Co jakis czas zerkala na markiza. Tak, jak przypuszczala, nie pozostal obojetny na wdzieki Francuzki. Czy nie rozumial tego, ze naraza sie na gniew jej meza? Przeciez byl swiatowcem. Powinien znac niebezpieczenstwa wynikajace z takich sytuacji.

Kolacja dobiegala juz konca. Oboje z Rothgarem dopijali herbate, a francuskie malzenstwo konczylo kawe. Diana z wymuszonym usmiechem odsunela od siebie filizanke.

– Chcecie panstwo zapewne juz sie polozyc, zeby jutro wczesnie zaczac podroz – zwrocila sie do Francuzow.

– Nie, zatrzymalismy sie tutaj na kilka dni – powiedziala pani de Couriac, patrzac Rothgarowi prosto w oczy.

Co za glupiec! pomyslala Diana.

– Moze porto? – zaproponowal pan de Couriac. A ten jeszcze wiekszy! wsciekala sie w duchu.

– Nie, dziekuje. My w kazdym razie wyjezdzamy jutro rano – rzekla, kladac nacisk na „my'.

– Czy chcesz przez to powiedziec, pani, ze m y musimy udac sie na spoczynek? – spytal Rothgar. – Poprosze porto.

Spojrzala na niego z wsciekloscia, ale musiala powsciagnac gniew. Dalsza walka wydawala sie beznadziejna. Markiz bez reszty pograzyl sie w szalenstwie.

– W kazdym razie j a musze – niemal warknela, a nastepnie sklonila sie wszystkim chlodno. – Dobranoc.

Wstali, zeby sie z nia pozegnac, ale nie miala watpliwosci, ze za chwile usiada do porto. Sama nie wiedziala, dlaczego pan de Couriac nie skorzystal z okazji i nie odciagnal zony od markiza. Mezczyzni wydawali jej sie coraz mniej zrozumiali. Co takiego ma w sobie ta Francuzka?! I dlaczego Rothgar uznal, ze jest lepsza od niej?!

Kiedy znalazla sie na korytarzu, przyszlo jej do glowy, ze byc moze chodzi im o jakas perwersje a trois, o ktorych czytala kiedys w zakazanej ksiazce. Francuzi slyneli przeciez z milosnych gier.

Diana otworzyla drzwi do swego pokoju, a potem zatrzasnela je z hukiem. Oparla sie o nie plecami i stwierdzila, ze jest zazdrosna. Zazdrosna o pania de Couriac, ktorej tak szybko udalo sie to, na co ona czekala od ladnych paru dni.

Co za ironia, pomyslala, zdejmujac swoj czepek. Przeciez ta kobieta jest zamezna, wiec nie powinna sie tak zachowywac. Tylko osoba wolna, tak jak Diana, mogla w ten sposob prowokowac mezczyzn. Przypomniala sobie, jak Francuzka oblizywala palce i polozyla dlon na swoich ustach.

Nie, to nie tak. Brakowalo jej czegos uwodzicielskiego, czegos, co jak ja kiedys przekonywala Rosa, maja tylko kurtyzany.

Podeszla do okna i swoim zwyczajem otworzyla je na osciez. Jakis spozniony powoz nadjezdzal od strony Yorku. Jak przyjemnie byloby wyjsc i cieszyc sie wolnoscia. Niestety, zapewne wszyscy w oberzy wiedza, ze przyjechala tu w towarzystwie lorda Rothgara.

Przypomniala sobie, jak przed rokiem odgrywala role pokojowki Rosy. Cieszylo ja to, ze nikt nie zwraca na nia uwagi. Sluzaca zawsze mogla pojsc, gdzie chciala. Miala tez prawo do przyjaznej pogawedki z jakims woznica czy lokajem lub nawet flirtu.

Przez chwile zastanawiala sie nad Clara, ktora byla mniej wiecej jej wzrostu. Hrabina potrafila tez nasladowac jej akcent z Yorkshire. Jednak nie, bez odpowiedniego makijazu nie miala najmniejszych szans. Ktos moglby ja natychmiast rozpoznac.

Oczywiscie Rothgar mogl wyjsc, gdy tylko mial na to ochote. Wszyscy by go poznali, ale wcale by sie tym nie przejal. Diana nie wiedziala, dlaczego mezczyzni nawet w tym wzgledzie mieli wieksze prawa, ale fakt pozostawal faktem. Powszechnie zakladano, ze kobieta nie potrafi sie bronic. A przeciez wczoraj wykazala, ze jest co najmniej rownie dobrym strzelcem jak markiz.

Usmiechnela sie do siebie na mysl o tym, zeby wyjsc na dwor z pistoletami. Nie, musi przeciez grac prawdziwa, a wiec slaba i omdlewajaca dame. Inaczej zamkna ja szybko w domu dla psychicznie chorych.

Diana byla raz w takim miejscu i nie chciala juz nigdy tam wracac. Stalo sie to zaraz po raporcie komisji parlamentarnej. Wlasnie wtedy pojechala do Yorku, zeby sprawdzic, czy nie trzyma sie tam pokrzywdzonych kobiet.

