Miala nadzieje, ze poda jej dlon przy wysiadaniu, a ona bedzie mogla ja scisnac, ale Rothgar ponownie zapomnial
0 etykiecie. A moze zauwazyl jej pelne zaru spojrzenie
1 uznal, ze nie powinien ulegac slabosciom? Diana wyszla wiec sama z powozu i z przyjemnoscia rozprostowala nogi.
Chyba po raz pierwszy od dawna chciala byc kobieta. Tylko kobieta, skulona slodko w jego ramionach.
– Pokoje juz gotowe – oznajmil Rothgar po krotkiej rozmowie z oberzysta.
Podziekowala i przeszla z Clara do swojej sypialni, ktora byla jeszcze ladniejsza niz poprzednia. Ucieszylo ja zwlaszcza loze z posciela z gesiego puchu. Jednak po chwili zasmucila sie na mysl, ze spedzi te noc samotnie.
Westchnela ciezko i otworzyla szeroko okno. Jak tak dalej pojdzie, rzeczywiscie trzeba ja bedzie oddac do domu dla psychicznie chorych. Markiz mial racje, ze przy takim nastawieniu czekala ich katastrofa. W ciagu ostatnich paru godzin nie mogla racjonalnie myslec, a przeciez chocby tu, na miejscu, mogli sie gdzies czaic kolejni szpiedzy krola Francji.
Po krotkim namysle, zdecydowala, ze zje kolacje w swoim pokoju. Wyslala wiec Clare do markiza z informacja, ze boli ja glowa. Nie miala ze soba soli trzezwiacych. Nigdy ich nie uzywala. Teraz tez byla pewna, ze bol przejdzie sam po krotkim odpoczynku.
Zjadla wiec lekki posilek, a nastepnie polozyla sie na zaslanym lozku. Starala sie o niczym nie myslec. Po jakims czasie stwierdzila, ze czuje sie lepiej. Bol ustapil, a ona odzyskala psychiczna rownowage.
Poslala wiec po swojego sluzacego i wydala mu dyspozycje. Willis powrocil po pietnastu minutach z informacja, ze w oberzy nie ma francuskich gosci.
– A markiz? Sprawdziles, co robi?
– Tak, pani – odparl. – Jest u siebie w pokoju z gosciem. Natychmiast przypomniala sobie to, co sie dzialo z de
Couriacami. Czy Rothgar sam nie potrafil zadbac o swoje bezpieczenstwo?
– Czy… czy dowiedziales sie kto to jest? – zadala kolejne pytanie.
Willis skinal glowa.
– Dama, ktora jedzie do Nottinghamshire. Znowu? Rothgar chyba oszalal na punkcie kobiet! To prawda, ze byl atrakcyjny, ale nie az tak, zeby jedna po drugiej wskakiwaly mu do lozka. Ta kobieta musiala byc szpiegiem albo, co gorsza, morderczynia.
– Nazwisko? – spytala krotko. Sluzacy skurczyl sie na swoim miejscu.
– Ee, pytalem oberzyste, ale ta dama jest jakas dziwna. Powiedziala tylko, ze nazywa sie tak jakos… – Zanim Wil-lis wymowil to imie, juz je znala. – Syfona.
– Safona – poprawila go.
– Mozliwe, pani – zgodzil sie. – To chyba nie jest francuskie nazwisko, prawda?
Pokrecila glowa, czujac, ze nie bylaby w stanie wydobyc z siebie glosu. Czyzby Rothgar zaplanowal to spotkanie? A moze specjalnie poslal po przyjaciolke, zeby uwolnic sie od wplywu Diany. Wszak mogla przypuszczac, ze nie jest dlan obojetna.
– Bardzo sprytne, bardzo sprytne – powtorzyla pod nosem, odprawiwszy uprzednio Willisa.
Jedyne, co mogla teraz zrobic, to zejsc na dol i poszukac sobie kogos, z kim daloby sie poflirtowac. Czula jednak dziwna pustke w sercu. Nie, nigdzie nie pojdzie. Zagra raczej w karty z Clara, a nastepnie wypije kilka kieliszkow dwudziestoletniego porto, ktore tuz po ich przyjezdzie zachwalal oberzysta.
Rothgar nalal rubinowego plynu do kieliszka Safony.
– Wielka szkoda, ze lady Arradale nie przyszla na kolacje. Na pewno by ci sie spodobala.
– A tobie sie podoba? – W jej oczach zapalila sie iskierka zaciekawienia.
– Nawet bardzo.
Zalowal, ze Safona musi jechac na polnoc. Potrzebowal kogos, z kim moglby powaznie porozmawiac. Dopiero teraz zrozumial, jak byl spiety podczas calej podrozy.
– A co ci sie w niej podoba?
No tak, stary klopot z przyjaciolmi. Zwykle sa w stanie az nazbyt wiele sie domyslic.
– Charakter, duma, inteligencja…
– Zawsze wydawalo mi sie, ze wiekszosc mezczyzn docenia raczej duze biusty, kragle biodra i… hojnosc.
– Pamietaj, ze ja nie jestem wiekszoscia mezczyzn – powiedzial z usmiechem. – Ale jesli idzie o te czesci ciala, ktore wymienilas i… inne, to musze stwierdzic, ze nie pozostawiaja wiele do zyczenia.
Safona wypila kolejny lyk wina. Swiatlo kandelabru oswietlalo jej niezwykla i piekna twarz. Miala ciemna skore, wysokie kosci policzkowe i duze orientalne oczy w ksztalcie migdalow. Od razu mozna sie bylo domyslic, ze przynajmniej czesc jej przodkow nie pochodzila z Anglii. Byla szczupla i gibka, z waskimi biodrami, ale za to pieknie wysklepionym biustem. Jednak to nie uroda Safo-ny stanowila podstawe ich wieloletniej przyjazni.
Moze powinien porozmawiac z nia o Dianie? W koncu byla lekarka dusz i wiedziala wiecej niz ktokolwiek o zawilej ludzkiej psychice.
– Czy lady Arradale cie pociaga, Bey?
– Wcale tego nie powiedzialem. Przyjrzala mu sie uwazniej.
– Zmieniles zdanie?
Nie wiedzial, czy chodzi jej o malzenstwo, czy o potomstwo. W obu wypadkach odpowiedz byla jedna:
– Nie.
– Z czym walczysz, Bey?
– Z szalenstwem.
– Wygrac z szalenstwem, to znaczy przegrac – rzucila. -Wiesz o tym?
Safona spokojnie dopila swoje wino. Rothgar pochylil sie w jej strone i spojrzal gleboko w oczy przyjaciolki.
– Mowisz zagadkami.
– Jesli nawet pokonasz wlasne slabosci, to i tak nie dadza ci one spokoju – wyjasnila. – Beda wracac przez cale zycie. Jedyna rzecz rozsadna w milosci, to ulec jej, chociaz wydawaloby sie to szalenstwem.
Kto jej powiedzial o milosci?!
Rothgar spojrzal na przyjaciolke. Znali sie od tylu lat. Znal jej umysl i cialo, chociaz byl tylko jednym z jej kochankow. Byc moze najwazniejszym, gdyz potrafil oprocz zmyslowosci docenic tez jej umysl. Markiz zas lubil to, ze nie musi przy niej niczego udawac. Safona byla prawdziwym odpoczynkiem wojownika. Nigdy nie rozmawiali o milosci. Dlaczego teraz poruszyla ten temat w kontekscie lady Arradale?
– Nie zmienilem zdania – powtorzyl twardo.
– Szkoda.
– Dlaczego?
Poprosila gestem, zeby nalal jej jeszcze porto. Przez chwile zbierala mysli, chcac dac mu pelna odpowiedz.
– Nie chodzi mi tylko o lady Arradale – odrzekla w koncu. – Wiele sie ostatnio wokol ciebie zmienilo.
– Plaga malzenstw i narodzin – mruknal ponuro. – Tez to zauwazylas?
Spojrzala na niego ciekawie.
– Bardzo zaluje, ze nie moge poznac lady Arradale -stwierdzila. – Dlaczego boli ja glowa?
– To pewnie przez te podroz – stwierdzil, patrzac w podloge.
– A nie byles dla niej niemily? Potrzasnal glowa.
– Wrecz przeciwnie, zachowywalem sie jak prawdziwy dzentelmen.
Przyjaciolka syknela z dezaprobata.
– A wiec jednak byles.
Rothgar siegnal po kieliszek i wypil cala jego zawartosc. To rowniez nie uszlo jej uwagi.
– Tylko dla dobra lady Arradale.
Safona bawila sie przez chwile jednym ze swoich pierscieni.
– To znaczy, ze postanowiles zabic to uczucie – stwierdzila wreszcie.
– Tak. Skoro nie zmienilem zdania, musialo zginac -
przyznal.
– Zginac mlodo. Tak jak twoja siostra.