Skurczyla sie pod jego wplywem. Podziekowal za alkohol, mruknal cos na temat tego, ze jeszcze nie czuje sie dobrze i niemal wyciagnal malzonke z jadalni.
Rothgar usmiechnal sie promiennie.
– Przemila para!
Odprawil jej sluzacego i sam nalal koniaku. Kiedy zostali sami, nagle spowaznial.
– Chyba powinnismy ustalic, kto sie kim opiekuje pani -rzekl, podajac jej kieliszek – Pozbawilas mnie nie lada okazji.
Diana ogrzewala przez chwile alkohol dlonia.
– Chciales, zeby cie zlapal, panie? – zdziwila sie. – Widziales, ze byl uzbrojony?
Dopiero teraz odslonila swoja lewa reke, w ktorej wciaz trzymala pistolet. Markiz podszedl do niej i spojrzal z niedowierzaniem na bron.
– To jakies szalenstwo – westchnal.
Jednak hrabina chciala sie dowiedziec, co tak naprawde dzieje sie w oberzy. Odlozyla wiec pistolet na stol i zajela miejsce opuszczone przez pania de Couriac. Czula jeszcze cieplo jej ciala i ciezkie, orientalne perfumy, ktorych uzywala.
– O co tutaj chodzi? – spytala, wypiwszy kolejny lyk alkoholu.
Markiz wzruszyl ramionami.
– Byc moze ona jest rozpustna, a ja mam ochote na romans.
– A tak naprawde? – Nie dawala za wygrana. Rothgar klepnal sie po kolanach.
– Moge prosic o twoje stopy, pani? Az otworzyla usta ze zdziwienia.
– Po co?
– Lubie konczyc to, co zaczalem.
Pokusa byla zbyt wielka i po chwili ulozyla swoje nagie stopy na kolanach markiza. Jeknela z rozkoszy, czujac jego dotyk. Natychmiast tez zganila siebie w duchu. Musi uwazac, zeby zachowywac sie przyzwoicie. Jednak, gdy Rothgar rozpoczal masaz, bylo jej niezwykle trudno sie opanowac.
– Moglo tez im chodzic o moje papiery – ciagnal markiz. -Ale wowczas de Couriac poszedlby raczej do mojej sypialni.
– I nie bylby uzbrojony – zauwazyla.
– Mogl wziac rapier do obrony. – Przycisnal czuly punkt na wysklepieniu jej stopy i Diana az syknela z rozkoszy. Na szczescie szybko otrzezwil ja sens tego, co powiedzial.
– To znaczy… – zaczela.
– To znaczy, ze chcial mnie zabic.
– W pojedynku?
Rothgar usmiechnal sie lekko.
– Nie, nie w pojedynku.
Zimny dreszcz przebiegl po jej ciele.
– I co dalej? – zadala kolejne pytanie.
– Teraz, pani, powinienem pocalowac twoja stope. Czy pragniesz ciagnac te gre? – Spojrzal jej prosto w oczy.
Diana byla zmieszana i niepewna. Nie wiedziala, czy markiz zartuje, czy mowi powaznie. Czy chce ja uwiesc, czy tez raczej ukarac za mieszanie sie w jego sprawy? Nagle zrobilo sie jej goraco, gdy poczula jego dlon nieco wyzej, na lydce. Jej piers zafalowala niespokojnie.
– Nie, nie sadze – szepnela ledwie doslyszalnie.
– Ja tez uwazam, ze to nie ma sensu.
Hrabina dopila swoj koniak i wstala. Markiz, wbrew etykiecie, pozostal na swoim miejscu.
– Czy nie zaspokoisz, panie, mojej ciekawosci? – spytala po chwili. – Kim sa ci ludzie?
Rothgar przez chwile zastanawial sie nad odpowiedzia.
– Niewiedza jest bezpieczniejsza – stwierdzil w koncu.
– Ale tez nudna – odparowala.
– Za to ciekawosc moze zaprowadzic na samo dno piekla – rzekl ostrzegawczo.
– Chetnie tam zajrze, bylebym tylko mogla wrocic. Markiz pokrecil glowa.
– Z piekla nie ma juz wyjscia. – Wstal i przez chwile mierzyli sie wzrokiem. – Dobranoc, lady Arradale.
Poczula sie odrzucona i niechciana. Coz jednak miala robic? Pozegnala sie i wyszla. Przed drzwiami wciaz czekal jej uzbrojony sluzacy. Powiedziala mu, zeby poszedl do siebie i zeszla na dol, by odwolac drugiego.
Kiedy znalazla sie w swoim pokoju, przypomniala sobie palce markiza na swoich stopach. Ten masaz byl jak pieszczota. Do konca zycia nie bedzie go mogla zapomniec.
Musze! powiedziala sobie w duchu, zacisnawszy dlonie na poreczach fotela. Musze zapomniec o wszystkim, co wiaze sie z Rothgarem.
Dopiero po chwili zdala sobie sprawe, ze nie bedzie to latwe, majac go wciaz przy sobie. Spojrzala na stojaca na stole lampe i poczula sie jak cma, ktora wciaz stara sie dotrzec do plomienia. Na razie dzielila ja od niego warstwa szkla i owad byl nieszczesliwy. Mozliwe, ze po jakims czasie trafi do ognia, a wowczas zamieni sie w popiol.
Diana spojrzala do lustra.
– Jak cma – powiedziala do siebie.
12
Diana zeszla na sniadanie, ciekawa, jak potraktuje ja markiz. On jednak nawet gestem nie dal znac, ze pamieta nocny masaz i to, ze siedzial w jej obecnosci. Wstal, gdy tylko ja zobaczyl i odprowadzil na miejsce jak prawdziwy dzentelmen. Nastepnie czestowal doskonalymi jajkami na bekonie i bawil rozmowa na temat pogody. Hrabina starala sie powsciagnac irytacje, ale miala z tym pewne problemy. Na szczescie po chwili w jadalni pojawil sie Fettler.
– Tak, slucham? – powiedzial markiz, kiedy sluzacy stanal przy jego krzesle.
Fettler pochylil sie lekko.
– Mam informacje, ze Francuzi opuscili dzis w nocy oberze – zaczal.
– I pewnie nie zaplacili za swoj apartament – przerwal mu Rothgar. – To bardzo nieladnie z ich strony.
– Nie, zaplacili, panie. – Fettler znizyl glos. – Chodzi o to, ze zostawili na podlodze slady krwi.
Diana odlozyla sztucce. Tylko to, ze widziala markiza zywego i calego powstrzymalo ja od wstania od stolu.
– Co wiecej, panie – ciagnal sluzacy – oberzysta slyszal w nocy dwa krzyki. Jeden grubszy, a drugi cienki, jakby damski.
– Najpierw kobiecy, a potem meski? – spytala pobladla Diana. Wiec to jednak nie byl sen. Popelniono tutaj morderstwo.
– Tak, pani. – Fettler spojrzal w jej kierunku.
– A czy ktos widzial odjazd tych Francuzow? – wypytywala dalej.
– Oberzysta dostarczyl im koni – odparl sluzacy tym swoim beznamietnym glosem. – Zaplacili mu i odjechali.
– Wiec moze byli tylko ranni?
Markiz nawet nie przerwal jedzenia. Dopiero teraz, gdy mial juz pusty talerz, odlozyl sztucce i spojrzal na nia z rozbawieniem.
– Oberzysta zle widzial w mroku, ale wydawalo mu sie, ze pan de Couriac trzymal sztywno prawa reke, a jego zona miala krwawy slad na twarzy – odrzekl Fettler.
– Czy cos jeszcze? – Markiz wygladal na znudzonego. Kiedy sluzacy zaprzeczyl, odprawil go z powrotem, po
czym spojrzal na zemocjonowana hrabine.
– Zjedz jeszcze, pani. – Podsunal jej pieczone kielbaski. -Bedzie ci sie lepiej myslalo.
Wygladaly naprawde apetycznie, wiec Diana nabila az dwie na swoj widelec.