Handlarz z trudem przelknal sline. Rothgar mowil spokojnie, ale grozba czaila sie w jego glosie. Stringle nalezal chyba do niezwykle inteligentnych ludzi, poniewaz od razu zrozumial swoja sytuacje.
– Kiedy bede wolny, po… wykonaniu zadania?
– Jak tylko lady Arradale odjedzie do siebie, na polnoc -obiecal. – A ty na pewno tego nie pozalujesz. Masz zwracac uwage na nia i na Francuza, ktory nazywa sie de Couriac. Wszystko jasne?
Mezczyzna pokornie schylil glowe.
– Tak, panie.
23
Po wydarzeniach w Dingham, Rothgar chcial jak najszybciej znalezc sie w Londynie. Tym razem podroz zajela mu jeszcze mniej czasu. Kiedy dotarl do Malloren House przebral sie i od razu ruszyl do palacu. Krol, ktory go przyjal, ani slowem nie zajaknal sie o Dianie. Natomiast raz jeszcze chcial z nim przedyskutowac losy Dunkierki. Rothgar czul narastajaca zlosc. Monarcha nie byl w stanie podjac najwazniejszej dla kraju decyzji, natomiast dzialal zdecydowanie, kiedy w ogole nie powinien zabierac glosu.
Udalo mu sie w koncu wyjsc kolo czwartej. Poniewaz niedlugo mial sie zaczac obiad, nie mogl w tej chwili od-
wiedzie krolowej. Pocieszal sie tym, ze zobaczy sie z Diana wieczorem. To im musialo wystarczyc.
Po powrocie do domu zjadl cos i ponownie zabral sie do pracy. Grainger i Carruthers przyniesli mu listy do podpisania, ale Rothgar zawsze lubil wiedziec, co podpisuje. Chocby po to, zeby bez problemow wychwycic falszerstwo. Czekaly na niego listy z towarzystw dobroczynnych, ktore popieral, a takze zwykle prosby i informacje od artystow i antykwariuszy. Jeden z nich donosil mu o klejnotach, ktore prawdopodobnie nalezaly do krola Alfreda, i inny powiadamial o odnalezieniu rodzinnego portretu, ktorego markiz szukal juz od dawna.
Na koniec zajal sie raportem na temat stanu ziem w koloniach, ktore nabyl pare miesiecy temu. Szlo mu kiepsko, poniewaz wraz ze zblizaniem sie pory audiencji, jego umysl coraz czesciej zajmowala lady Arradale. Wreszcie jednak zdo-lal dokonczyc lekture i spojrzal niechetnie na puste biurko.
Praca oznaczala spokoj ducha. Teraz nie mial nawet oreza, zeby bronic sie przed myslami o Dianie.
W koncu, po krotkim namysle wstal i przeszedl do pracowni, w ktorej pracowal Jean Joseph Merlin wraz ze swym pomocnikiem. Dobosz stal pozbawiony odzienia, a wiele z czesci mechanizmu lezalo porozkladanych na bialym plotnie.
– Kiedy skonczycie?
Mlody czlowiek podniosl wzrok, w ktorym latwo mozna bylo wyczytac rozdraznienie. Nie lubil, jak mu sie przeszkadzalo w pracy. Jego ojciec byl Anglikiem, ale matka Hamandka. – Za pare dni, panie – odrzekl. – Jak zauwazyles, uszkodzenie nie bylo duze, lecz chce sprawdzic caly mechanizm. Jest troche rdzy.
– Ale zadnych innych uszkodzen? – upewnil sie Rothgar.
– Poza tym wszystko w porzadku – zapewnil go Merlin, podchodzac do automatu. – To niezwykly mechanizm, panie. Szczytowe osiagniecie Vaucansona. Nigdy nie widzialem tylu mozliwosci.
– Uruchomiles go? – Glos markiza zabrzmial ostro.
– Oczywiscie, ze nie, panie – padla odpowiedz. – Widzialem zebatki i przekladnie. To mi wystarczylo.
– Przepraszam. – Rothgar nie mogl sie powstrzymac, zeby nie poglaskac chlopca po glowce.
– Jest z wosku – wyjasnil mechanik. – Prawdziwe arcydzielo. Wydaje sie, ze wprost oddycha. Prawde mowiac, mozna by osiagnac ten efekt za pomoca miechow. Slyszalem nawet o automacie, ktory potrafi grac na flecie.
Markiz nie zastanawial sie zbyt dlugo nad odpowiedzia:
– Nie! Zostawmy to Bogu. Merlin sklonil sie lekko.
– Jak sobie zyczysz, panie.
– Czy moge ci pomoc?
– Jesli chcesz, panie, mozesz wyczyscic i wypolerowac czesci – zaproponowal mechanik.
Juz wczesniej umowili sie, ze Rothgar co jakis czas bedzie pomagal mu w pracy. I teraz, mimo, ze byl dosyc zajety, usiadl ze szmatka do stolu i zajal sie czyszczeniem. Natychmiast poczul sie odprezony. Z przyjemnoscia dotykal chlodnego metalu, nie myslac o problemach i niebezpieczenstwach. Kiedys stwierdzil, ze gdyby popadl w nielaske, chetnie zajalby sie mechanizmami. Moze z czasem doszedlby do mistrzostwa Merlina.
