznaczona linia prowadzilaby wprost do Francji.

Markiz usmiechnal sie, przypomniawszy sobie smiala akcje lady Arradale. Doskonale radzila sobie w nowych dla niej warunkach, choc jednoczesnie nie zyskalaby swoim zachowaniem przychylnosci krola. Gdy tylko przekonala sie, ze ma do czynienia ze szpiegami, powinna zemdlec albo co najmniej zamknac sie na klucz w swoim pokoju. Prawdziwa dama nie staralaby sie zaradzic niebezpieczenstwu.

Pozory, pozory, powtorzyl raz jeszcze w mysli. Bedzie musial porozmawiac z hrabina o jej zachowaniu.

Po paru minutach dotarli do pokoju Francuzow. Pan de Couriac mial na sobie niemal caly przyodziewek. Zdjal tylko pas od swoich podroznych spodni. Kiedy ich zobaczyl, jeknal zalosnie.

– Poslalas, pani, po lekarza?

Madame de Couriac przylozyla wierzch dloni do czola.

– Tak… tak mi sie zdaje – odparla slabym glosem. – Jestem wstrzasnieta.

Przysunela sie jeszcze blizej Rothgara, chociaz to stan meza powinien ja bardziej interesowac. Markiz grzecznie acz stanowczo poprowadzil ja do lozka.

Uslyszeli pukanie do drzwi.

– Prosze! – krzyknal po francusku pan de Couriac, a potem przypomnial sobie, ze jest chory i znowu jeknal.

Do pokoju wszedl mlody i szczuply mezczyzna. Mial przy sobie torbe z przyborami i rzeczywiscie wygladal na miejscowego lekarza.

– Doktor Ribble – przedstawil sie.

– Prosze dalej, doktorze. Tutaj jest panski pacjent. Jestem lord Rothgar i bede, w razie potrzeby, tlumaczyl z francuskiego.

Spojrzenie lekarza wskazywalo, ze o nim slyszal. Jednak na jego spokojnej twarzy nie drgnal zaden muskul. Zachowal tez swoj rzeczowy sposob bycia i od razu przystapil do badania pacjenta.

– Nic szczegolnego tu nie widze – rzekl w koncu, zapoznawszy sie z tlumaczeniem markiza. – Moze tylko niewielkie wzdecie, zupelnie naturalne po posilku. Zalecam odpoczynek. Takie bole czesto same mijaja.

Tym razem pani de Couriac nie potrzebowala tlumaczenia.

– I mysli pan, ze zaplacimy za taka pohade?! – spytala po angielsku. – Bezczelnosc. Musi mu pan cos przepisac!

– Zapewniam pania, ze nie ma zadnej potrzeby… – zaczal spokojnie doktor.

– To niephawdopodobne! – przerwala mu Francuzka. -Pan jest… Pan jest… charlatan. Jak to sie mowi po angielsku? – zwrocila sie do markiza.

Rothgar obserwowal z rozbawieniem cala scene. Podobalo mu sie zachowanie doktora Ribble'a. Musi zapamietac to nazwisko na wypadek, gdyby potrzebowal tutaj kogos zaufanego.

– Tak samo jak po francusku, szarlatan – wyjasnil Rothgar. – Obawiam sie jednak, ze doktor moze miec racje.

Pani de Couriac nie chciala tego przyjac do wiadomosci. Wzburzona platala sie coraz bardziej w swojej an- gielszczyznie.

– To niemozliwe. Musi byc lekahstwo. Ja nie zaplacimy, jesli nie bedzie lekahstwo!

Doktor zmarszczyl brwi, a nastepnie otworzyl swoja torbe. Wyjal z niej plaska flasze i wreczyl ja Francuzce. Rothgar byl pewny, ze zawiera jakas nieszkodliwa ziolowa miksture.

– Wiec najpiehw nic, a potem cos. Ja myslimy, ze pan nie-

nawidzic Fhancuzow. Pan chcemy ich othuc – brnela dalej, chociaz byla na tyle wzburzona, ze nie powinna mowic w zadnym jezyka Czy to mozliwe, zeby wszystko to bylo udane?

– Alez nic podobnego – odparl rzeczowo doktor Ribble. -To bedzie razem piec szylingow. Trzy za wizyte i dwa za lekarstwo. Prosze podawac po dwie lyzki co pare godzin.

Pani de Couriac wyciagnela drzaca dlon z portmonetka do markiza.

– Niech pan mu zaplaci – powiedziala po francusku. -Nie mam juz sily.

Rothgar odliczyl potrzebna sume i wreczyl ja lekarzowi. 2 trudem powstrzymal sie, zeby nie mrugnac do niego porozumiewawczo. Tak, z cala pewnoscia zapamieta jego nazwisko.

Kiedy doktor Ribble wyszedl, madame de Couriac otworzyla flasze i nalala odrobine lekarstwa na cynowa lyzke.

– Pachnie fatalnie – stwierdzil zaniepokojony pan de Couriac.

Markiz nie watpil, ze jeszcze gorzej smakuje. Nikt przeciez nie uwierzy w smaczne lekarstwo. Medycy zwykle

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату