– Od kiedy to spisz w pizamie?
Berrington mogl nabrac podejrzen albo byl po prostu zdumiony; Steve nie potrafil tego poznac po jego glosie.
– Myslalem, ze masz moze o kilka numerow za duzy podkoszulek – odparl, brnac dalej.
– Nic, co by pasowalo na te bary – powiedzial Berrington i ku jego uldze rozesmial sie.
Steve wzruszyl ramionami.
Trudno – stwierdzil i ruszyl dalej.
Na koncu korytarza drzwi byly po lewej i prawej stronie: jedne prowadzily do pokoju Harveya, drugie pewnie do sluzbowki.
Ale ktore byly ktore?
Ociagal sie, majac nadzieje, ze Berrington wejdzie do swojej sypialni, zanim bedzie musial dokonac wyboru.
Przy konca korytarza obejrzal sie. Berrington obserwowal go.
– Dobranoc, tato – powiedzial.
– Dobranoc.
Na lewo, czy na prawo? Nie sposob zgadnac. Wybierz na chybil trafil.
Otworzyl drzwi po prawej stronie.
Koszulka rugby na oparciu krzesla, plyta Snoopa Doggy Doga na lozku, „Playboy” na biurku.
Sypialnia mlodego mezczyzny. Chwala Bogu.
Wszedl do srodka, zatrzasnal za soba drzwi pieta i oparl sie o nie, czujac jak nogi uginaja sie pod nim z przejecia.
Po chwili rozebral sie i polozyl. Czul sie bardzo dziwnie w lozku Harveya, w jego sypialni, w domu jego ojca. Zgasil swiatlo i lezal jakis czas z otwartymi oczyma, wsluchujac sie w odglosy obcego domu. Slyszal kroki, szum wody w lazience i zamykajace sie drzwi, a potem wszystko umilklo.
Zapadl w lekka drzemke i nagle sie obudzil. Ktos byl w pokoju.
Poczul wyrazny zapach kwiatowych perfum, zmieszanych z czosnkiem i przyprawami, a potem zobaczyl waski cien Marianne, ktora mijala okno.
Zanim zdazyl cos powiedziec, wskoczyla do niego do lozka.
– Hej – szepnal.
– Obciagne ci dokladnie tak, jak lubisz – mowila cicho, ale w jej glosie brzmial strach.
– Nie – odparl, odsuwajac ja, gdy przesunela sie pod koldra w strone jego krocza. Byla zupelnie naga.
– Prosze, nie rob mi dzisiaj nic zlego, Arvey – szepnela miekko. Miala francuski akcent.
Steve wszystkiego sie domyslil. Marianne byla imigrantka i Harvey tak ja sterroryzowal, ze nie tylko robila wszystko, co – chcial, ale starala sie uprzedzac jego zyczenia. Jak udawalo mu sie tuz pod bokiem ojca katowac te biedna dziewczyne? Czy Marianne bala sie odezwac? A potem przypomnial sobie tabletke nasenna. Berrington spal tak twardo, ze krzyki dziewczyny nie byly w stanie go obudzic.
– Nie mam zamiaru cie skrzywdzic, Marianne. Uspokoj sie.
Zaczela calowac go po twarzy.
– Badz dobry, prosze, zrobie wszystko, co chcesz, ale nie rob mi nic zlego.
– Nie ruszaj sie, Marianne – powiedzial stanowczym tonem.
Zastygla w bezruchu.
Objal reka jej chude ramiona. Miala miekka ciepla skore.
– Polez tutaj przez chwile i uspokoj sie – oznajmil. – Nikt nie bedzie cie juz krzywdzil, obiecuje.
Byla cala spieta. Spodziewala sie, ze ja uderzy, ale po jakims czasie odprezyla sie i przysunela blizej.
Mial erekcje, nie mogl na to nic poradzic. Wiedzial, ze moze sie z nia pokochac. Lezac obok niej i obejmujac jej drobne drzace cialo, mial wielka ochote to zrobic. Nikt nigdy by sie nie dowiedzial. Jak cudownie byloby ja piescic i podniecic i jak bardzo czulaby sie zaskoczona i zadowolona, mogac sie kochac lagodnie i czule. Mogliby sie calowac i dotykac przez cala noc.
Westchnal. To byloby nie w porzadku. Marianne nie przyszla tutaj z wlasnej woli. Do jego lozka nie przywiodlo jej pozadanie, lecz przyczyna byl strach i poczucie zagrozenia. Tak, Steve, mozesz ja przeleciec – i wykorzystac w ten sposob zastraszona imigrantke, ktora sadzi, ze nie ma innego wyboru. To bylaby podlosc. Pogardzalbys czlowiekiem, ktory by to zrobil.
– Lepiej sie teraz czujesz? – zapytal.
– Tak…
– Wiec wracaj do siebie.
Dotknela jego twarzy, a potem delikatnie go pocalowala. Steve trzymal wargi mocno zacisniete, ale pogladzil ja przyjaznym gestem po wlosach.
Przez chwile przygladala mu sie w polmroku.
– Nie jestes nim – szepnela.
– Nie – odparl. – Nie jestem nim.
Chwile pozniej juz jej nie bylo.
Wciaz mial erekcje.
Dlaczego nim nie jestem? Dlatego, ze inaczej zostalem wychowany?
Nie, do diabla.
Moglem ja przeleciec. Moglem byc Harveyem. Nie jestem nim, poniewaz tego nie chcialem. Tej decyzji nie podjeli za mnie rodzice; podjalem ja sam. Dziekuje wam za pomoc, mamo i tato, ale to ja, nie wy, odeslalem ja z powrotem do jej pokoju.
Nie stworzyl mnie Berrington i nie stworzyliscie mnie wy.
Sam sie stworzylem.
PONIEDZIALEK
62
Cos wyrwalo go ze snu.
Gdzie ja jestem?
Ktos potrzasal go za ramie, jakis facet w pizamie w paski. Uswiadomil sobie, ze to Berrington Jones. Przez chwile byl zupelnie zdezorientowany, a potem wszystko sobie przypomnial.
– Prosze cie, ubierz sie elegancko na konferencje – mowil Berrington. – W szafie znajdziesz koszule, ktora zostawiles tu kilka tygodni temu. Marianne wyprala ja. Potem przyjdz do mnie i wybierz jakis krawat.
Po jego wyjsciu Steve uswiadomil sobie, ze Berrington przemawia do syna jak do trudnego, nieposlusznego dziecka. Do kazdego zdania dolaczony byl nie wypowiedziany apel: nie kloc sie, po prostu to zrob. Ale jego oschle maniery ulatwialy rozmowe Steve'owi. Mogl odpowiadac monosylabami, nie zdradzajac swojej ignorancji.
Byla osma rano. Przeszedl w samych szortach do lazienki i wzial prysznic, a potem ogolil sie jednorazowa golarka, ktora znalazl w szafce. Nie spieszyl sie, opozniajac maksymalnie moment, kiedy bedzie musial narazic sie na niebezpieczenstwo ponownej rozmowy z Berringtonem.
Z recznikiem zawiazanym wokol bioder zajrzal zgodnie z poleceniem Berringtona do jego pokoju. W srodku nie bylo nikogo. Otworzyl szafe: wiszace tam krawaty byly nieciekawe: same paski, kropki i blyszczacy jedwab, nic modnego. Wybral krawat w szerokie poziome paski. Potrzebowal rowniez swiezej bielizny. Przyjrzal sie szortom Berringtona. Mimo ze byl od niego o wiele wyzszy, mieli w pasie ten sam rozmiar. Wzial z polki prosta pare niebieskich szortow. „ Ubierajac sie, mobilizowal sily do kolejnej ciezkiej proby. Za kilka godzin bedzie po wszystkim. Musial uspic podejrzenia Berringtona az do paru minut po dwunastej, kiedy Jeannie przerwie konferencje prasowa.
Wzial gleboki oddech i wyszedl na korytarz.