Na mysl o tym, ze moglby grzebac w zegarach, na ustach markiza pojawil sie usmiech. Ciekawe, jak dlugo by wytrzymal?
– Teraz, kiedy wojna sie skonczyla, moglbys odwiedzic Vaucansona we Francji – zwrocil sie do Merlina.
Oczy mechanika az blysnely.
– Z najwieksza radoscia!
– Zajme sie tym – ciagnal Rothgar. – Podobno Vaucanson zajmuje sie tez maszynami przemyslowymi i wojennymi.
Merlin natychmiast zrozumial, o co mu chodzi.
– Nie obawiaj sie, panie. Mam dobra pamiec. Zapamietam wszystkie szczegoly – zapewnil.
Markiz z usmiechem powrocil do pracy. Wiedzial, ze moze na niego liczyc. Wyczysciwszy kolejna czesc, odwrocil glowe dziecka tak, by moc na nia patrzec. Wygladala troche niesamowicie na odslonietym mechanizmie, ale on skupial sie na samej twarzy. Pelnej wdzieku i wewnetrznej sily. Te dwie cechy pozostaly niezmienione. Nawet po latach Diana przypominala siebie z dziecinstwa.
Szkoda tylko, ze jej sprawy nie mozna „naprawic' tak latwo jak dobosza, pomyslal.
Wszystko zaczynalo sie coraz bardziej komplikowac. Nawet, gdyby udalo jej sie wrocic do domu bez meza, to nie bedzie mogla czuc sie do konca bezpieczna. Krol zawsze moze na nia zwrocic uwage.
Bylo jeszcze cos, o czym Rothgar myslal niechetnie. Ich wspolna noc obudzila w niej kobiete. Diana miala teraz trzy wyjscia. Mogla przez reszte zycia wytrwac w cnocie. Mogla wyjsc za maz albo tez brac sobie kolejnych kochankow. Wszystko wskazywalo na to, ze zdecydowala sie na slub. Szkoda tylko, ze wlasnie z nim… Jednak Rothgar musial przyznac, ze gdyby nie obawa przed potomstwem, chetnie pojalby Diane za zone. Wciaz czul pokuse, zeby ja w ten sposob wybawic od krolewskich zakusow.
Tylko, co poczna dalej? Jak bedzie wygladalo to ich dziwne malzenstwo?
Wciaz czul na sobie wzrok dziecka. Chlopiec patrzyl na niego swymi woskowymi oczami tak, jakby widzial go na wskros. Jednoczesnie zdawal sie cos mowic, jakby wzywal go, zeby usluchal glosu natury.
– Nic z tego – mruknal Rothgar i dopiero, kiedy zobaczyl zdziwiony wzrok Merlina i jego pomocnika, zrozumial, ze powiedzial to glosno.
Czyzby to byly pierwsze objawy szalenstwa?
Po chwili mezczyzni powrocili do pracy, a markiz mrugnal porozumiewawczo do dobosza, jakby dzielil z nim jakis sekret. Och, gdyby mogl miec takiego syna! A chlopiec zdawal sie mowic, ze wszystko mozliwe i ze przy odrobinie odwagi osiagnie to, czego pragnie.
Znowu zamierzal wejsc z nim w glosna polemike, ale na szczescie w pore sie powstrzymal. Spojrzal na Merlina i jego pomocnika. Obaj pochylali sie nad jakas zebatka, ktora chcieli naoliwic.
To pozwolilo mu raz jeszcze rzucic okiem na chlopczyka. Tym razem wydal mu sie tak zalosny, ze chcial podejsc i poglaskac go po glowce. Dostrzegl nawet w jego oczach lzy, co bylo zapewne kolejnym przejawem obledu.
Markiz westchnal glosno.
W tym momencie ktos zapukal do drzwi. Po chwili w pracowni pojawil sie Carruthers, ktory z niepewna mina oznajmil mu, ze przybyl poslaniec z nowymi listami. Jego ludzie wiedzieli, jak bardzo nie lubil odrywac sie od tej pracy.
Tym razem jednak przyjal wiadomosc jak wybawienie. Wychodzac, zerknal jeszcze na dobosza i poprzysiagl sobie, ze jesli Diana jest w ciazy, to natychmiast zaproponuje jej slub. Nie mogl dopuscic do tego, by jakiekolwiek dziecko mialo plakac z jego powodu.
Nastepnie przeszedl do gabinetu, gdzie czekaly na niego kolejne przesylki. Zwlaszcza jeden list byl dosyc wazny. D'Eon skarzyl sie w nim na „nieodpowiedzialne zachowanie de Couriaca' i prosil, by „natychmiast odwolano go do Paryza'. Znaczylo to, ze de Couriac co prawda podlegal ambasadorowi, ale dzialal tez na wlasna reke. Zapewne byl czlonkiem oficjalnego wywiadu Francji, a nie tego, stworzonego przez hrabiego de Broglie. Z listu