Cos jakby cien usmiechu pojawilo sie na jego wargacl

– Przypadkowa korzysc.

Dopiero teraz dotarlo do niej, ze sa sami w odosobnid nym miejscu. Nie bylo ich widac ani z okien palacu, ani z dalszej czesci ogrodu. Cudowne miejsce, zeby choc na chwile przytulic sie do niego.

Nie, to zbyt niebezpieczne.

Placz dziecka, ktory jeszcze przed chwila do nich dobiegal, ustal zupelnie. Diana zaczela sie zastanawiac, co spowodowalo tak gwaltowna reakcje Beya. Nie bylo to szalenstwo, poniewaz wygladal zupelnie normalnie. Raczej potrzeba oslaniania slabszych, ktora zostala mu po tym, co sie stalo.

Ale wobec tego, ilez musiala go kosztowac ta ucieczka? I czy potrafilby wytrzymac placz noworodka?

Dzieci maja to do siebie, ze placza, pomyslala.

Rothgar podal jej ramie.

– Musimy wracac, lady Arradale.

Diana z ulga wsparla sie na nim. Tak pragnela byc blisko niego juz zawsze. Niestety, wiedziala, ze za chwile znow be-da musieli sie rozstac.

– Jak wyjasnisz to, ze za mna pobieglas? – spytal ja jeszcze.

– Sama nie wiem. Chyba powiem, ze myslalam, ze krolowa kazala mi to zrobic – improwizowala.

– Bardzo dobrze. Moze nawet uwierzy, ze rzeczywiscie Wydala taki rozkaz – powiedzial. – Krol wmawia jej rozne rzeczy, co?

Oboje szczerze sie rozesmiali. To bylo ich pierwsze spotkanie tylko we dwoje od czasu podrozy i oboje czuli sie tak, luk by witali drogiego przyjaciela po bardzo dlugiej rozlace.

Diana nagle posmutniala. Za chwile mieli sie znow rozlaczyc.

Nieuchronnie zblizali sie do krolowej i jej dworu. Wciaz Jednak byli niewidoczni. Pod wplywem naglego impulsu pchnela Rothgara w strone najblizszego drzewa i pocalowala go mocno w usta.

Porazila ja intensywnosc doznania. Juz zapomniala, jakie to uczucie.

Bey ze zdziwieniem dotknal swoich warg.

– Nie mozemy. To niebezpieczne – rzucil. Przypomniala sobie jego uwagi na temat scian, ktore

maja uszy, a takze oczy. Byc moze dotyczylo to calego otoczenia palacu.

W koncu wyszli na otwarta przestrzen, tuz kolo dworu krolowej. Nie bylo tu juz ani lady Durham z jej malenstwem, ani monarszego syna.

Lordzie Rothgar! – wykrzyknela Charlotte na jego widok. – Prosze tutaj!

Markiz puscil reke Diany i podszedl skruszony do krolowej.

– I lady Arradale takze!

Diana rowniez zblizyla sie i sklonila w poczuciu winy.

– Opuscilas nas pani bez pozwolenia! I odwrocilas sie do nas tylem!

Hrabina sklonila sie jeszcze nizej.

– Przepraszam, Wasza Krolewska Mosc, ale wydawalo mi sie, ze Wasza Krolewska Mosc kazala mi pobiec za lordem.

Charlotte wciaz patrzyla na nia nieufnie.

– Czy aby? A pan, lordzie? Co pana zmusilo do odejscia? Rothgar pochylil sie w uklonie.

– Przepraszam Wasza Krolewska Mosc, ale nie moge zniesc placzu dzieci. Wasza Krolewska Mosc bedzie w swej madrosci wiedziala, dlaczego.

Krolowa skrzywila sie lekko, ale pokiwala glowa. Przez chwile zastanawiala sie, co robic dalej, ale uznala chyba, ze najlepiej bedzie puscic ten incydent w niepamiec.

– Wiec byc moze, nie powinienes, panie, miec dzieci -zauwazyla tylko.

– Sam tak uwazam, najjasniejsza pani. Chociaz krolowa nie wyciagnela zadnych konsekwencji

wobec Rothgara, to jednak postanowila traktowac go surowo.

– Co wiec cie tu przywiodlo, skoro nie lubisz dzieci? Markiz nie sprostowal, chociaz bylo to dla niego krzywdzace.

– Pomyslalem, ze lady Arradale moze bedzie chciala uzupelnic swoja garderobe przed balem, najjasniejsza pani – odparl. – O ile wiem, nie spodziewala sie balu maskowego. Moj sekretarz przyjmie od niej zamowienie i dostarczy wszystko, czego zazada.

– Lady Arradale? – krolowa zwrocila sie do niej chlodno. – Co powiesz, pani, na taka propozycje?

Diana najchetniej poszlaby do kupcow z Beyem. potrzebowala zadnych posrednikow. Oboje najlepiej sobie poradzili.

– Rzeczywiscie brakuje mi stroju na bal, najjasniejsza pani

Charlotte zmarszczyla brwi. 288

– Tylko po co zalatwiac to przez sluzacego – rzekla, jakby zgadujac mysli hrabiny.

W tym momencie pojawil sie lord Randolph, powiewajac bialym kocykiem, ktory w koncu dostal od jednej ze fluzacych. Byl bardzo poirytowany, kiedy okazalo sie, ze tmly Durham juz opuscila towarzystwo.

– Odnies, panie, kocyk – polecila mu krolowa. – Albo nie zostaw go tutaj. Pojdziesz, panie, z lady Arradale i pania Haggerdorn do sklepow blawatnych. Mozecie tez skorzystac z uslug krolewskich krawcow. Sa przyzwyczajeni do krotkich terminow.

Rothgar stal nieporuszony. Dianie chcialo sie plakac. Gldyby za nim nie pobiegla, spedziliby razem jedna lub dwie godziny. A tak bedzie musiala wysluchiwac komplementow albo przechwalek Somertona.

Na pocieche przypomniala sobie ich pocalunek. Uzna-la ze bylo warto i ze czuje sie teraz silniejsza.

Natomiast nie miala najmniejszej ochoty na zakupy, chociaz londynscy kupcy ustepowali podobno jedynie paryskim. Usluchala jednak krolowej i juz po kilkunastu minutach byla gotowa do wyjscia.

Pojechali otwartym koczem lorda Randolpha. Oczywi-SCIE na Bond Street, ktora byla o tej porze potwornie za-

tloczona. Diana poczatkowo miala zamiar zalatwic wszyst-tko szybko, ale potem stwierdzila, ze jest to dobra okazja, by ostudzic nieco jego malzenskie zapaly.

– To tylko pare drobiazgow – poinformowala go, wcho-dzac do pierwszego skladu.

Spedzila tu chyba ze trzy kwadranse, cierpliwie wybie-rajac kazda rzecz. Kiedy stamtad wyszli, lokaj az uginal sie pod ciezarem pudel.

– O nastepny kupiec! – ucieszyla sie, widzac kolejny sklad. Jakze mylila sie, co do reakcji Somertona. Juz wczesniej lord niemal sie oblizal na widok zawartosci jej portmonetki, a teraz jego oczy az zablysly z niedowierzania. Nastepny? – zdziwil sie.

Do diabla, ten podstep najwyrazniej jej sie nie udal. Zwlaszcza, ze miala juz dosyc ciaglego tloku i przekrzykiwania sie. Wolala wrocic do swojego pokoju i spedzic troche czasu w samotnosci, rozpamietujac pocalunek. To prawda, ze to raczej i ona pocalowala Beya, ale coz to bylo za uczucie…

– Nic ci nie jest, pani? – uslyszala glos Somertona. Moze wykorzystac ten moment i jednak zakonczyc zakupy.

– Troche zle sie czuje. Ten tlok i gwar. Nie mamy tego w Yorkshire – rzekla zbolalym glosem. – Moze przejdziemy od razu do krawca.

Ta wizyta okazala sie nadspodziewanie mila, gdyz w salonie prawie nie bylo ludzi. Na wzmianke o tym, ze przyslala ich krolowa, mistrz natychmiast odeslal czeladnika, ktory zajal sie nimi po wejsciu, i przeprowadzil Diane i Ran-dolpha do oddzielnego pokoju z miekkimi krzeslami. Tutaj poczestowal ich porto oraz ciasteczkami i rozpoczal prezentacje strojow. Pokazal tez lalki, ktorymi dysponowal.

Diana zauwazyla, ze lord Randolph wcale sie nie nudzil. Pil wino i patrzyl tepo w- sciane, nawet nie rozgladajac sie dookola. Dopiero teraz zrozumiala, jak ciezkim wyzwaniem bylo dla niego wymyslanie komplementow.

Modele, ktorymi dysponowal krawiec, wcale jej nie odpowiadaly. Dopiero na jednym z rysunkow odnalazla to, o co jej chodzilo.

– Grecki kostium, pani? – zdziwil sie mistrz Mannerly. To prawda, ze staja sie modne, ale…

– To moze byc bogini Diana, prawda? – przerwala mu. Mannerly zastanawial sie przez chwile.

– Masz racje, pani. Sprytny pomysl! Lord Randolph nawet nie drgnal na swoim miejscu.

Z cala pewnoscia nigdy nie slyszal o bogini Dianie, chociaz dzis rano pare razy nazwal ja boginia.

– Czy stroj ma byc z jedwabiu, czy wolisz, pani, raczej len z Man, zeby wygladal autentyczniej? – spytal

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату