na pulsie. Postanowil zaraz wracac. Przedtem chcial przynajmniej zajrzec do palacu i troche odpoczac.
Rozkazal przygotowac swieze konie i poprosil o sniadanie do swego gabinetu. Zamierzal przejsc do tej czesci palacu, ale juz na schodach zmienil zdanie i ruszyl wyzej, do swoich dzieciecych apartamentow. Nie chodzil tam od dziesieciu lat, od kiedy to Cyn i Elf przeniesli sie do „doroslej' czesci siedziby Mallorenow.
Zatrzymal sie w korytarzu, ktory wydal mu sie zapuszczony i nieprzyjemny. Nowe pokolenia dzieci nie beda juz sie tu wychowywac, pomyslal. Bryght zatrzyma syna w Candle Ford, a kto wie, co stanie sie z dziecmi Cyna?
Wszedl do pokoju niemowlecego, ktory upodobnil sie z czasem do zakurzonej rosliny. Pelno tu bylo zieleni i rozu, ale wszystko to przytlumione i wyszarzale. Nawet kolyski wydawaly sie przeznaczone dla starcow.
Rothgar pchnal jedna z nich. Nastepnie podszedl do drugiej i ja rowniez wprawil w ruch. Pamietal jeszcze, ze wszystko w tym pokoju wydawalo mu sie wieksze. I tylko ta nowa istotka, z malymi paluszkami i wielkimi swiecacymi oczami, wydawala mu sie mniejsza i delikatniejsza od niego samego.
Czekal na chwile, kiedy powie na niego „brat'.
Ludzie pozniej mowili, ze nie moze niczego pamietac, ale on przechowywal w glowie obrazy tego, co sie stalo. Widzial matke w szkarlatnej sukni, pochylona nad kolyska. Nikt nie wiedzial, dlaczego przyszla wowczas do pokoju maluchow, zamiast, jak zwykle, poprosic, by przyniesiono jej dziecko. Pamietal, ze kazala wyjsc sluzbie, ale jemu pozwolila zostac. Pozniej czesto zastanawial sie, dlaczego to zrobila. Dalby wiele, zeby wiedziec, jakie ma zamiary przynajmniej pare minut wczesniej.
Staralby sie krzyczec. Protestowac.
Matka po prostu podniosla mala Edith. Dziewczynka, byc moze wyczuwajac jej nastroj, zaczela plakac. Matka nie zwazala na jej placz. Nie zwazala na nic. Po prostu usiadla z mala w fotelu i najspokojniej – Rothgar nigdy nie moglby tego zapomniec – zadusila dziecko. W pokoju nastapila cisza.
Chcial krzyczec, ale nie mogl. Przez chwile patrzyl na matke, a potem rzucil sie na nia, chcac wydrzec Edith z jej rak. Ona jednak odepchnela go z sila wariatki, tak ze polecial przez caly pokoj. Jeknal glucho, choc nie poczul bolu. Przeszedl na czworakach do drzwi, otworzyl je i wybiegl na korytarz.
Chcial krzyczec, ale przerazenie scisnelo mu gardlo. Biegl do ojca, w nadziei, ze on zajmie sie cala sprawa. Jeszcze wtedy nie rozumial, ze mala Edith umiera. Byc moze, gdyby udalo mu sie wytlumaczyc znajdujacym sie w poblizu sluzacym, co sie stalo, odratowaliby mala. Albo gdyby ojciec byl gdzies blisko…
Markiz wzdrygnal sie i zimny dreszcz przebiegl mu po plecach. Dotknal czola i ze zdziwieniem stwierdzil, ze sie spocil. Obie kolyski wciaz jeszcze sie poruszaly, chociaz pierwsza juz tylko nieznacznie.
Za chwile stanie.
Jej ruch zakonczy sie na zawsze.
Nie bedzie juz kolejnego pokolenia Mallorenow wychowujacego sie w tym domu.
Wyszedl z pokoju i skierowal sie na schody. Chcial juz jechac do Londynu. Dopiero w holu przypomnial sobie o sniadaniu i wrocil na pierwsze pietro. Musi cos zjesc, jesli chce szybko dojechac z powrotem.
Tylko po co? Zeby chronic Diane? Przeciez i tak nigdy nie zostanie jego zona. Prawdziwa zona, poprawil sie w myslach. Kolyska na gorze juz na zawsze pozostanie pusta.
– Macierzynstwo jest prawdziwym cudem, lady Arra-dale – mowila krolowa. – Mam nadzieje, ze juz wkrotce sie o tym, pani, przekonasz.
Znajdowaly sie w ogrodach krolewskich. Roczny ksiaze byl w centrum uwagi wszystkich dam dworu. Diana robila dla niego wlasnie wieniec ze stokrotek i, prawde mowiac, zupelnie niezle sie bawila.
– Chcialabym miec dzieci, najjasniejsza pani – zapewnila Diana, ktora w dodatku wiedziala, kto powinien byc ich ojcem.
Krolowa zmarszczyla czolo.
– Lord Rothgar bardzo zmartwil mego meza – westchnela. – Wiesz, pani, ze nie chce miec potomstwa?
Diana poczula, ze serce podskoczylo jej w piersi. Oto nadarzyla sie wspaniala okazja, zeby poplotkowac o markizie. Ciekawe, co inni sadza na temat jego postanowienia?
– Slyszalam, ze ma ku temu… powody – zauwazyla. Inne damy dworu przysluchiwaly sie rozmowie, acz bez
zaciekawienia. Prawdopodobnie temat ten nie nalezal tutaj do nowych.
– To prawda, jego matka zamordowala swoje drugie dziecko. – Charlotte az wzdrygnela sie na mysl o tym. -Na pewno pokutuje za to w piekle. Ale lord nie powinien sie tym tak bardzo przejmowac.
Nie przejmowac sie? Matka w piekle? Krolowa chyba zbyt wiele od niego wymagala.
– Zamordowala! – westchnela tylko Diana-aktorka, udajac omdlenie.
Krolowa spojrzala na nia ze zdziwieniem.
– Nie mowil ci o tym, pani?
Teraz przyszedl czas na udawane znudzenie i brak zainteresowania tematem.
– Och, znamy sie bardzo malo, najjasniejsza pani – wyjasnila. – Tak naprawde mialam okazje rozmawiac z nim tylko w podrozy.
I to nie tylko porozmawiac, pomyslala, przypominajac sobie wspolnie spedzona noc.
– Och! – Krolowa krzyknela na widok malego ksiecia, ktory potknal sie o jakis kamien. – Chodz tutaj herzliebl Pokaz mi swoj wianuszek!
Malec „przyszedl' prowadzony przez dwie damy dworu. Jego matka zachwycila sie wianuszkiem, a potem znowu wlozyla mu go na glowe.
– Wiele kobiet na pewno zazdrosci pani tej podrozy, lady Arradale – dodala po chwili krolowa. – Sporo jest takich, ktore oddalyby wszystko, zeby moc z nim…
– Po flirtowac, najjasniejsza pani? – spytala Diana, wymawiajac z obrzydzeniem to slowo. Wciaz grala mniszke. Kobiete nieprzywykla do mezczyzn.
Charlotte spojrzala jej prosto w oczy, jakby chcac sprawdzic, czy nie udaje. Nastepnie zacisnela usta i przeniosla swoj wzrok gdzies daleko, poza ogrod.
– Czy zaskoczyloby cie, pani, gdyby to wlasnie jego wybral krol?
W jej uszach zagraly weselne dzwony, a dusza wzlecia-la gdzies pod niebiosa. Diana nie mogla uwierzyc w swoje szczescie. Dopiero po chwili dotarlo do niej, ze slub wymuszony nie jest zadnym slubem.
– Moj maz uwaza, ze to doskonaly pomysl – dorzucila jeszcze krolowa.
Diana sciagnela brwi, udajac, ze sie zastanawia.
– Ale dzieci, najjasniejsza pani! – zauwazyla, udajac, ze sie przy tym czerwieni.
Krolowa usmiechnela sie do siebie.
– Porozmawiamy o tym… za rok. Nie chcesz chyba powiedziec, pani, ze markiz ci nie odpowiada? – Charlotte zgromila ja wzrokiem.
Hrabina sklonila sie lekko.
– Nie, najjasniejsza pani, ale…
– Zadnych „ale'. – Odprawila ja machnieciem reki. – Jestes, pani, wolna.
Diana uniosla nieco suknie i oddalila sie tylem. Stala sie juz calkiem biegla w tej sztuce. Gdyby sie potknela, caly dwor smialby sie z niej przez najblizsze tygodnie.
Mily nastroj zwiazany ze spacerem pekl jak szklana banka. Diana zaczela krazyc po ogrodzie niczym lwica w klatce. Pare razy, kiedy zblizyla sie do ogrodzenia, przyszlo jej do glowy, ze chetnie by stad uciekla.
Miedzy innymi dlatego, by przekonac Beya, zeby sie z nia ozenil.
Z milosci, nie z obowiazku.
Przybyla tutaj, zeby udowodnic krolowi, ze nie stanowi zagrozenia dla kraju i ze nie jest szalona. Miala nadzieje, ze pozniej zyska wolnosc. Nie spodziewala sie, ze krol zechce ja od razu wydac za maz. I to za czlowieka, ktorego kochala z calego serca. Sytuacja stawala sie niezwykle skomplikowana.
W dodatku, w jaki sposob ma o tym wszystkim powiadomic Beya?! Poczatkowo myslala, ze po prostu napisze do niego list. Bala sie jednak, ze nie potrafi odpowiednio zaszyfrowac wiadomosci. Wybrala pseudonimy dla krola, krolowej i D'Eona, ale oni dwoje ich nie mieli. Nie mogla przeciez po prostu napisac: „Krol chce, zebys sie ze mna ozenil… I ja tez'.
Mogla co najwyzej wyzalic sie Rosie. Potrzeba troche czasu, zeby wiesci dotarly do markiza.
Diana przystanela przy krzaku rozy. Byl naprawde piekny. Z przyjemnoscia dotknela najpyszniejszego kwiatu i w tym momencie jego platki posypaly sie jeden po drugim na sciezke.
Stala zaszokowana tym, co zrobila. Jak to sie moglo stac? Przeciez chciala ja tylko poglaskac.