Miejsce bylo dobrze utrzymane, a siostry zakonne wygladaly na oddane swoim pacjentom. W zgielku i tumulcie, jaki tam panowal, trudno bylo ocenic, ktore osoby sa normalne, a ktore nie. A jesli ta kobieta, ktora wyznala jej, ze jest indyjska ksiezniczka mowila prawde?! Nie, niemozliwe! Miala przeciez piegi i mowila z miejscowym akcentem. Diana nabrala wowczas przekonania, ze nawet czlowiek normalny, ktory trafi w takie miejsce, po jakims czasie musi zwariowac. Lodowate kapiele, ktorymi leczono chorych, mogly jeszcze przyspieszyc ten proces.

Brr! Nagle poczula, ze zrobilo jej sie zimno. Podeszla do okna, zeby je zamknac, ale nagle zastygla z wyciagnietymi rekami. Z dolu dobiegla do niej rozmowa po francusku. Od razu zorientowala sie, ze ma ona dosyc burzliwy przebieg. Pan de Couriac zapewne zdecydowal sie wypomniec zonie jej wiarolomnosc.

– Alez probowalam! – syknela kobieta i rozejrzala sie dokola.

Diana nadstawila uszu.

– Za malo. Widzialem, ze mu sie podobasz.

– To co mam zrobic?! Isc nago do jego sypialni?!

– Tak, jesli tego wymaga interes kraju.

– On nie jest taki, Jean-Louis. Sam musialby mnie poprosic. Glos mezczyzny niemal przeszedl w krzyk. Francuz zupelnie nie przejmowal sie tym, ze ktos moze ich slyszec.

– To zrob cos, zeby cie poprosil!

– Cii… Sama nie wiem… Aa! – Kobieta wydala pelen bolu okrzyk, a Diana wychylila sie, zeby sprawdzic, co dzieje sie na dole. Pan de Couriac trzymal zone za ramie i zapewne scisnal ja tak mocno, ze zabolalo.

– Prosze, Jean-Louis! Bede probowac.

Mezczyzna rozejrzal sie dokola. Nie spojrzal w gore, ale Diana i tak wolala wycofac sie do swego pokoju. Wiec to sam pan de Couriac streczyl markizowi zone. Ale po co? Dla pieniedzy? A moze po to, by go zabic? Hrabina przypomniala sobie, jak Elf opowiadala o tym, ze ktos probowal zabic jej brata w pojedynku. A moze chodzilo o szantaz? Nie, raczej niemozliwe. To kobieta w takich sytuacjach miala wiecej do stracenia. Wiec jednak pojedynek. Gdyby pan de Couriac przylapal markiza ze swoja zona, Rothgar musialby dotrzymac mu pola. To prawda, ze jest doskonalym szermierzem, ale na swiecie na pewno sa lepsi.

Pelna zlych przeczuc zadzwonila po Clare i wyjrzala za okno. Francuzi gdzies znikneli.

11

– Claro, pojdz teraz do markiza i przekaz, ze prosze o chwile rozmowy – powiedziala Diana, kiedy pokojowka zjawila sie w jej pokoju.

Czekajac, zastanawiala sie, jak ostrzec Rothgara. Clara wrocila szybciej niz sie spodziewala.

– Markiza nie ma w jego pokoju, pani.

Czyzby juz znalazl sie w ramionach madame de Couriac? Nie, to za szybko. Popelnil duza nieostroznosc wychodzac w nocy ze swojego pokoju, a moze i z oberzy.

– Wobec tego przekaz jego lokajowi, ze chce rozmawiac z markizem, gdy tylko wroci.

– Tak, pani.

Clara wyszla z pokoju, a Diana zaczela ponownie analizowac rozmowe Francuzow. Nagle przyszlo jej do glowy, ze moga tez byc szpiegami. Wydawalo jej sie, ze de Couriac wspomnial cos o dobru kraju.

Przypomniala sobie papiery, ktore widziala u Rothga-ra. Czesc z nich na pewno byla tajna. Byc moze Francuzi chcieli je wykrasc.

Diana odetchnela z ulga. Gdyby jej domysly okazaly sie sluszne, zycie markiza nie byloby w niebezpieczenstwie. Doprawdy Rothgar niepotrzebnie wloczyl sie po nocy.

Zaczela chodzic po swoim wygodnym pokoju, czujac sie w nim jak w klatce. W koncu nie wytrzymala i narzuciwszy lekka peleryne wyszla na zewnatrz. Ludzie zwracali na nia uwage, ale nie budzila sensacji. Starala sie trzymac tylko dobrze oswietlonych miejsc. Kiedy znalazla sie przed oberza, zauwazyla, ze Rothgar zegna sie z zazywnym mezczyzna, wygladajacym na wiejskiego prawnika. Zaraz potem zobaczyla francuskie malzenstwo przechadzajace sie nieopodal. Smialo podeszla do markiza.

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату